Dżentelmeni w maseczkach

Po czym poznać dżentelmena albo dżentelmenkę na ulicy w czasie pandemii? Że na nasz widok podciąga maseczkę na nos. A jeśli my mamy niższy próg lęku przed covidem, to dżentelmen/dżentelmenka robi to nawet w lesie.

Wiosną mogliśmy być wściekli na niespójność działań rządu – zamykane lasy, dziesiątki bezprawnych zakazów. Ale rzeczywiście pandemia mogła wtedy zaskoczyć nawet rządy bardziej rozwiniętych krajów. Chociaż mnie irytowało to, że głównym motywem działań rządowych był PR, public relations. A od pewnego momentu chęć przekonania wyborców, że wybory są OK. Zwłaszcza dla seniorów to po prostu sanatorium.

Opozycja też leciała w kulki demonizując wirusa, żeby pokazać, jak wybory są nie do przeprowadzenia. A przedszkola nieprzygotowane i musimy siedzieć w lokdałnie jak w areszcie. Tyle że prawem opozycji jest punktowanie rządu prawymi i lewymi prostymi. A obowiązkiem rządu jest sprawne zarządzanie w kryzysowej sytuacji.

To że rząd lato przespał, zajmował się wojenkami w koalicji i generalnie głaskaniem kota – to oczywistość chyba dla wszystkich, niezależnie od sympatii politycznych. Październikowa fala zakażeń każdy przyzwoity rząd skłoniłaby do dymisji. A nie do oburzania się, że na ulicy krzyczymy im to na maksa dosadnie, a i tak są głusi.

No, ale to tylko takie tło. Bo dziś słowo o dżentelmenach i dżentelmenkach.

Widoczny na ekranie premier ogłasza właśnie kolejne obostrzenia bodaj w ostatni czwartek. Ani słowa o sporcie, ale wieczorem w projekcie rozporządzenia ląduje zakaz imprez biegowych. Potem dramatyczny wpis zamieszczają organizatorzy krakowskiego Biegu Niepodległości – po przemówieniu zdecydowali się, że robią imprezę, popłacili ostatnie faktury (m.in. za plan organizacji ruchu, to jest duży koszt każdego biegu ulicznego), a wieczorem okazało się, że zawody są zakazane. Czyli nie wolno. Chyba że się bardzo chce i zrobi się trening z możliwością odebrania opłaconego wcześniej pakietu startowego.

Powiecie, że to naginanie prawa, bo nie można spotykać się więcej niż w pięć osób? Nie jestem pewien, czy ten przepis nadal obowiązuje, a na ulicach widzę, że nie obowiązuje, ani nas, ani narodowców, ani nikogo.

Powiecie, że to naginanie prawa, gdy fitness kluby, którym zakazano działania w poprzednim rozporządzeniu, chyba że przygotowują do rywalizacji lub prowadzą zajęcia sportowe – pootwierały się, bo przygotowują do rywalizacji i prowadzą zajęcia sportowe. No bo zresztą nigdy nie robiły niczego innego niż te dwa punkty.

Powiecie, że to niebezpieczne, że 250 osób spotka się na polanie, żeby wystartować w biegu? W jednym metrze jest podobna liczba osób, stoją przy tym jedno przy drugim. A w kościołach? Dawno nie byłem, ale głowę dam, że to liczniejsze grupy i zaryzykuję twierdzenie, że mniej zdrowe i bardziej narażone statystycznie niż grupka biegaczy.

Kiedy słucham premiera, mam wrażenie, że cały rząd się zakiwał z pandemią, jak Kaczyński z aborcją.  Już nie wiedzą, czego zakazać, czy naprawdę, czy na niby, czy jak.

Nie potrafię rozstrzygnąć medycznie, czy covid jest groźny jak rekin, czy wymyślony przez media. I nikt z nas nie ma takiej wiedzy, chociaż mamy różne przekonania, różny stopień zaangażowania w docieraniu do prawdy, różny zasób intelektualny do analizy danych. W to nie wchodzę.

Staram się żyć normalnie. Biegać normalnie, bo chyba rząd jednak wyciągnął wniosek z wiosny, że zamykanie lasów i zakazywanie sportu nie ma sensu (chociaż nie wiem, na ile to zdroworozsądkowe, a na ile PR-owe). Trenować normalnie, chociaż przyjdzie mi chyba zakończyć sezon niepodległościowym treningiem na trasie 10 km w Lesie Kabackim, boję się, że Maratonu Kampinoskiego nie będzie, chyba że ktoś znajdzie interpretację typu „marsz po Puszczy na trasie maratonu” (zakazane są zawody biegowe, piesze nie) albo „biegowy trening w podgrupach z pomiarem czasu”.

Gąszcz sprzecznych przepisów (nie do końca wiadomo, na ile posiadających umocowanie prawne) i sprzecznych interpretacji wzmacnia we mnie poczucie – nie leci z nami pilot, w ogóle nie lecimy samolotem tylko balonem względnie sterowcem. Wszystko to przypomina znane z astrofizyki zakrzywienie czasoprzestrzeni. Jak się w tym odnaleźć?

Jak dżentelmen. Biegam głównie po Lesie Kabackim, po kępach między Powsinem a Konstancinem. Na dobiegu do lasu zakładam maseczkę, okulary tak parują, że czasem nie poznaję pewnie znajomych, przepraszam. Nie dlatego, żebym widział w tym sens, ale dlatego, że ludzie na ulicy mają prawo tego ode mnie oczekiwać. Wbiegam do lasu, tu maseczka nie jest wymagana. Ale wymyśliłem sobie prostą zasadę: jeśli z przeciwka idzie, biegnie, jedzie na rowerze ktoś w maseczce, to przyjmuję, że ma duży lęk przed wirusem. Bardzo boi się zarażenia. Więc zbliżając się do kogoś w maseczce podciągam swoją maseczkę z brody na nos.

Zacząłem obserwować ludzi i zdumiałem się, że nie jestem z tym sam. Wiele osób z empatią robi to samo – na widok kogoś w maseczce, podnosi swoją. To wygląda zupełnie jak XIX-wieczny gest uchylania melonika przez dżentelmenów spacerujących z małżonkami po rynku małego miasteczka po niedzielnej mszy. Popatrzcie na to, bo to jest naprawdę sympatyczne: nie mam jasności w sprawie covida, mam wkurzenie na rządowe rozporządzenia, ale ciebie witam z uwagą i zasłaniam nos maseczką, bo chyba tego oczekujesz.

Może to się nazywa model szwedzki. I może powinno obowiązywać od kwietnia – mielibyśmy wtedy codziennie po 10 tys. zakażeń, szpitale by dawały radę, gospodarka by nie zipała, ludzie by nie dostawali kota, a covida przechorowałoby już spokojnie 2 mln ludzi. Nie wiem, wiem, że jak się spotkamy na treningu i będziesz w maseczce, to podciągnę swoją.

Komentarze

6 thoughts on “Dżentelmeni w maseczkach”

  1. Chwila normalności w tych szalonych czasach czyli Beskid Żywiecki dzień drugi. Klasyk czyli pętla z Rycerki Górnej przez Wielką Raczę, Przegibek i Bendoszkę.18,5 km, 980m podejścia, 6h30. Pogoda nadal cudowna, zero ludzi. Przed wejściem do schroniska na Przegibku duży napis BĘDZIE DOBRZE. Chyba jeszcze nigdy tu nie byłem, czy to możliwe?

  2. Chwila normalności w tych szalonych czasach czyli Beskid Żywiecki dzień trzeci. Pętla ze Złatnej przez Rysiankę, Lipowską i Redykalny. 17 km, 800 m podejścia, 5h50. Dzisiaj pełen relaks: kawka na Rysiance, pierogi na Lipowskiej i co chwilę posiady na halach z widokami. Tak, w listopadzie. Nie mogę sobie odmówić (kolejno od wschodu do zachodu): Babia Góra, Pilsko, Tatry, Niskie Tatry, Wielki Chocz, Wielka Fatra, Mała Fatra, wielka Racza, Beskid Śląski.

  3. Chwila normalności w tych szalonych czasach czyli Beskid Żywiecki dzień czwarty i ostatni. Od rana czuć, że to jednak listopad – wilgotna mgła i plus jeden. Dzisiaj krótka wycieczka z Glinki na Krawców Wierch. 8 km, 330 m podejścia, 2h40. Zawsze chciałem zobaczyć tę kultową bacówkę. Dużo o niej słyszałem, a leży na uboczu, w sumie nigdzie nie po drodze. I rzeczywiście – ładne miejsce. Około jedenastej mgła trochę opadła i można było kilka gór zobaczyć. I to już koniec tej normalności, od jutra powrót do pierdolnika…

  4. Też tak robiłam (ale nie przy bieganiu,tylko jak szłam puściutką drogą,i z daleka widze że ktoś idzie to myk na twarzoczaszke mache),czyli jestem dżentelmanem.;)
    Uważalam jak wariat,nigdzie nie chodzilam,tyle co Imielin-Natolin autobusem do rodziców i co?12 dzień zdycham z koroną w domu,12 dni kiedy każdy ruch wyczerpuje na maksa 🙁 Niesamowite jest,że Michał jest zdrowy..albo bezobjawowy…mysle ze to jednak to wieloletnie bieganie =końska odporność.

    Zdrowia wszystkim!

  5. Staszewski Wojciech

    Marta! Trzymaj się. Dwunastodniowa choroba to strasznie długo. Dziś 14 dzień. Przeszło? Daj znać (najlepiej pod nowym odcinkiem), napisz więcej. Wszyscy chcemy wiedzieć, jak to jest, bo nie wszyscy jeszcze wiemy

  6. Staszewski Wojciech

    Piotr OK – dzięki za te wakacyjne opisy. Lubię je, takie wirtualne spacery po znanych górach. Dobrze, że nic się z nogą nie stało

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *