#10do10

W niedzielę biegłem maraton. W siedmiu osobach. Wirtualnie, bo bieg odbywał się w Poznaniu i startowała siódemka Podopiecznych KS Staszewscy. Ale Poznań w tym roku nie odbywał się na jesieni, tylko w lecie. Z asfaltu buchały kłęby gorąca, jestem pewien.

Zdjęcia z soboty. Pojechaliśmy na farmę dyń po drodze do Konstancina, a potem do parku w Konstancinie, który uwielbiam, bo tam jest jak na wakacjach, a to 9 km od domu. Rowerami oczywiście.

A w niedzielę rano odpaliłem sobie śledzenie całej siódemki na laptopie. Zaczęło się oczywiście ładnie lub bardzo ładnie, bo maraton zawsze tak się zaczyna. Marek-Rakieta rusza na 2:47 (śledzenie na żywo podaje aktualną prognozę wyniku na mecie liczoną ze średniej z pokonanego dystansu), a na półmetku przyspiesza nawet do 2:45. Miał biec „tylko” na 2:50. Dalej mamy grupkę tych, co poniżej czwórki biegają z palcem. Paweł zaczyna na 3:45, ale przesuwa się na 3:40. Basia i Przemek biegną na 3:45. Oktawia na 3:50, Dorota na 4:00. Wszyscy zgodnie z (ambitnymi) założeniami, może Basia trochę za szybko, bo zasadniczo miała biec na 3:50. I jeszcze Maciek, miał celować w 4:30, bo za dużo startuje, ale biegnie na życiówkę – 4:08

Schody zaczynają się już przed półmetkiem. Schodzi Przemek – z tym się liczyliśmy – i Dorota. Dorota ostatnio rozpędziła się na treningach, świetnie pokonała dziesiątki, połówki, nawet 66 km w Krynicy. Jednak maraton pokonał Dorotę, bo ten bieg to coś więcej niż 42 km tupania i 200 m finiszu. Wchodząc na trasę maratonu mierzysz się z legendą greckiego hoplity, legendą Spiridona Louisa, rodzącą się na naszych oczach legendą Elida Kipchoge.

Oktawia widząc Przemka koło trasy też pęka i schodzi, bo Przemek to jej mąż. Czujecie, jaka metafizyka jest w tym maratonie? Mąż na trasie kilka kilometrów przed tobą, pomaga w biegu, obok trasy przeważa w decyzji o zejściu. Przemek pisze mi żartobliwie, że „szkoda, że się nie schował”, to Oktawia by dobiegła.

Patrzycie na zdjęcia? Powiedzielibyście, że to matka i córka?!

A w biegu dalej się dzieje. Paweł i Basia zwalniają za połową, przenoszą się o jedne balony w dół. To rozumiem. Ale nie wiem, dlaczego Paweł schodzi. Zdjęcia są wprawdzie z soboty, ale widzicie, jak się Staszewski krzywi na zdjęciu. To od słońca, od gorącej lampy, a nie było asfaltu. Paweł zwykle biega po górach, pięćdziesiątki, setki, dłużej. Dla niego maraton nie jest biegiem bardzo długim, tylko bardzo wymagającym. Tu jak ma być po 5:20, to jest po 5:20, a nie górka, dolina, podejście, zbieg. No i asfalt.

Maciek zwalnia od 10 kilometra. Marek po 30. również. Basia spada poniżej 3:50. Słońce w Poznaniu jest coraz wyżej.

Powiem Wam, że zacząłem mieć w tym momencie doła. Że ten maraton pokonał wszystkich Podopiecznych. Czy nie powinienem się podać do dymisji, jak Grzegorz Schetyna. Pocieszył mnie Kuba, Pict spod bloga wstawiają swoje smutne zdjęcie z wynikiem 3:02. Pict po świetnym zimowym i wiosennym treningu z wąsatym trenerem z Lublina powinien pobiec w ok. 2:45-2:50. Nawet tak wystartowali z Markiem-Rakietą, trochę biegli razem.

W tej sytuacji wynik Marka 2:50:50 robi się rewelacyjny. Spełnienie wstępnych założeń w upalny dzień, to jak zwycięstwo hoplitów w bitwie pod Maratonem.

Cieszy mnie Maciek, który zwalnia, zwalnia, ale dobieg a końcu w 4:30. A najbardziej – przyznam – cieszy mnie Basia, która przyspiesza. Dogania balony na 3:50 i przybiega przed nimi z wynikiem 3:49. W lipcu, kiedy zaczynaliśmy przygotowania, a Basia była rozbita po turnusie w Krynicy (może napiszesz, Basia, bo to budująca historia i kawał prawdy o życiu?) – taki wynik był poza granicą marzeń. Teraz myślimy już o powrocie do strefy życiówkowej na wiosnę.

Przeżywam to od wczoraj i chciałbym się tym z Wami podzielić, bo to chyba ważne: maraton, to nie jest tylko przygotowanie fizyczne. To jest magiczny bieg i człowiek musi być przygotowany mentalnie do tego, żeby się z nim zmierzyć.

Najlepiej ujął to dziś w esemesie Marek-Rakieta, nasz Kipchoge. Od dwóch lat (od życiówki 2:43) Marek biegał maratony tylko jako pacemaker na 3:00. I teraz stwierdził: „W biegu dla siebie maraton pokazuje swoje prawdziwe oblicze i nie bardzo mi się to podoba”. Marek, mnie się to właśnie w maratonie podoba. I wierzę, że jeszcze kiedyś weźmiesz się z nim za bary. Tak jak ja – na wiosnę.

Widziałem już datę maratonu w Łodzi – 19 kwietnia. Czy ktoś wie, czy będzie Orlen? Bo późno ta Łódź niestety. Zobaczymy. Bardzo nie chciałbym biec maratonu po dymiącym asfalcie.

W ramach swoich przygotowań pobiegłem parkrun. Założyłem minimum przyzwoitości 22:30, a wyszło 21:31. Zadowolenie. Na zdjęciu otwarciowym (fot. parkrun/Marcin Bobrowski) jestem z lewej strony w grupce biegaczy. Dobiegłem 14. Kiedyś powalczę tu o podium. A w maratonie o podium w M-50. W ogóle powalczę.

W tym roku wielu z nas szykuje się jeszcze na mocny Bieg Niepodległości. Okazja do „treningu waleczności” będzie w najbliższą niedzielę – w Lesie Kabackim robimy ostatnią w tym roku #10do10. Pamiętacie – dziesiątka do dziesiątej, bieg z handicapem, fajne zawody treningowe, można pobiec bez brania się za bary albo jednak powalczyć z poprzeczką, którą sobie zawiesimy.

Zdjęcie chyba z zimowej edycji #10do10. Ale tak właśnie powinna wyglądać życiówkowa jesień.

Komentarze

3 thoughts on “#10do10”

  1. Ja też uważam, że pogoda była ok, może 2-3 stopnie mniej byłyby przyjemniejsze, ale to nie było kluczowe. U mnie coś innego nie zagrało – już na „rozgrzewce” (czyli o 8:30, wtedy na pewno nie było gorąco) miałem średnie tętno 135, zamiast około 122 przy jakimś bardzo powolnym truchtaniu po 5:50. Potem na trasie pierwszy kilometr 167 i dalej 164-165. Kilka uderzeń za dużo. Ja zawsze biegam zawody na średnim tętnie 163 (+/-1) i na takim też skończyłem, bo potem tak mnie „pozamiatało”, że średnie tętno się wyrównało do tego poziomu. Maraton to nie metafizyka, tylko liczby 😉 A liczby oczywiście są trochę metafizyczne (każdy czytał kiedyś Platona).
    Co się stało, nie wiem. Może stres (chociaż trudno mi to zaakceptować, bo jakoś specjalnie różnie od innych zawodów się nie czułem). W każdym razie na pewno nie temperatura. Tylko ja byłem na tyle głupim i nieopierzonym amatorem, że nie spojrzałem na tętno (bo nigdy nie patrzę na zawodach) – gdybym to zrobił. to bym zszedł z trasy i był po dobrym treningu na późnojesienny maraton – i tego się nauczyłem w Poznaniu. Dobre i to, chociaż 18 tygodni treningów praktycznie codziennie, to spora cena za naukę po 40-stce 😉

  2. Pict bardzo mnie interesowała Twoja relacja, bo wpis Wojtka chyba z połowy maja o tym jak biegają zawodowcy i jak Ty trenujesz zainspirował mnie do codziennych treningów. Biegałem tak przez cztery miesiące i była to dla mnie nie tylko przygoda, ale zupełnie nowe doświadczenie. Może jeszcze rozwinę ten temat i podzielę się przemyśleniami 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *