Roztrenowanie, roztrenowanie i po roztrenowaniu

Dwa tygodnie temu dentysta, do którego poszedłem z własnej woli, wsiadł w buldożer, wytarł ręce ze smarów i na pełnej petardzie wjechał mi w jamę ustną. Zrobił mi teksańską masakrę na moje życzenie, dzięki czemu na jesiennym maratonie będę Was witał pięknym uśmiechem, ale dziś mam skwaszoną minę. Na szczęście z dnia na dzień jest lepiej.

Zacząłem więc chciał nie chciał intensywne roztrenowanie. Bez biegania, nawet truchtania, żeby nie podnosić ciśnienia krwi i nie narażać gojących się dziąseł. Został tylko rower, bo jaki problem, skoro tętno na rowerze mam podobne jak na kanapie?

Z rowerem dwie historie do opowiedzenia. Pierwsza to niedzielna wycieczka za miasto na południe, kawałek za Konstancin – do kuwety. Opowiedział mi o nim kiedyś Podopieczny Marek zwany Rakietą i postanowiłem to w końcu zobaczyć na własne oczy. Kuweta to piaszczysta niecka ograniczona dookoła wydmami. Idealne miejsce na mega treningi siły biegowej – zbieg po piachu z górki, utrzymanie prędkości i na pełnej petardzie pod górę. Kiedyś tu przybiegnę, 11 km od domu – będzie długie wybieganie z akcentem siłowym w środku.

A druga historia to sobotnia wyprawa z Małym Yodą na pumptrack. W grudniu jest mniej dzieciaków niż w lecie, pogląd, że rower jest pojazdem sezonowym jest widać mocno zakorzeniony. Więc odważyliśmy się pojedździć na największym kółku pumptracku i to jest zabawa. Licznik nie kłamie – przez godzinę zrobiliśmy 9 km plus jeden zjazd po trasie ze szczytu Górki Kazurki. Czysta frajda, tak czysta, że nie robiłem zdjęć, filmików, tylko się cieszyłem – Mały Yoda, duża góra, stary ojciec. Dużo radości na hopkach, że nawet dziąsła przestały boleć.

Był też młody ojciec z dwulatkiem na rowerku biegowym i czterolatkiem, który wyraźnie czaił bazę. Zamieniliśmy dwa słowa, młody ojciec był tu pierwszy i się cieszył, że „się okazało, że ma mięśnie brzucha”. Stary, ja ci gratuluję, że się tu wybrałeś, ale nie wiedziałem co odpowiedzieć – bo ja po prostu wiem, że mam mięśnie brzucha, używam ich tak jak mózgu albo rąk. Czego wszystkim życzę. Nie odkrywajcie, że „jednak jesteście sprawni” – po prostu bądźcie.

Trochę zbolały przez te zęby, trochę drażliwy zacząłem się jakoś czepiać w niedzielę. I wtedy Kinga powiedziała mi ten tekst, który co roku uwielbiam na roztrenowaniu: – Piesku, może poszedłbyś sobie już pobiegać.

Ile żon, ilu mężów mówi do partnera/partnerki, żeby sobie poszli na sport. A ile/ilu mówi: posiedź w domu, zrób to, zrób tamto, zajmij się dzieckiem, nie zostawiaj mnie, nie opuszczaj. Nie wiem, ale wiem, że Kinga jest super, jak głosi fejsbukowy hasztag.

No i w poniedziałek rano odprowadziłem Małego Yodę (na hulajnodze) do szkoły biegiem, a potem zrobiłem pętelkę po Lesie Kabackim. Dziewięć kilometrów w średnim tempie 6:14 min./km to nie są osiągi do chwalenia się, więc tym chętniej je podaję. I zanotowany dziś przez Garmina pułap tlenowy – 50. Od tego zaczynam treningi.

Większość kilometrów przebiegłem koło 6:20-6:30, tyle że pod koniec stanąłem koło muru metra, zrobić sobie fotę na blog zaświadczającą, że zacząłem treningi. I patrzę, a tu z lasu biegnie wprost na mnie drobna biegaczka w czarnym dresie i wełnianej czapeczce, Kinga. Oczywiście nie dała się sfotografować (nieumalowana jestem, Piesku), ale zrobiła mi fajne zdjęcie na otwarcie odcinka. A potem wyłączyliśmy audiobooki i dobiegliśmy sobie do domu gadając o życiu. W tempie Kingi, 5:30 min./km.

Komentarze

1 thought on “Roztrenowanie, roztrenowanie i po roztrenowaniu”

  1. Oj,zdecydowanie robie tak jak Kinga,jak mina nietęga u Michała, to dostaje odemnie polecenie służbowe mocnego treningu (choćby nawet jeden juz wcześniej ,robił,trudno,bedzie drugi!).
    Z makijazem tez ją rozumiem 😉

    Szybkiego powrotu do zdrowia paszczoszczeki !

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *