Świat się zmienia. KS Staszewscy też są otwarci na zmiany. To zresztą chyba nasze motto życiowe: akceptuj zmiany świata i zmieniaj się na lepsze. Tej jesieni mamy dla Was zupełnie nową propozycję, bo nie tylko bieganiem człowiek żyje.
Ale zanim dojdę… Chodziło nam to po głowie od dobrych dwóch lat. Ale wtedy żyliśmy czymś innym, bo akurat porzuciliśmy myśl o stacjonarnych obozach biegowych w Rabce: bite siedem dni, po dwa treningi dziennie, ciężka orka. Coś takiego, jak oblężnicze zdobywanie góry w alpinizmie. Wpadliśmy wtedy na pomysł obozów mobilnych – czyli takich, w których cały dobytek na pięć dni biegania wkłada się do plecaczka i biegnie od schroniska do schroniska. A na górze owszem jest drugi trening, ale raczej demonstracja sposobu wykonywania podbiegów, nauka zbiegania – a nie dziesięć powtórzeń po 45 sekund.
Dwa letnie obozy przeprowadziliśmy w Beskidzie Sądeckim, po trasie krynickiej setki. Za tydzień ruszamy w Beskid Żywiecki, jaram się tym nieprzeciętnie, bo tam wprawdzie nie chodziłem od przedszkolaka, ale w Kolonii pod Wielką Raczą robiłem jedne z pierwszych treningów biegowych biegając szosą pod rozgwieżdżonym niebem i tęskniąc do miłości, której jeszcze wtedy nie miałem, ale już ją przeczuwałem, a może to była tylko nadzieja.
Ale zaraz po pierwszym obozie mobilnym zaczął nam łazić po głowie pomysł obozu sportowego. Nie biegowego, który uzupełniamy ćwiczeniami wzmacniającymi, treningami sprawności ogólnej z wykorzystaniem płotków, piłek lekarskich, taśm. Coś innego – obóz, na którym będziemy cieszyć się różnymi sportami.
Bo bieganie to nie jest nasza/wasza – praca. Bieganie to najprostsza forma ruchu, a ruch to nasze życie. Nasze – moje, Kingi, naszych dzieci, naszych znajomych i Czytelników zaglądających na ten blog, wasze.
W pierwszy weekend października (01-03.10), od sportowego piąteczku do sportowej niedzieli poprowadzimy dwudziestkę z Was po ścieżkach i rzekach Puszczy Piskiej. Widzimy się w Krutyni (ta Krutyń ona, jej), urokliwej wsi nad rzeką Krutynią (ta Krutynia, ona, jej). Mamy już wyrysowane trasy wycieczek biegowych, wypraw rowerowych, spływ kajakowy Krutynią jak aortą.
Tam moje wspomnienia zaczynają się, kiedy byłem już dorosły i postanowiłem pojechać gdzieś ze starszymi dziećmi – Jaśkiem i Marysią – i żeby to nie były góry. Padło na Ruciane-Nidę, 30 km od Krutyni – i zostawiłem na Mazurach kawałek serca, żeby mieć dokąd wracać. Z małymi dziećmi uczyłem się Mazur, kajak wypożyczyliśmy po raz pierwszy dopiero po dwóch-trzech latach. Jak podrośli na tyle, żeby mogli zostać sami na godzinę w domku, to zacząłem obiegiwać szutrowe ścieżki Puszczy Piskiej, jak dorobiłem się bagażnika rowerowego na dachu, zaczęliśmy je objeżdżać rowerami.
A samą Krutyń odkryliśmy już z Kingą. Woda tak czysta, że chce się wyjść z kajaka, a na Krutyni są takie miejsca, gdzie można się przekąpać na mieliznach nawet z dwuletnim Małym Yodą. Obok Jezioro Mokre, okazałe, zapraszające aż żeby je obiec. Obiegłem, chociaż mnie zmoczył w środku lipcowy deszcz, ale ten order noszę w sercu. Rowerowaliśmy do prześlicznych jeziorek niemal przyklejonych do Mokrego, najpierw tam dobiegłem, a potem koniecznie chciałem tam zabrać Kingę z Małym Yodą na rowerze i zrobić im zdjęcie, które długo miałem na tapecie w telefonie. Parafrazując tytuł pewnego polskiego filmu: „Wszystko co kocham – z tym jeziorem włącznie”.
No i fantastyczna trasa Maratonu Mazury, którego start i meta mieściła się w Gałkowie odległym od Krutyni o cztery kilometry. Biegałem go ze trzy razy, raz byłem chyba w dziesiątce. Kinga raz przejechała całą trasę na rowerze, po mazurskich górkach i dołkach – bo nie myślcie, że Mazury są płaskie – to był niezły wyczyn.
Przeżyjcie to z nami, zapraszamy 1-3 października. Link do pełnej informacji o Sportowym Obozie Weekendowym na Mazurach – TUTAJ. A zdjęcia, które powstawiałem w ten tekst wyszły z obiektywu naszego fantastycznie szybkiego Podopiecznego – Marka zwanego Rakietą. Marek jest nad Krutynią częściej niż my w Rabce i potrafi dogonić każde światło prześwitujące przez klony i jawory Puszczy Piskiej. Internetową galerię Marka możesz zobaczyć TUTAJ.
A kto zgadnie, co „zagrało” Mazury na zdjęciu rowerowym, które zrobiliśmy sobie z Kingą w niedzielę? A ściślej zrobił nam je Mały Yoda. Nikt nie zgadnie. Ursynowskie Jezioro Zgorzała.