Jak się debiutuje w Runmageddonie

Jak przebiec Runmageddon. Inaczej niż myślicie. A jak się przygotować do pierwszego Runmageddonu – o tym na końcu. Bo teraz, jak powrzucałem te zdjęcia, odżyły mi emocje.

Sobota rano, jedziemy zadebiutować w Runmageddonie całą sportową rodziną. Pierwszy biegnie mały Yoda, a my wzdłuż trasy, jak wariaci podekscytowani, trzaskamy zdjęcia, kręcimy filmik, będzie na Fejsie za kilka dni na pamiątkę na wiele lat.

Mały Yoda bardzo skupiony. Przez pół dystansu napiera na czwartej pozycji w swojej serii, ale gubi but w błocie, trzeba go założyć i kończymy na szóstym albo siódmym miejscu. Duma i ubrudzenie.

Potem idziemy z Yodą kibicować mamie. Kinga rusza na trasę Rekruta – to 6 km z 30 przeszkodami. Kibicujemy przy jednej z ostatnich przeszkód. Patrzę na ludzi, którzy dochodzą do powyginanych poręczy i mają je przejść na rękach i nogach. Jest i Kinga, mówi, że fajnie, chociaż na niektórych przeszkodach było bojno z powodu wysokości. I widzę też to osławione runmageddońskie pomaganie.

Pędzimy z Małym Yodą do kolejnej przeszkody. Na dobicie i żeby dobrze wyglądać na zdjęciach. Jest Runmageddon, musi być uśmiech i błoto.

Kinga dobiega w godzinę i dwie minuty. Mówi, że chyba była pierwsza w serii. Połączyła trzy cechy. Po pierwsza jako jedna z niewielu biegła. Po drugie dziewczynom się pomaga. A po trzecie nawet jak ktoś już nie chciał służyć dłużej za podpórkę, podstawkę, pomoc wszelką, to Kinga ma taką cechę, że mówi „weśże potrzymaj” i koleś trzyma, podnosi, podpiera.

O 13.15 w końcu ruszam na trasę. Pękam z ciekawości, jak to będzie. Znam Runmageddon z teorii, obejrzałem na zdjęciach i filmach wszystkie przeszkody. Po pierwsze wodno-błotne, gdzie trzeba się zmoczyć albo czołgać, albo jedno i drugie. Po drugie wysokościowe, gdzie trzeba się wspiąć, podciągnąć na rękach, na linie, na niepewnej drabince, przejść przez ściankę górą. Po trzecie siłowe, gdzie trzeba łazić jak małpolud na rękach.

Ale nie wiem, jak to naprawdę będzie. Na tym polega chyba przeżywanie czegoś. Pamiętacie swój pierwszy raz? No to ja mam właśnie w sobotę swój pierwszy raz. Wiem, jak ma być, ale nie wiem jak będzie.

Ruszamy, stawka się rozciąga na odcinku biegu po oponach, a po kilkuset metrach wyrastają przed nami ściany. Wielkie drewniane płoty wyższe od człowieka. Byście mi to pokazali na spokojnie, powiedziałbym, że nie przeskoczę tego, bo przecież nie jestem komandosem. Ale tu widzę, że chłopaki wyskakują do góry podciągają się na rękach i wlazł kotek na płotek. To ja też. Na adrenalinie zmieniam się w tygrysa.

Kinga, jak dobiegła do ściany, nie miała szans, żeby wskoczyć, dzieli nas bowiem nie tylko 11 lat różnicy wieku, ale też 13 cm różnicy wzrostu. Więc co? Myślicie, że robiła karne burpeesy? Nie, ktoś jej podał kowbojkę (młodsi: Google, hasło: western).

Potem wbiegamy w bajoro po łydkę, później jakieś czołganie. I znów wspinaczka – tym razem na kontener, w jakim mieszkają robotnicy na budowie. I znów wlazł kotek na płotek.

Biegnę do połowy trasy na trzeciej pozycji, zaczynam mieć sny o potędze. Aż przychodzą dwie ściany. Pierwsza skośna, wchodzi się trzymając się liny, wlazł kotek. Druga nie do wskoczenia. Próbuję trzy razy, postanawiam, że zawsze dam sobie trzy próby. A potem 20 karnych burpees. Tracę pozycję w stawce, tracę złudzenia i tracę orientację, bo dogoniliśmy właśnie tył poprzedniej serii i już nie wiadomo, kto jest z przodu, kto z tyłu, kto na jaki czas biegnie.

I to kompletnie nie ma znaczenia. Na biegach ulicznych praktycznie każdy, choćby się z nikim nie ścigał, to walczy z czasem. Chce pobiec szybciej niż poprzednio, szybciej niż życiówka, szybciej niż jakaś bariera. Pokonać siebie.

Na Runmageddonie pokonujesz siebie na innym boisku. Moje boisko to burpee. Robię ich w sobotę 120, bo sześciu przeszkód nie jestem w stanie pokonać. Muszę więcej potrenować kalistenikę i nie namawiajcie mnie na przerzucanie żelaza, bo nie.

Ale nawet jeśli nie jestem w stanie wskoczyć na tę czy inną ścianę, jeśli odpadam z wszystkich drążków dla małpoludów, to zostaje dużo dumy. Z tych przeszkód wysokościowych, jak wspinam się po bujającej się drabince, odchylony niemal do poziomu i dochodzę do dzwonka na górze. Jak przechodzę metalowe albo drewniane bariery na wysokości trzech metrów albo i wyżej. Wlazł kotek na płotek i mruga, mruga, mruga.

Dziewczyny mają łatwiej. Dogania mnie Renata (wiecie, Kim ona jest?), z którą razem dojechaliśmy do Nadarzyna i razem wystartowaliśmy w VIP-owskiej serii. Dotrze do mety parę minut przede mną. Bo na trudniejszych przeszkodach faceci pomagają dziewczynom, to naturalne, sportowo szarmanckie, oczywiste. A ja co? Jak nie mogę wbiec na ukośną ściankę tak dynamicznie, żeby dosięgnąć górnej krawędzi, to mam poprosić tego osiłka, któremu po ramionach wchodzą mniejsze i większe dziewczęta „jeszcze ja, jeszcze ja!”? No nie, po trzech nieudanych podejściach robię burpeesy.

Pomagam Renacie wejść na ściankę z kołkami, robię znów burpeesy i tyle ją widzę.

Na koniec jest oponeo. Stoi się w długiej kolejce. Kinga zrobiła tu burpeesy, ja stoję i patrzę, jak ludzie to przechodzą. Albo nie przechodzą. Na pierwszej oponie przejeżdżasz kilka metrów jak na tyrolce, musisz złapać kolejną dyndającą niżej, przeskoczyć na kolejną, jeszcze jedną, a na koniec wspiąć się na stertę opon i zadzwonić.

Komu bije dzwon? Bije on mnie.

Niestety kiedy schodzę rozluźniony, z trochę pogruchotanym na siłowych przeszkodach ego, ale jednak z dużą satysfakcją na ostatniej przeszkodzie – źle oceniam wysokość, ostatni kro robię chyba z wysokości nie pół, a półtora metra i wywalam się na żwir. Dupa i kamieni kupa.

Z taką puentą kończę Runmageddon. Gdybyście mnie wtedy zapytali, czy chcę wystartować jeszcze raz, pokiwałbym przecząco umazaną błotem twarzą.

Ale czym więcej mija minut, tym bardziej zaczynam tęsknić. Do tego niebieskiego kontenera, tej emocji niepewności, tego strzału adrenaliny, tego włażenia na płotki. Spotkałem tam innego siebie.

Kinga robi mi zdjęcie z Renatą. Zostałem Runmageddończykiem!

A obiecałem jeszcze zdradzić sekret, jak przygotować się do pierwszego Runmageddonu. Ćwiczyć dużo burpeesów.

Komentarze

1 thought on “Jak się debiutuje w Runmageddonie”

  1. Rewelacyjny opis ! Uśmiałam się, wspominając traskę – startowałam tego właśnie dnia w Rekrucie (też debiut), ale 0 07:15 bodaj … Nie opisałeś wrażeń z kąpieli w kontenerze wody z warstwą 20 cm. lodu i obowiązkowym zanurkowaniu pod deską zawieszoną na równi z powierznią tafli kostek lodowych …. na naszych oczach, zanim dobiegliśmy, duża wywrotka podjechała i te kostki lodowe wsypała (nową porcję, a co !) 😉

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *