Trafiamy idealnie w okno pogodowe. Ciepła noc, nie trzeba topić śniegu w kocherze, żeby się napić herbaty w drodze na miejsce zbiórki. Odpalam aplikację i wbiegam na Kopiec Powstania, normalnie schody do nieba, ale niewygodne, nie wiadomo, czy brać po jednym czy po dwa. Na górze spotykamy się całą grupką Podopiecznych KS Staszewscy (Inicjatywa Własna) – atakujemy Koronę Warszawy w stylu alpejskim, około 30 km na raz. Nocną porą, żeby nie trzeba było biec po chodnikach w maseczkach i żeby można było skończyć o świcie.
Z Kopca Powstania ruszamy na najbardziej romantyczną część trasy. Zachwycają nocne widoki, przystajemy na foty. Paweł W. fotografuje Pałac na Wodzie w piękną kwietniową noc. Potem wielokrotnie trawersujemy Skarpę Warszawską, jakby Marcin, szef trasy postanowił udowodnić, że Beskid Warszawski liczy sobie o wiele więcej niż 6 szczytów.
W zachwycającym widokami rejonie Krakowskiego Przedmieścia spotykamy ludność miejscową. Ludność przeważnie siedzi w charakterystycznej zgarbionej pozycji na ławkach bądź podsypia na przystankach czekając na pierwsze autobusy.
Zdobywamy Górę Gnojną trudnym Wariantem Przemka – zbiegając z Placu Zamkowego na dół, by na szczyt dotrzeć szturmem. Ciekawą historię tej góry (skąd bierze się jej miąższość) przedstawia nam Marcin. A ciemności są tu tak dojmujące, że trzeba użyć lampy błyskowej.
Na Rynku Starego Miasta zaczepia nas jeden z autochtonów gwałtownie domagając się użyczenia mu zapalniczki i nie dowierzając, iż nie posiadamy takiego sprzętu, a co więcej nie używamy go nigdy. Jednak ogólnie podróż przebiega bez incydentów.
Przedzieramy się przez miejską dżunglę przecinając centrum, gdzie widać na ulicach pewne poruszenie i docieramy na Wolę. Podczas szturmu Górki na Moczydle odczuwamy ekscytację, wielu z nas jest tu pierwszy raz w życiu. Po osiągnięciu wysokości 80 m zaczynamy odczuwać wiatr szalejący na grzbietach. Ale na górze okazuje się, że jednak nie wieje, trafiliśmy naprawdę na wyjątkowo ciepłą noc.
Na górce posilamy się przekąskami energetycznymi, uzupełniamy płyny. I ruszamy przez plątaninę torów kolejowych w rejonie Dworca Zachodniego na Ochotę. Pod Górką Szczęśliwicką, znaną nam dobrze z treningów dołącza do nas grupa Koronka Warszawy – czwórka Podopiecznych, którzy zdecydowali się dokończyć z nami wyprawę nie zarywając całej nocy.
Spotykamy też cztery młode panny, nawiązujemy z nimi kontakt werbalny i okazuje się, iż jedna z nich jest rzeczywiście panną młodą, a pozostałe uczestniczą w jej wieczorze panieńskim. Obie strony są szczerze zdziwione, że kogoś spotkały, panny robią nam zdjęcie, a my im, czego jednak nie będziemy już zamieszczać, bo i tak zdjęć jest w tym wpisie w pytę.
W międzyczasie niebo zaczyna się rozjaśniać i na Kopę Cwila w północnych rewirach Ursynowa docieramy już za dnia. Grupa nieco się rozciąga, bo jedni chcą już jak najszybciej dotrzeć do celu, a inni chęć mają wprawdzie taką samą, ale jednak pewne problemy energetyczne.
Po 20 minutach docieramy pod ostatni szczyt Beskidu Warszawskiego – Górkę Kazurkę. Wspólnie zdobywamy ostatni szczyt z niewyśpiewaną pieśnią na ustach. Na wierzchołku czeka nas toast bezalkoholowym szampanem ukrytym wcześniej u podnóża góry przez Pawła. Czujemy się spełnieni i szczęśliwi.
Kapitalny pomysł Fundacji Maraton Warszawski pozwolił nam w tym bezstartowym okresie przeżyć naprawę fantastyczne emocje. Nie ścigaliśmy się tym razem z czasem, zdobycie Korony zajęło nam prawie cztery godziny, zaczęliśmy po drugiej, skończyliśmy o 6:01. Za lekki zawód można uznać tylko pominięcie północnej części Beskidu – do włączenia do Korony pretendować może na pewno kulminacja Marchewki w masywie Bielańskim oraz zamknięte już, choć niedostępne ze względu na panujący tam reżim wysypisko na Radiowie. Faktem jest jednak, że pokonanie takiej pełnej korony ośmiu warszawskich jednodziesięciotysięczników w stylu alpejskim wymagałoby pokonania dystansu ultramaratonu.
2 thoughts on “Korona Beskidu Warszawskiego”
Piekne, jestesmy z Wami
Dobra relacja i nocna wycieczka, ja potraktowałem ten bieg nieco inaczej (coś jak na orientację). Udało mi się zaliczyć Koronę Warszawy w 26,4 km (pierwszy szczyt wbiegałem – Szczęśliwice), potem Moczydło itd. Każdy wynik poniżej 29km był jednak przez orgów weryfikowany a efektem ubocznym jest wpisanie ręczne 29km – stąd tyle osób ma dokładnie 29,000 km a mi wyszło – przynajmniej na stronie z wynikami – jakieś nierealne(jak na taką trasę;) tempo. Pomysł na takie wyzwanie w czasach pandemii rewelacyjny, biegłem w sobotę rano i biegaczy którzy również brali udział, na trasie można było spotkać dosłownie dziesiątki, każdy naładowany endorfinami 🙂 spotkałem też na 5 z 6 szczytów przynajmniej jedną osobę.