Jesteś nieznośny, zmęczony i zachowujesz się jakbyś miał narkolepsję. Nie wytrzymałabym gdybyś miał dłużej ten obóz. Tak mi mówiła Kinga pod koniec tygodnia. Bo zrobiłem sobie w zeszłym tygodniu obóz domowy, po dwa treningi dziennie. A to był akurat tydzień, w którym zaczynały się dwie nowe ważne rzeczy w moim życiu: jedna na R., a druga na H.
Obóz to gwałt na organizmie. Zmasowany atak treningami wytrzymałościowymi i szybkościowymi. Już bez siłowych, bo to nie obóz przygotowawczy, tylko przedstartowy. Organizm dostaje cios za ciosem, aż po lekki nokaut. A potem ma się z tego podnieść – w kolejnym, lekkim już raczej tygodniu – i stanąć mocniejszy do walki na zawodach.
W moim przypadku – a także Kuby i Witolda, dwóch Podopiecznych, którzy też się zdecydowali na taki eksperyment – to obóz pod warszawski Orlen Maraton. Wirtualna trójka z przodu w Pabianicach na półmaratonie biegła przede mną i robiła terefere, więc potrzebny był nadzwyczajny środek, żeby dać sobie szansę na bieg poniżej trójki w Warszawie.
Tyle że to był akurat najgorszy tydzień na robienie obozu domowego. Biegałem od wtorku do soboty po dwa razy dziennie. Raz godzinę albo prawie dwie powoli, a drugi raz – akcent szybkościowy (interwały albo tempo które miało być progowym, ale nie było przy tym obciążeniu). W międzyczasie chciało mi się rzeczywiście spać, podsypiałem np. w metrze jadąc do roboty.

Robota na R. nazywa się Runmageddon. Tak. Współpracuję na serio i z zapałem z gigantyczną machiną do biegania i pokonywania przeszkód. Powiem Wam szczerze, że kiedy zaczęliśmy rozmowy, myślałem, że to fajna cykliczna impreza biegowa, ale teraz widzę, że to niesamowite przedsięwzięcie, osobny biegowo-przeszkodowy świat. Czy wiecie, że więcej ludzi (ściślej chodzi tu o „osobo-starty”) biega w Polsce w Runmageddonach niż w maratonach? Wygląda to trochę tak, jakby Jaro – szef i twórca Runmageddonu, człowiek, który pociągnął mnie kiedyś przez decydujące dwa kilometry na mojej najszybszej dziesiątce w życiu (opowiem jeszcze kiedyś) – wykreował rzeczywistość alternatywną. A ilość emocji przy tych biegach to jak mieszanka granatów i fajerwerków.
W siedzibie Runmageddonu na Żoliborzu (drugi koniec Warszawy) byłem we wtorek, w pierwszym dniu mojego obozu. 1 h 45 min. easy nad Wisłą w drodze, łazienka, przebieranie, praca, powrót metrem (okazja do 30 min. drzemki), a po południu Trening Wspólny z rytmami.

Na Treningu Wspólnym (grupa młodzieży na zdjęciu głównym) pojawiły się dwie nowe osoby – Michał i Dawid z projektu Watch My Way By Huawei. Pomyślałem, że to niezły tytuł bloga: zobacz moją drogę. Niedawno pisałem o pożegnaniu – z etatem dziennikarza, z pokładem mojej Gazety, z czym jeszcze to zobaczymy. Ale wszyscy mówili i wiedziałem sam, że jak wychodzisz z bloku, to w pierwszej chwili oślepia cię światło, ale za chwilę widzisz wiele ścieżek, którymi można biec. I w dodatku je łączyć. Projekt z Huawei to pierwsza współpraca blogowa na serio, jak mają blogerki modowe i biegające panny.
W dodatku jako KS Staszewscy robimy z Huawei to, co lubimy najbardziej: przygotowujemy przez kwiecień trójkę biegaczy do majowych startów. Właściwie to mają oni też już starty kwietniowe. I od razu pierwsze zagadki. Dlaczego Michał pobiegł Półmaraton Warszawski wolniej niż na 20-kilometrowym „sprawdzianie” parę tygodni wcześniej? Odpowiedzi szukamy, ale od razu pojawia się pytanie: po co robić taki sprawdzian. A co z tego wyjdzie zobaczymy u Michała 5 maja na półmaratonie w Białymstoku.
Michał przesłał po jednym ze swoich pierwszych treningów zrzut z zegarka Huawei Watch GT Active przez apkę z wypasionego telefonu Huawei. I jedna liczba dała mi srogo do myślenia: średnia kadencja biegu 153 kroki na minutę. Czyli bieg susami. Kadencja powinna być wyższa – najlepiej 180-185 kroków, a 170 to absolutne minimum. Będziemy nad tym pracować.
A Dawid oraz Karolina – która na Treningu Wspólnym pojawić się nie może, bo jest z Jaworzna – z projektu Huawei pobiegli w niedzielę w Dębnie. Dawid złamał z hukiem trójkę, chociaż do celu zabrakło mu siedmiu minut. A Karolinie zabrakło kilkunastu kilometrów – najwyraźniej zeszła z trasy. Jesteśmy w kontakcie by Huawei.
Z Podopiecznych KS Staszewscy w Dębnie biegł jeszcze Maciek – wiceżyciówka 4:20. Maciek może szybciej, ale pamiętam jak niedawno walczyliśmy o łamanie 5 godzin. Najbardziej czadu z wszystkich weekendowych startów dał Mariusz w Starych Babicach z nową, pewną życiówką na dychę – 44:37.
Cel przebity o 23 sekundy. Powiem szczerze, że jak na Orlenie będę miał w niedzielę 2:59:37, to też będę skakał do góry.
3 thoughts on “Zobacz moją drogę”
Obóz na dwa tygodnie przed maratonem?! Przecież to wbrew żelaznym zasadom, które nakazują łagodzić obciążenia. Można prosić o jakieś uzasadnienie?
Jak rozumiem, w tym eksperymencie spokojne wybieganie było rano a akcenty po południu. Dlaczego nie odwrotnie?
Już odpowiadam. To nie był obóz przygotowawczy do sezonu, gdzie dużo jest siły biegowej, sprawności ogólnej, a niewiele szybkości – takie obozy robimy w lecie (Rabka, a w tym roku Beskid Sądecki). To był obóz przedstartowy. Czyli mocna dawka treningów wytrzymałościowych (ale już bez ekstremalnych objętości, zrobiłem maksymalnie dwa treningi po 1:45) i szybkościowych akcentów. Taki trening pod superkompensację w wersji maksi. W niedzielę i poniedziałek był odpoczynek, a w tym tygodniu już tylko dwa razy bieganie – więc regeneracja po obozie zapewniona. I star na wyższej gotowości bojowej.
Kolejność? Kiedyś rozmawiałem z guru Skarżyńskim – radził rano mocny bodziec, a wieczorem regenerację easy. Ale nie do końca uważam, że to powinien być obowiązujący wzorzec. Rano spokojny trening tlenowy, a wieczorem akcent i po nim najlepsza regeneracja – sen. Dla mnie to też ok. A ten drugi model bardziej mi pasuje, bo rano mam długie wyjście na bieganie „z głowy”.
Tym razem robiłem jednak różnie – czasem trening mocny był po południu, jak lubię, a czasem rano, bo nie miałem czasu nawet na godzinę biegania, za to 30 minut się znalazło.