Jak przebiec maraton

Mam najprostszy test na to, jak odróżnić dobrze przebiegnięty maraton od słabego. Każdy może sobie wstawić inną cyferkę, dla mnie to 10. Dobry maraton jest wtedy, kiedy ostatnie 2 km i 195 m przebiegam poniżej 10 min.

Uwaga w tym wpisie jest bardzo dużo liczb. Bo Liczba najlepiej opisuje filozofię maratonu, tak jak twierdzenie Pitagorasa. Biegacze-humaniści mogą spróbować omijać cyfry, ale nie wiem, czy da się zrozumieć maraton i bieganie w ogóle.

6.00 Budzik dzwoni, wstaję szybko, żeby nikogo nie obudzić i żeby się już zmobilizować do biegu, który mnie czeka. W salonie mam przygotowane spodenki z masą żeli we wszystkich kieszonkach, koszulkę z numerem (w ostatniej chwili wymieniłem ją na koszulkę na ramiączka, jak zobaczyłem prognozy), wszystko.

6.05-7.55. Toaleta, śniadanie, toaleta, metro, tramwaj, depozyt. W metrze piszę jeszcze na FB publiczną prognozę swojego wyniku: 3:07:26. Przed startem dwa słowa z Podopiecznym Tobiaszem, który debiutuje i do ostatniej chwili leczył nogę i Podopiecznym Pawłem, który najchętniej biega po górach, a dziś będzie się mierzył z asfaltem.

8.00. Start. Jeszcze w biegu krótkie cześć, cześć z Podopiecznym Markiem, który biegnie na 3:00 w stroju Spartanina i Podopiecznym Tomkiem, który powinien pobiec ok. 2:55. Zaczyna na 2:50, więc co się dziwić, że przy tych tropikach, które przyjdą skończy w 2:58. A Marka tropiki zmiotą z trasy. Ciepła peleryna plus afrykańskie słońce równa się smutek tropików.

9.00. Jest dobrze. Trzymam swoje. A swoje to w tym roku nie jest bieg przed balonami na 3:00. To nie jest nawet bieg w grupie na 3:00. Puszczam grupkę do przodu, po raz pierwszy od 17 lat, kiedy złamałem pierwszy raz trójkę w maratonie – nie startuję na taki wynik. Wyjątki to maratony krosowe jak Mazury albo Kampinos, to bieg z Sabiną na 4:15 (złamał z hukiem) – ale każdy szybki maraton po asfalcie zaczynałem na cel poniżej 3:00.

To jest smutne. Ale nie jestem w tym roku przygotowany na łamanie trójki. I być może już nigdy nie zdołam się przygotować na taki wynik, tak jak nigdy wódka nie będzie taka smaczna i pożywna (Linda, Świetlicki). Wiem, że będę się starał zimą, mam pomysł, jak trenować, żeby się odbudować. Ale to pieśń przyszłości.

Dziś cel mieści się w widełkach 3:04-3:09. Trzymam tempo 4:20-4:25 min./km, zobaczymy co dalej. Na nawrotce gdzieś po dziesiątym kilometrze krzyczy do mnie radosne dawaj Wojtek albo coś w tym stylu Podopieczna Justyna. Odkrzykuję, ale zaczynam liczyć, ile minut jest od nawrotki, który to kilometr i czy Justyna nie jest za blisko, a zatem nie wystartowała za szybko?

9:50. Przypominam sobie wszystkie cyfry Justyny. Życiówka 3:27, potem urlop macierzyński, potem powrót do biegania od parkrunów w około 25 minut. Postępy przez cały rok, w sierpniu życiówka w półmaratonie. Ale z kalkulatorów wychodzi najwyżej 3:24 w maratonie.

Ale maraton to też marzenia. A Justyna napisała w styczniu w planach biegowych na rok 2021: Maraton Warszawski plan minimum poprawienie życiówki, plan marzeń 3:19.

Do marzeń potrzebna jest odpowiednia determinacja, fizjologia i wiek. Justyna ma to wszystko. Ale przyznam, że kiedy usłyszałem ją przed dziesiątą rano na maratonie, nie przyszło mi do głowy, że nie biegnie na i tak mocno wyśrubowane 3:24. Tylko na wymarzone 3:19.

10.30. Półmaraton 1:33:17 – czyli na 3:06:34. A gdybym tak zrobił negative split? Zaczynam marzyć, wciągam drugi żel. Dobiegam do Marcina w niebieskiej koszulce, jedyny biegacz, z którym zapoznaję się na trasie z imienia, chwilę gadamy. Debiutuje. Po półmaratonie w Wiązownie poniżej 1:25 stać by go było dziś na wynik 3:02, ale woli być w debiucie ostrożny.

Marcin! Zostałeś za mną, ale obiecałeś dać znać, jak Ci poszło. To napisz.

11.00. Włączają nad Warszawą lampę kwarcową. Ona odbierze po 10 minut z wyniku startującym w samo południe półmaratończykom. A maratończyków będzie grillować przez wiele minut.

W pewnym momencie na maratonie zostajesz sam. Niezależnie od tego, że razem z tobą jest na trasie kilka tysięcy ludzi, to ty biegniesz sam z liczbami. Nawet jeśli ich nie liczysz, to sekundy przebiegają koło ciebie w równym rytmie, jedna za drugą. Minuty czekają na kolejnych kilometrach i uśmiechają się z podziwem albo patrzą z politowaniem.

Liczę, dokładnie liczę. Jak będę biegł po 4:30, to co? To dobrze, teraz tych liczb nie pamiętam, ale pamiętam, że są pozytywne. Jest szansa na złamanie 3:08, czuję, że to jest dobre, obiektywnie dobre.

Teraz kiedy to piszę to mnie to rozśmiesza. Bo jaka jest różnica dla wszechświata, czy pobiegnę 3:07, 3:08 czy 3:09. Ale tam, na Moście Gdańskim, to są najważniejsze, w zasadzie jedyne istotne rzeczy we wszechświecie. Jeszcze żele, woda na punktach, trzy łyki wypić, reszta na głowę, upał, tego faceta z M-50 na oko mam już chyba z głowy, ale tu biegnie jeszcze dziewczyna, którą prowadzi kolega.

11.30. Po żelu na 35. kilometrze dostaję przypływu euforii. Jest świetnie, kilometr w 4:15, kilometr w 4:18. Ale potem robi się gorzej, przed Mostem Świętokrzyskim dogania mnie dziewczyna, facet z M-50, odjeżdżają. A mnie odjeżdżają sekundy, kilometr w 4:37, kilometr w 4:38.

Na 40. kilometrze jest nasz punkt kibicowania. Kinga krzyczy, mobilizuje, są Renata, Monika i Ania. I Mały Yoda. Dzień wcześniej powiedziałem mu, że jak będę nie później niż o 11.01, to znaczy, że biegnę dobrze. Yoda patrzy na zegarek, cieszy się głośno, że jest 11.00. Jest dobrze.

Na macie oznaczającej 40. kilometr patrzę na zegarek. 2:58:58. Czyli jeśli zadziała zasada 10 minut, to mam to. Co? To, czyli radość na mecie. Radość mi się przedefiniowała na ostatnich nasłonecznionych kilometrach. Teraz to znaczy, pobiec wyraźnie lepiej niż rok temu. Wtedy było 3:09, teraz ma być 3:08 bez patrzenia na sekundy.

Końcówka jest ciężka, ale udaje mi się trochę podnieść. Kilometr w 4:30, kolejny w 4:25, a finisz w tempie 3:52. Końcówka w 9:46. Wynik 3:08:44. Wygrałem. W nienajgorszym stylu, strata w drugiej części dystansu 2 min. 10 sek., więc stosunkowo niewiele, a gdyby nie to słońce od dziesiątej…

Biorę Veturilo i wracam na punkt kibicowania, pokrzyczeć jeszcze Rafałowi, Pawłowi, Tobiaszowi, Sebastianowi, Sympatykom. Justyny nie zdążę zobaczyć nawet na finiszu. Robi wynik marzeń 3:19:29. Strata w drugiej połowie 1 min. 45 s., rewelacyjnie mała. Dobiega tylko 10 min. 45 s. za mną, a kiedy poprzednio biegliśmy oboje w Warszawie przed pandemią, Justyna była prawie pół godziny po mnie.

To biegnie młodość. Tu akurat na finiszu.

Zdjęcia z aplikacji Pic2Go, aparatu Renaty i Facebooka Justyny

Komentarze

1 thought on “Jak przebiec maraton”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *