Droga do radości

Droga do radości zaczyna się na dnie formy, w zimne, deszczowe dni w środku zimy. I jedno Wam powiem – szukajcie nowych ścieżek, bo w tym jest rozwój. A nie wiem wprawdzie jaki jest Sens Życia, za mały jestem, ale na pewno rozwój jest jednym z jego elementów.

Postanowiłem sobie notować, tutaj na blogu, jeśli pozwolicie, na końcu każdego odcinka parametry treningowe. Bo zamierzam stosować dwa punkty odniesienia: treningowy półmaraton w tempie easy oraz szybka piątka po trasie parkrunu, a mam nadzieję, że niedługo po parkrunie.

Licznik sprawdzianów na końcu, a na razie komentarz do bieżących parametrów. Jest cienko. Szybkość żadna. Próby biegania tempa progowego rozśmieszają nawet mnie. Więc wrzuciłem sobie w plan malutkie interwały, półtoraminutowe. Dwa z ośmiu odcinków udało się pobiec poniżej 4:00 min./km, słabo, ale pójdę tą drogą.

Wytrzymałość też zabawna. Biegam teraz easy wolniej niż przebiegłem mój pierwszy maraton, dużo wolniej. Jest jakiś optymizm, bo w tym tygodniu było o minutę szybciej niż tydzień temu, jak dalej tak pójdzie, to za cztery miesiące będę biegał połówki w dobrym tempie spokojnym. Ta droga do radości – przez cotygodniowe półmaratony – to nowy pomysł na ten sezon. Nowa mobilizacja, nowy rodzaj bodźca.

Ale najciekawsze, co mi się zdarzyło sportowego w ostatnim tygodniu, to tekst do Newsweeka o tym, jak olimpijczycy przygotowują się do igrzysk. Mogłem, niestety tylko telefonicznie, poznać Krystiana Zalewskiego i Piotra Liska. Gdyby to były normalne czasy i swoboda dziennikarska jak kiedyś, to miałbym dwa selfiki z wywiadów. A tak, to mogę tylko wstawić zdjęcia obu mistrzów z sieci.

Piotr Lisek – mistrz skoku o tyczce. Widzicie, jak jest zbudowany? Posąg normalnie, to on pozował Myronowi do Dyskobola. Lisek w czasie pandemii trenował w domu. Ale nie z żelastwem ponieważ – uwaga, bo to najważniejsze – unika treningu na siłowni i stosuje niemal wyłącznie ćwiczenia z obciążeniem własnego ciała. Czuję intuicyjnie i takie informacje wyciągam z książek, że sztanga to zło, przynajmniej dla nas, amatorów. Więc tym bardziej się cieszę, kiedy taki profesjonalista to potwierdza.

Lisek ćwiczy najwięcej z ergometrem wioślarskim, robi brzuszki na macie, podciąga się na drążku. Cała siłownia, którą każdy może sobie zorganizować w domu (no, z tym ergometrem to trzeba by mieć kawałek miejsca). Moja pasja zimy to drążek, ostatni trening to było pięć powtórzeń po 6, 9, 6, 6, 10 podciągnięć. Niezbyt dużo i podchwytem, ale staram się to robić z dobrą techniką, z dużym zakresem ruchu, opuszczam się niemal do wyprostu. A w tym tygodniu włączę w apce powtórzenie programu treningowego 9-11 powtórzeń na nachwyt.

Krystian Zalewski – nowa postać w biegach długich. Biegał latami na 3000 m z przeszkodami, ale w poprzednim sezonie przeniósł się na biegi długie. W półmaratonie ustanowił na jesieni, w mistrzostwach w Gdyni, rekord Polski. I zapowiedział atak na rekord Polski w maratonie.

Powiem od razu, że ujął tym moje serce. Bo po dwóch fajerwerkach Henryka Szosta – rekordzie Polski w Japonii i niezłym biegu na olimpiadzie w Pekinie – w polskim maratonie zapanowała cisza. No, przerwana jeszcze srebrnym medalem w ME Yareda Shegumo. A teraz jest gość, który nie ma kompleksów. Mówi, że biali też mogą szybko biegać maraton. Że jak zrobi minimum – wiosną w Hannoverze lub Hamburgu – to nie pojedzie do Tokio na wycieczkę, tylko powalczyć.

No i ma buty Nike Alphafly, te same, w których w kosmos odleciał Kipchoge. Kciuki, Krystian, kciuki.

Najbardziej w rozmowie z Krystianem zdziwiła mnie jego dieta. Śniadanie: owsianka albo placki bananowe. Obiad: dużo warzyw, do tego ryż lub makaron, lub ziemniaki oraz mięso lub ryba. Na kolację naleśniki, pizza domowa, kasza. Zauważyliście? Praktycznie zero pieczywa.

Nie potrafiłbym sobie gotować kasz ze smacznymi dodatkami na kolację. Ale może trzeba się przestawić na inne myślenie o węglowodanach. Nie szukam ich już od jakiegoś czasu w białych bułkach, podstawą moich śniadań i kolacji stał się różnoraki chleb. Ale może ten chleb powinien być dodatkiem. Dziś na śniadanie zrobiłem sobie przed bieganiem płatki z jogurtem, a po godzinie biegania zjadłem jajko, trochę kalarepy, rzodkiewkę, ogórka kiszonego i do tego trzy małe kanapki z chleba.

Park w Konstancinie, dziesięć minut przed półmaratońską zawrotką.

Wiem, że nie da się złamać trójki wprowadzając do diety kalarepę zamiast kajzerki albo robiąc nawet serie po 20 podciągnięć na drążku co drugi dzień. Że droga do radości prowadzi przez mądry i konsekwentnie realizowany trening. Ale warto się inspirować tym co robią mistrzowie, żeby sobie bieg tą drogą ułatwiać, nie utrudniać.

Licznik sprawdzianów 2021. Treningowe półmaratony. Styczeń: 2:02:58, 2:01:39. Piątka po trasie parkrunu. Styczeń: 20:54.

Komentarze

5 thoughts on “Droga do radości”

  1. Wojtek,
    Pytam jako amator zawodowca – jak chcesz weryfikować/porównywać/analizować te treningowe półmaratony? Co będzie dla Ciebie punktem odniesienia? Tętno? Tempo? Doświadczenie? Samopoczucie?
    Pytam bo akurat mam podgląd na Twoje treningi w Garminie i widzę tylko dwie cechy wspólne między tymi biegami (półmaratonami) – obydwa biegłeś po tej samej trasie i obydwa w zbliżonej temperaturze (wg. mapki garmina 0 stopni). Ale biegłeś je o różnych porach (niewiele, ale jednak), być może na obydwu miałeś głowę zapełnioną kompletnie innymi sprawami? zawodowymi? rodzinnymi? Może byłeś inaczej ubrany? Może 31 grudnia wiał wiatr zachodni a 9 stycznia północny?
    Pierwszy bieg (ten w sylwestra) pobiegłeś wolniej, ale na sporo wyższym tętnie (tętno z nadgarstka) a drugi szybciej ale tętno niższe? Jak analizujesz te parametry i jakie wyciągnąłeś wnioski?

    Napisałeś, że „Próby biegania tempa progowego rozśmieszają nawet Ciebie” – ale na jakiej podstawie oceniasz obecnie swoje tempo progowe? Robiłeś pomiary teraz? czy opierasz się na badaniach ze SportsLabu robionych we wrześniu? Czy na podstawie tej treningowo przebiegniętej piątki kilka dni temu?
    W listopadzie oddawałeś krew – czy to nie miało wpływu na obniżenie się Twoich parametrów biegowych?

    Pytam absolutnie bez złośliwości. W Warszawie stoczyliśmy emocjonującą walkę na trasie i jeśli pandemia pozwoli to być może stoczymy podobne jeszcze nie raz 🙂 Ciekawi mnie to czemu – mając kilkadziesiąt maratonów w nogach – tak dużą uwagę przywiązujesz do tych monotonnych długasów a zupełnie – przynajmniej na tym etapie – pomijasz bieganie w tempie maratońskim? W Warszawie nie zabrakło Ci chyba wytrzymałości – jak by trzeba było to pewnie bez większego trudu pobiegłbyś jeszcze dwie pętle. W Warszawie zabrakło Ci chyba prędkości? Węgla w mięśniach miałeś tyle ile trzeba – tyle, że raczej miału a nie koksu. Tak to widzę 🙂

  2. Staszewski Wojciech

    Rob – już odpowiadam (i Ciebie bym nigdy nie posądzał o złośliwość 🙂
    Punkt odniesienia dla półmaratonów – samopoczucie. Staram się to biec swobodnie, ale z pewnym wysiłkiem. Jedyny dodatkowy parametr, który chcę sobie wprowadzić do tego treningu, to zasada, że powrót ma być szybszy o kilka sekund na kilometr niż pierwsza połówka.
    Tempo progowe – to moje szybkie tempo na treningu na odcinku 2-3 km (zdecydowanie powyżej odcinków w tempie interwałowym). I to jest śmieszne, wolniej chyba od naszego maratońskiego z września.
    Tempo maratońskie – nie jestem go w stanie osiągać na treningach na dłuższych odcinkach. Częściej odcinki, które normalnie powinny być w tempie progowym biegam w tempie, które nazywam sobie „startowym” – między tempem docelowym półmaratonu i maratonu. Kiedyś robiłem Greifa i doszedłem do trzydziestek z końcówką maratońską 8 km, ale dziś sobie tego nie wyobrażam.
    Krew – oczywiście parametry spadają, ale na dwa tygodnie, tak mówią wszyscy, których o to pytam ciągle w punktach krwiodawstwa. Powiedzmy, że parametry do biegania odbudowują się dwa razy dłużej – no ale teraz już jestem półtora miesiąca po, więc nie będę się zasłaniał oddaniem krwi.
    Na maratonie w Warszawie, na którym stoczyliśmy pamiętny bój zabrakło wytrzymałości do utrzymywania tempa 4:15, które na zawodach nie jest dla mnie bardzo wymagające (ale jak się okazało przez pierwsze półtorej godziny). To efekt braku długich wybiegań w lecie. Ile razy ulegnę pokusie „unowocześnienia” swojego treningu i biegania mniejszych objętości, ale na większych prędkościach – kończy się to źle. Wytrzymałość to podstawa, przynajmniej dla takiego organizmu jak mój.
    Do pościgania Rob : )

  3. Ale ciekawy wpis i jeszcze ciekawsza dyskusja! Trochę odnosząc się do pytania i odpowiedzi – to dziwi mnie, że nie biegasz Wojtek po prostu na tętno. Ja konsekwentnie od trzech sezonów staram się trzymać jedynie tętna – jak wychodzi easy po 5:20 biegnę 5:20, jak wychodzi 5:10 jest 5:10, a jak wychodzi 4:50 to jest 4:50. Ja wierzę, że to jedna droga do rozwoju 😉 I najtrudniejsze w tym wszystkim jest hamowanie.
    Do tego biegam te stare polskie II zakresy i tu też po prostu patrzę na tętno (zaczynałem w granicach 4:45-50, teraz jest w okolicach 4:35, a więc moim zdaniem brakuje jeszcze około 25 sek do szybkiego maratonu…

  4. Staszewski Wojciech

    Pict,
    Z tętnem jestem „wygodnicki” – odkąd mam pomiar na nadgarstku, to nie chce mi się zakładać palca. Ale niestety chudzi ludzie (szczupła ręka), nieduzi (jak ja) ze zbyt dużym zegarkiem (Fenix 5) – to bardzo dziwne odczyty tętna z zegarka. Czasem jest ok, a czasem pachnie surrealizmem (dwa tygodnie temu 200 na szybszych odcinkach przy HRmax ok. 180-185).
    Ale inspiruje mnie to, żeby następny półmaraton pobiec z paskiem (mam nadzieję, że bateria nie padła). I zobaczymy, co pokaże

  5. Wojtek, też się oszukiwałem z nadgarstka – nie działa, po prostu nie działa i nie ma się co oszukiwać. Wróciłem po dwóch sezonach do paska i to jest jedne rozwiązanie. Przeprosiłem się i „idzie się przyzwyczaić”. W porównaniu z paskami z epoki mojego ulubionego Forrunnera 305 te nowe są świetne (i nie lądują na brzuchu 🙂

    ps. w II zakres w zeszłym tygodniu na śniegu wszedł już poniżej 4:30 min/km, więc trening działa…

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *