Toruń – 27 kwietnia 2008

Kiedy rano Daniel i Dziki stanęli na linii startowej maratonu w Toruniu, my ruszaliśmy na rowerach do Lasu Kabackiego.

Postanowiliśmy sobie zrobić rekreację. Miała być wyprawa do Puszczy Kampinoskiej z zaprzyjaźnioną rodziną z dziećmi, ale zaprzyjaźniona rodzina jak zwykle nie mogła, co stawia zresztą mocno pod znakiem zapytania to zaprzyjaźnienie. W tej sytuacji powstał plan wyprawy do puszczy z inną zaprzyjaźnioną rodziną z dziećmi, ale efekt mimo pozornych deklaracji chęci był ten sam, co znów zmusza do postawienia znaku zaprzyjaźnienia.

I skoczyliśmy na rowerach do Powsina (to tzw. park rozrywki na obrzeżach tak bliskiego mi Lasu Kabackiego). Tam umówiliśmy się z zaprzyjaźnionym małżeństwem bez dzieci i niestety także bez rowerów. Poszliśmy najpierw obejrzeć park linowy zwany też czasem małpim gajem. Pisałem zimą, że natknąłem się na taką atrakcję podczas zimowego biegania po Lesie Kabackim, teraz już jest czynna. Wygląda to bajecznie – linowe i drewniane konstrukcje pomiędzy drzewami wypisz wymaluj jak bodajże piąta plansza z Prehistorik 2, jeśli ktoś grywał.

Dziś trasę dziecięcą zaliczyła córka przedszkolak. Znajomi mieli trochę ochotę, ale mamy się umówić na dorosłe chodzenie kiedyś w dzień powszedni. Zobaczymy, czy znów pojawi się znak zaprzyjaźnienia.

W tym czasie Daniel już był na mecie. Złamał trójkę, pierwszy raz w życiu. 2:55. W słuchawce był jeszcze bardziej zmęczony niż szczęśliwy. To jest jak awans z trzeciej ligi do drugiej. Prezesi klubów piłkarskich w takich okolicznościach otwierają zazwyczaj szampana (jeśli akurat nie są podejrzani o korupcję).

Wróciliśmy do domu przez las, trochę dookoła, żeby sobie pojeździć, bo to fajne. Zrobiliśmy 15 kilometrów, co na córkę przedszkolaka jest chyba już wyczynem, a dla nas było miłą rekreacją, zwłaszcza, że średnie tempo to 9,5 km/h (wiem, bo mam licznik).

Wtedy do mety dobiegł też Dziki. 3:25, co jak na ponowny debiut (czyli pierwszy maraton po 11 latach przerwy) jest niezłym wynikiem. Zwłaszcza, że biegł w równym tempie, po trzydziestym kilometrze otrzepał dłonie (taki gest mu zaleciłem) i przyspieszył. Wprawdzie po 35. musiał trochę zwolnić, ale dobiegł z tarczą, z założeniami i z isostarem krążącym równo w żyłach. W słuchawce był uspokojony i upojony.

U mnie dziś tylko rekreacja. I niestety ból głowy. Daję organizmowi odsapnąć po wczorajszym ściganiu na maksa. Nie dlatego, że mi go szkoda, tylko dlatego, żeby przygotować go do ponadmaksymalnego wysiłku za tydzień. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.