Trasa rowerowa dookoła Jeziora Czorsztyńskiego. Tu będę powracał do końca życia. Bo są takie miejsca, w które się powraca i powraca, a za każdym razie cząstkę zabiera się ze sobą i niesie jak małą grudkę nicnieważącej materii w kieszeni.
Rok temu objeżdżaliśmy jezioro z Małym Yodą w wariancie skróconym do 30 km – z przeprawą promową między Czorsztynem, a Niedzicą. Spontanicznego okrzyku Małego Yody „Wow! To jest wyprawa! Wow! Wooow!” na zjeździe z Falsztyna nie zapomnę nigdy.
Teraz zrobiliśmy trasę nieco szybciej i w ambitniejszym, czterdziestokilometrowym wariancie – z objechaniem całego jeziora wraz z zaporą. Z Kingą, moją sportową żoną i Sabiną, sportową szwagierką. Użyłem tego przymiotnika dwa razy w jednym zdaniu (sportowa), bo byłem pod wrażeniem, że podjechały w upale 5-kilometrowy ostry podjazd ze Sromowców do Krośnicy. Wyprowadźcie mnie błędy, ale moim zdaniem żadna dziewczyna, która nie robi treningu kolarskiego, tam nie podjedzie bez schodzenia z roweru. Taki pion.
To najbardziej spektakularny widok na jezioro na całym Velo Dunajec. Też dość ciężki podjazd, a za nim zjazd nie z tej ziemi, doszliśmy do 49 km/h.
To już na końcowym odcinku, za Czorsztynem. Przy zjeździe do Czorsztyna doszedłem do 51 km/h na liczniku Garmina. Bo jednak, nawet jeśli ta rekreacja to sama radość, to i tak szukam parametrów do jej opisania. Kilometrażu ogólnego, rekordu prędkości momentowej.
Już wiem, gdzie spędzę sportową emeryturę. Na siodełku.
A na razie robimy lekkie wyluzowanie biegowe przed mobilnym obozem biegowym Zwardoń-Zawoja. Ruszamy w środę, zaglądajcie na Facebooka: KS Staszewscy – Trenuj Bieganie. Wielka Racza, Rycerzowa, Rysianka, Romanka, Pilsko, Babia na koniec – to też miejsca, w które wciąż wracam w życiu po nowe, niewidzialne grudki.
Stare Wierchy oczywiście zostały zdobyte, pocisnęliśmy z Kingą na złamanie 40 minut, parametry muszą się zgadzać. Parametr Sabiny o dwie minuty większy.