Rabka broni tradycyjnej zimy

Ferie. Na pół gwizdka, na pół tygodnia, dla tych co z łąkotką problematyczną – bez nart. Ale były. Mijamy Kraków, Myślenice, Lubień, Skomielną, a zimy nie ma. Jest pora deszczowa, globalne ocieplenie, Atlantyda przed katastrofą, nieustający listopad. Aż w Rabce gdzieś przy parku zdrojowym, czym bliżej Gorców tym bardziej zaczyna się zima.

Dzień pierwszy. Jedziemy z Kingą, córką licealistką i Małym Yodą na narty. Oni jeżdżą, Mały Yoda robi takie postępy, że z miejsca montujemy filmik i chwalimy się nim na Fejsie. Człowiek chce się na tym Fejsie podzielić z bliskimi takimi radościami.

A ja idę pobiegać. Ostrożnie, tylko godzina, bo ostrożność, to teraz moje drugie imię. Niestety nie do końca ostrożnie wychodzi, bo wpadam nogą w ukrytą pod śniegiem kałużę i łapię przeziębienie, które dopiero dziś mogę uznać za pokonane.

Następnego dnia oczywiście robię to, co jako trener odradzam każdemu Podopiecznemu – ignoruję wilgoć w zatokach, łamanie w kościach i kiedy oni idą na nary, ruszam na pierwszy dwugodzinny trening od wiosny.  Na trasie Spytkowice-Harkabuz, a Harkabuz ma tak zajebistą nazwę, że się nadaje do literatury. Okazuje się, że brakuje mi pięciu minut, więc pierwsze dwie godziny będą na koniec tego tygodnia. I tak kończy się Fervexem.

Bo trzeciego dnia planujemy kanoniczną trasę Kingi – wspólny bieg na Stare Wierchy z Górnej Rdzawki. Pogoda dopisuje. Takie widoki:

Jest w tych ściśniętych w pigułkę feriach jeszcze kulig, na którym czuję się, jak Kmicic w Potopie, tyle, że po ślubowaniu na Górce czyli trzeźwy, bo kieruję samochodem. A na kulig trzeba podjechać – tam gdzie rok temu wbiegaliśmy na obozie na Turbacz. Trzeźwa obserwacja tego folkloru, kiełbas na grillu w szałasie, wódki wystawionej na mróz, ale nie na zmarnowanie przecież, ludyczności ochronionej przed globalnym ociepleniem, tradycyjnej jak śnieżne zimy – bezcenne. Do literatury.

I jeszcze spotkanie z Pawłem, moim druhem z Rabki. Szczupły góral ze sportowym sercem, biega świetnie, ale nie startuje, bo go to nie kręci. Woli pobiec na Krzywoń, ma swoją pętelkę, tradycyjną, niezmienną od lat, transową. Nie udało się znaleźć czasu na tradycyjne wieczorne spotkanie, więc umówiliśmy się chwilę pogadać na kawie w Mon Ami. Podobno najlepsza kawa w Rabce.

Może gdybym ja się w tej Rabce urodził, to z sercem do biegania znalazłbym sobie transową pętlę po okolicy i cieszyłbym się tradycyjną zimą. Może gdyby Paweł urodził się w Warszawie, przyjeżdżałby do Rabki nacykać fotek na blog.

Do literatury. Rabka, obrończyni tradycyjnej zimy ze śniegiem białym, jak nasz orzeł jest biały.

Na zdjęciach dużo Kingi. Bo to najpiękniejsze oblicze Rabki jest. To ja się chociaż na ostatnim zdjęciu wychylę.

 

 

Komentarze

3 thoughts on “Rabka broni tradycyjnej zimy”

  1. „Rabka, obrończyni tradycyjnej zimy ze śniegiem białym, jak nasz orzeł jest biały.” – czyżby red. Staszewski naczytał się nowego Żulczyka? Ukłony!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *