Runmageddon oficjalny i nie

Za tydzień będziemy z Kingą mądrzejsi. Będziemy po pierwszym starcie w Runmageddonie. Ciągle trochę się boję. I chyba o to chodzi – musi być wyzwanie, adrenalina, niepewność. Jak to będzie.

Pewne w życiu jest jedno: śmierć. A niepewność, ciekawość, walka ze sobą, z przeszkodami, z przeciwnościami to życie.

W sobotę żyliśmy mocno. Odbyła się tradycyjna – siódma już – Wiosenna Wyprawa Wujów. W grupie kolegów – wyruszyło nas w tym roku sześciu chłopa – jedziemy na rowerach gdzieś pod Warszawę. Zawsze robimy kilkadziesiąt kilometrów, zawsze wyprawa się przedłuża, bo liczy się też biesiadowanie po drodze.

Tyle że w sobotę rano Warszawa balansowała między ulewą a krótkimi oberwaniami chmury. Pogodowy Runmageddon. Nieoficjalny, ale też musisz wykazywać się dzielnością, a potem jesteś mokry i ubłocony.

Powiem Wam, trochę skracając, że nie byliśmy tak dumni z siebie po dotarciu do Sosny Powstańców w Górkach i przejechaniu w sumie 80 km, jak z wyjścia w tę ulewę i zrobienia tego, co zaplanowaliśmy.

Ludzie czasem mówią: jestem już w takim wieku, że nie muszę sobie niczego udowadniać. Ja muszę. Może nie jestem jeszcze w „takim” wieku?

Przestało padać gdzieś po półtorej godzinie, potem nam kurtki wysychały. Zdjęcie z podniesieniem roweru przy sośnie (to też taki rytuał) było już zrobione w dobrej pogodzie. A myślałem przez te półtorej godziny, że dotrzemy tylko do Roztoki i skrócimy wyprawę.

Dwóch wujów stamtąd jednak wróciło. Dziki z kontuzją kolana – Dziki, wywołuję Cię do odpowiedzi, jak z kolanem, jak z leczeniem. I nowy wuj Krzysiek, bo plan na 80 km okazał się dla niego na ten rok za duży.

Od lewej: Gouch, Chłopaś, Tomek i ja. Poniżej największy hit wyprawy, zaobserwowany na szosie w Górkach.

Jeszcze dowód z Garmina. Ostatnio śledzę liczby na Garminie, bo wziąłem się za bieganie na serio. Tak! Latami mówiłem, że nie jestem w stanie zmusić się do właściwych temp treningowych i nie byłem w stanie, chociaż mi Kinga wbijała kołki, chociaż je sam dobijałem. Zaczynałem easy po 5:20, a potem i tak walczyłem, żeby nie było powyżej 5:40.

Teraz dostałem jakiejś energii i konsekwencji. Jak easy ma być między 5:10 a 5:15, to jest, niezależnie od długości treningu. Jak jest BC – bieg ciągły – w postaci Dziesiątki do Dziesiątej (#10do10) w Lesie Kabackim, to biegnę całość w 41:11, co jest chyba moim rekordem ever w praktycznie samotnym biegu. Praktycznie samotnym, bo chociaż spóźniłem się tylko o 11 sekund, to dogoniłem tylko jednego Podopiecznego, wszyscy inni poinstalowali sobie chyba motorki.

Zwycięzcy – Kasia i Kacper, najszybsi (dobiegli w 46 minut) – trzymają flagę. W środku Renata, która wygrała konkurs na zegarynkę – odchylenie między czasem deklarowanym i rzeczywistym 1 sekunda! I Kinga, która wygrywa wszystko w moim sercu przynajmniej wśród dorosłych.

Jesteśmy już prawie gotowi do oficjalnego Runmageddonu. Wbrew wiedzy trenerskiej trzaskam trochę pompek, brzuszków, podciągam się na drążku. Dlaczego wbrew?

Wiadomo, że przez dwa-trzy tygodnie się siły nie zbuduje. Ale robię to, żeby zbudować większą pewność siebie.

Że mogę nie tylko wyjść na rower w ulewę i przejechać 80 km, ale mogę też zaatakować każdą przeszkodę na Runmageddonie. Co nie znaczy, że każdą pokonam – ale od czego są karne burpeesy?

Musimy sobie jeszcze kupić rękawice robocze, to podobno nieodzowne przy pokonywaniu przeszkód ściankowych. W Castoramie widzieliśmy na stronie fajne czarno-żółte. To kolory Runmageddonu – i KS Staszewscy również, jeśli mnie daltonizm nie oszukuje.

Trzymajcie za nas kciuki w sobotę. Wrzucimy coś od razu na Instagram i na fejsa. A więcej o Runmageddonie – za tydzień na blogu.

Komentarze

4 thoughts on “Runmageddon oficjalny i nie”

  1. Cysta Beckera się odnowiła.
    Jak ja to powiem Kamilowi…
    Zakaz biegania i roweru. Trzeba rżnąć.
    Puszcza przepiękna.
    Dziki

  2. Dziki!
    Kurcze.
    No sam nie wiem. Cysta się pojawiła, była, zniknęła. Może trzeba to rozwiązać. A może głową znów. Chociaż ja w to, jak wiesz, nie za bardzo wierzę.
    A 4 czerwca? Serce mi płacze. Nic Ci nie poradzę, bo nie siedzę w twoim kolanie. Chciałbym biec wspólnie.
    Puszcza. Powiedziałem „znów w puszczy”, ale myślałem, że to taki kalambur słowny.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *