Polska Republika Sportowa

Od lewej: mama, tata i Wojtuś z wózeczku. Wspominam ich teraz nie tyle z powodu 1 listopada, nie lubię tych świąt płyty nagrobnej. Wspominam ich, bo piszę w ostatnich tygodniach intensywnie powieść zanurzoną w mdłej kolorystyce lat 60., w cudownej muzyce piosenek Sławy Przybylskiej i Marii Koterbskiej, w powracającej dziś estetyce wózków dziecięcych głębokich.

Rozpływam się w tamtym czasie, trudnej codzienności i wielkich radości, jakich mogła dostarczyć tabliczka czekolady, przejażdżka samochodem albo wuzetka w kawiarni. Ojciec głównego bohatera kibicuje Czarnym Koszulom, co nie ma nic wspólnego z kibolstwem, które zaatakowało nas na piątkowej demonstracji. I fascynuje się rekordami Ireny Kirszenstein w biegach krótkich.

I właśnie do mnie dotarło: w tamtym świecie nie uprawiało się sportu. Owszem, sport był elementem narodowej tożsamości, polem starcia socjalizmu z kapitalizmem itp. Ale wyłącznie sport kwalifikowany. Sport amatorski nie istniał. Istniało tylko kibicowanie.

Dzieciom jeszcze to uchodziło. W piłkę graliśmy (w moim przypadku już w latach 70.) więcej niż dzisiaj dzieciaki na smartfonach, wiadomo. Dziewczyny nie grały w piłkę i chyba w nic nie grały, taki był kod kulturowy. Ale posyłało się dzieci na zajęcia, na pływanie, na lekką, na coś tam. I to nie każdego brali, trzeba się było zakwalifikować. A potem koniec kariery w wieku juniora i pożegnanie ze sportem, jeśli ktoś nie poszedł w sport kwalifikowany.

Dorośli sportu po prostu nie uprawiali. Bieg po zdrowie to dopiero pieśń późnych lat 70. Liga Szóstek Piłkarskich – nie wiem, wydaje mi się, że to jeszcze późniejszy wymysł. Wynajmowanie sali na siatkówkę, wyścigi rowerowe – na bank dużo później. Dorosłym wypadało chyba grać w tenisa i tych kilkuset graczy w całej Polsce to był cały sport amatorski.

To jest ta ważna zmiana, która dokonała się w Polsce na naszych oczach. Z wielką nadzieją przyjąłem słowa pana Kaczyńskiego o końcu Polski jaka nam się kojarzy – a ściślej jaka jemu się kojarzy. Tej z zaciętą twarzą, opasłym brzuchem, wstrętem do aktywności, nienawiścią do obcych/innych i umiłowaniem do rozmodlenia. Ta zmiana w sensie aktywności fizycznej się już dokonała. Kolejne dzieją się właśnie na ulicach, po to łazimy na te spacery.

A rok pandemiczny jest dziwny. Na zdjęciu Maciek i Agnieszka (na pierwszym planie) biegną w Maratonie Nowojorskim w Lesie Kabackim (dobiegną w 4:28, bardzo ok). Zdjęcie robi Renata, z tyłu jej siostra Marta, obie robią długie wybieganie na części dystansu. A w żółtej kurteczce Wojtuś na rowerze podczas powrotu z przejażdżki z żoną w sobotni poranek.

Komentarze

8 thoughts on “Polska Republika Sportowa”

  1. Ze sportu amatorskiego w latach siedemdziesiatych to jeszcze ringo bylo (wczesno-pozny Gierek), no i Tomasz Hopfer wymyslił maraton warszawski. Tenis to stal sie popularny tez jakos wtedy – mecze Pucharu Davisa na Legii z Niemcami i Wlochami pamietam do dzis 😉

  2. Jakoś mam zakodowane, że sport amatorski istniał przy dużych zakładach pracy. Było to zorganizowane, dotowane (czyli były na sport pieniądze, bo słowa dotacja raczej nie używano). Bieganie na Śląsku w przykopalnianych klubach, to „coś” z naszej działki. Kopalnie miały też swoje wyciągi narciarskie etc
    I oczywiście grzybobrania zakładowe (ha,ha)
    Zdrówko!

  3. I jeszcze kaowcy na wczasach FWP organizujący poranną gimnastykę… Przykładając inną miarę do tego co wtedy było aktywnością fizyczną, to mamy jednak sport amatorski.

  4. Staszewski Wojciech

    Ringo – Andrzej, pamiętam to z wuefu, ale nie widziałem dorosłych grających w ringo. Bieganie – owszem, rodziło się w końcówce lat 70., ale w latach 60. nie istniało. I rzeczywiście były narty. A cała reszta, to kibicowanie, nie uczestniczenie

  5. Nic mi się w tym tekście nie zgadza: ani przeszłość, ani teraźniejszość, ani przyszłość.

    Pamiętam, gdy pierwszy raz dosiadłem niebieskiego Diamanta taty. Wciąż była to najlżejsza wyścigówka na osiedlu…
    Pamiętam, gdy pierwszy raz pobiegłem z nim przez Pole Mokotowskie, Żwirki, do Okęcia i z powrotem…
    Pamiętam też, gdy pierwszy raz popłynąłem obok niego na drugą stronę jeziora, i z powrotem. Nie było wielkie, ale głębia budziła respekt…
    Pamiętam też, gdy odwiedził mnie na którymś z kajakarskich obozów. Była niedziela, więc poprosił trenera o zwolnienie mnie z treningu; pojechaliśmy do kościoła.
    Teraz siedzę przy nim, bo wymaga stałej opieki. Patrzę w na 'spacerujących’ zwolenników zabijania dzieci z Downem, i myślę o nieuchronnym wzroście zakażeń, który może go zabić…
    bezpośredni, albo poprzez izolację od bliskich…
    Nawet nie tyle pogubione dzieciaki, co raczej judzący ich 'dziadersi’ budzą we mnie odrazę…Wolę się pomodlić, niż bluzgać…moje bieganie jest modlitwą…

    Sport amatorski, aktywność fizyczna – to wszystko oczywiście było, w latach 60-tych, 70-tych i wcześniej…nie było tylko pakietów startowych, Nike-ów i Adidasów w sklepach internetowych…
    Nie było wtedy chyba sportu dla niepełnosprawnych, parafiad, itp., była za to aborcja na życzenie…
    'Po to łazimy na te spacery’?

    Prawda, jak pięknie możemy się różnić? (jak rysunku Cezarego Krysztopy)

  6. ta, kiedyś wszystko było lepsze . módl się, ale za siebie, nie za „pogubione dzieciaki” – typowa katolska ” słitaśna”, taka hołowniana troska, która kończy się podpalaniem stosu, dla troski o zbawienie duszy delikwenta

  7. Szanowny Arturro,
    nie napisałem, że kiedyś było lepiej, ani że modlę się za 'pogubione dzieciaki’…myślę, że sobie poradzą…
    Mój wpis był osobistym komentarzem do fragmentu:
    '…Tej z zaciętą twarzą, opasłym brzuchem, wstrętem do aktywności, nienawiścią do obcych/innych i umiłowaniem do rozmodlenia. Ta zmiana w sensie aktywności fizycznej się już dokonała.’
    Myślę, że taka 'diagnoza’, podobnie jak wcześniejszy tekst z bluzgami, jest poniżej dziennikarskiego i literackiego talentu autora bloga…takie jest moje zdanie…

    A co do 'podpalania stosów’, to daj pan spokój…

  8. Chwila normalności w tych szalonych czasach czyli Beskid Żywiecki dzień pierwszy. Pętla z Soblówki przez Wielką Rycerzową, Małą Rycerzową i Muńcuł. 19 km, 1100m podejścia, 6h10. Niewiarygodna pogoda. Pełna panorama Tatr, Babia, Pilsko, Fatra… Ludzi sporo. Kultowe racuchy z borówkami w bacówce tylko na zewnątrz, ale kto by w taki dzień siedział w środku. Najlepsze w górach w listopadzie jest to, że od siedemnastej można siedzieć przy kominku z książką i Paulem Simonem w Central Parku 😀

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *