Rowerem po puszczy

Od czego zacząć? Od opuszczonego gniazda, od bagażnika, od roweru, od pompek, czy od jesiennego planu startów Kingi. Chyba po kolei.

Środowy wieczór, wchodzimy z Kingą do domu. Szybko, szybko, bo prowadzimy gościnnie trening z grupą biegaczy pod Syrenką. Od połowy nie biegam, bo kolano pobolewa. A po co mam sobie robić problem? Żeby na artroskopię być w dobrej formie?

Idziemy sobie potem na bulwary, metrem do domu, w kalendarzu sierpień, w powietrzu maj. W domu cicho, bo Mały Yoda został z dziadkami w Rabce. Ma tyle atrakcji, piknik nad Dunajcem, wycieczka rowerowa do Chabówki, że się boimy, że wystąpi o odebranie nam praw rodzicielskich i wyprowadzi się z Warszawy ;- ) A córka licealistka jest w Krakowie na warsztatach tanecznych. Więc tak pusto bez hałasu i bez obowiązków rodzinnych. Tak to wygląda, jak dzieci opuszczają gniazdo?

Więc czwartek i piątek – praca i praca. A w sobotę postanawiamy wykorzystać bagażnik rowerowy, który mamy przyczepiony do klapy, ładujemy rowery i jedziemy do dalekiej puszczy. W tej części za szosą na Leszno sam byłem z pięć-sześć razy w życiu. Kinga uwielbia te mokradła i liściaste chaszcze. Ja, człowiek z Mazowsza kocham beskidzkie lasy świerkowe i jodłowe. Każdy lubi to, czego nie ma.

Trzaskamy foty i dobrze, bo jest co wrzucić na blog biegowy. Dyscyplinę uzupełniającą. Bo samego biegania, to u mnie w tym tygodniu było jakieś 2 km.

Raz, że tydzień poobozowy rzeczywiście powinien być luźny. Trzeba sobie dać odpocząć i fizycznie, i psychicznie. A dopiero od weekendowego treningu zbierać się do walki o jesienne wyniki.

A dwa, że ja się szykuję nie do walki, tylko do artroskopii. I czym bardziej nie biegam, tym bardziej przeraża mnie perspektywa powrotu. Pułap tlenowy w Garminie leci w dół, kolejni Podopieczni mnie przeganiają. A ileż trzeba będzie potem się wspinać z powrotem na swoje miejsce w drabince.

Tym razem nie zamierzam iść szybko, ale mocnym krokiem. Wzmocnić ciało, wszystkie mięśnie. Zawrócić Wisłę kijem, pobudzić tkankę, która zamierza zanikać.

W tę ideologię (modne słowo ostatnio) wpisuje się Pompka Czelendż. Pamiętacie? Robicie. Ja wykonuję trening według apki ze strony 100pompek.pl i doszedłem przy ostatnim sprawdzianie do 70. Akurat w telewizji rzucali młociarze, a za chwilę miały być sztafety 4 razy 400.

70 za jednym razem, żeby nie było wątpliwości. Ostatni trening przed sprawdzianem obejmował chyba 180 podzielone na 8 serii.

Namówiłem na sprawdzian Kingę. Nie w pompkach, ale na parkrunie. Bo człowiek powinien czasem potrenować startowanie. Opanowanie hormonów, obniżenie tętna na linii startu. Nie da się tego zrobić biegając tak sobie.

Kinga przyciśnięta do startu w parkrunie – mamy go pod domem, 1300 m od wyjścia z klatki – zwykle broni się hasłem „pobiegnę tempem progowym”. Nie! Biegnij mocno, biegnij na wynik. Zmierz się z tą emocją, potem łatwiej poradzisz sobie z nią na kluczowych startach.

Więc, żeby nie było wymówek, dwie poprzeczki dla Kingi. Jej rekord na 5 km z Biegu Kobiet w Parku Szczęśliwickim – 21:19. I najlepszy wynik z naszego parkrunu na Ursynowie – 21:38.

Kinga, dajesz czadu, rowerzystko!

I pochwalcie się pompkami. Chciałbym wiedzieć, że nie jestem sam. Mam szansę przed artroskopią dojść do celu – 100 pompek na raz.

No proszę – sam nie wiedziałem, że to napiszę. Cel: 100 pompek przed artroskopią. Człowiek jednak musi mieć wyzwania, bo inaczej sam czuje się jak opuszczone gniazdo.

Komentarze

4 thoughts on “Rowerem po puszczy”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *