Regeneracja! To jest słowo, które nie istnieje, kiedy jesteś biegaczem/biegaczką 30 plus. Bo wtedy jest łojenie, napieranie i jeszcze parę czasowników, wszystkie wulgarne. A kiedy wchodzisz do M-50/K-50 to się robi bardzo, bardzo ważne.
Wiecie – no przecież że wiecie, ale może nie wszyscy – że forma nie rozwija się podczas treningów. Tak! Żadna jednostka treningowa nie powoduje przyrostu wydolności. Tylko ją degraduje, niszczy mięśnie, powoduje mikrourazy. I dopiero po treningu organizm te uszkodzenia naprawia. Wzmacnia mięśnie – z naddatkiem, skoro mózg oszalał i je niszczy, to trzeba się przygotować na kolejne takie sytuacje. Sercowy również. Zwiększa maksymalny pobór tlenu przez zmiany w układzie oddechowym.
Czym spokojniejsze będzie miał do tego warunki – tym lepiej. Czym więcej będzie miał lat, tym więcej będzie czasu potrzebował na tę regenerację.
Ja np. po Janosiku potrzebuję zdecydowanie więcej niż kiedyś. Na wtorkowych podbiegach na Treningu Wspólnym wlokłem się z tyłu grupy, wszyscy mnie wyprzedzali. Czwartek – 45 min. powoli było naprawdę powoli, tempo średnie 5:43. W sobotę był najdłuższy long od maja – 1 h 45 min. Tempo jeszcze wolniejsze, 5:50. A szczegóły TUTAJ, jeżeli by kogoś ciekawiło.
Czuję się trochę jak na kruchym lodzie. Biegam i wsłuchuję się, co się dzieje w stawie kolanowym. Czy nie spuchnie, jak w listopadzie. Jest dobrze. W weekend będziemy w Rabce, pobiegam po górach, a w kolejny – pobiegnę pierwsze 2 h. Czyli dmuchamy już w żagle pod wiosenny maraton.
Zdjęcie z lodowiska na Stegnach, bo zaraz po bieganiu mieliśmy towarzyskie łyżwowanie. I pod koniec poczułem, że mi się nie chce. Kiedyś tak nie bywało.
Po kryzysie kolanowym, konsultacjach ortopedycznych i własnym namyśle trenerskim schodzę – na razie – do 4 jednostek biegowych w tygodniu. Wtorek trening wspólny, kolejny trening – będzie normalnie w środę. Potem piątek long i sobota znów long albo parkrun. Do tego – dwie jednostki wzmacniające w domu. Chociaż na to nie mam ostatnio czasu, bo masuję. Żonę, córkę licealistkę, nawet Małego Yodę (bo zobaczył, że w domu się tym jarają to też chce). A dzisiaj przyjaciółkę domu, jak się kiedyś mówiło. Na zdjęciu widać tylko plecy i czuprynę, ale kto bystrzejszy, to złapie, do kogo one należą.
Głaskanie mięśni przykręgosłupowych.
Rolowanie mięśni grzbietu.
Amputacja łopatki ; ) Żartowałem.
Masaż jest niesamowicie ciekawy. Pomaga w regeneracji. Pomaga zobaczyć inaczej ciało człowieka. Daje niesamowitą satysfakcję. I wciąga, dziś jechałem metrem na Bielany zobaczyć się z córką, bo niedawno znów została matką – i w drodze oglądałem sobie filmiki. Rafał, trenerze masażu, jeśli to czytasz, to spodziewaj się maila, mam jedno pytanie o bańkę chińską.
Człowiek żyje, dopóki ma pytania. A nie tylko odpowiedzi. Czyż nie?
4 thoughts on “Masaż biegaczki”
Masaż jest królem! Kinia ma super dizajnerskie łyżwy, jak wzięte z lodowiska rabczańskiego sprzed 30 lat 😉
O, też takie łyżwy miałam, i na Stegnach szusowałam. Albo na gliniankach szczęśliwickich (zimy wówczas bywały …). Ale teraz też by mi się nie chciało, chociaż ja dopiero K45 ;).
Przy okazji zapytam co to za kurs masażu był, bo nie to zaintrygowało.
A kolana – takie, którym od życia się dostało – puchną, tak to jest. Moje spuchnięte stale, więc tego nawet nie analizuję, tylko napieram. Pomiędzy kolejnymi sesjami regeneracji, rzecz jasna ;). Generalne od jakiegoś czasu moje życie składa się ze sportu (bieganie, wspinanie, rower), wyjazdów (góry i wspinanie) i regeneracji. Na nic innego nie mam sił, na łyżwy tym bardziej ;).
Zdrowia! 🙂
Ale że nie ma nowego odcinka?
Ok, Piotr – zawsze jest napisany w poniedziałek. Tylko czasem przez informatykę wskakuje z opóźnieniem, ale chyba nie dłuższym niż kilkadziesiąt minut