When I’m Fifty Four

To z Beatelsów. Nie znacie, bo Beatelsów słuchało moje pokolenie. Słynna piosenka z refrenem: Will You steel need me/ Will You steel feed me/ When I’m Sixty Four.

Dziś mam urodziny, więc to powód, żeby się zastanowić nad upływem lat w bieganiu. Pamiętam, jak zaczynałem bieganie, a jeśli liczyć od pierwszego maratonu to miałem wtedy 29 lat. Chłonąłem wiedzę i szybko się dowiedziałem, że najmocniejsza kategoria wiekowa to M-30. Że jako 29-latek mogę być któryś tam na maratonie w swojej kategorii wiekowej, a potem będzie coraz trudniej.

Kiedy miałem 34 lata zrobiłem życiówkę w maratonie – 3:19:40. Wierzyłem wtedy w jeden zabobon, że coś dobrego stanie się w moim życiu osobistym, jeśli złamię 3:20, latami próbowałem. Złamałem i stało się coś dużo lepszego niż sobie wyobrażałem, chociaż na początku bolało. No i dopiero trzy lata później, więc się chyba nie liczy. Zabobony nie działają ani tak, ani siak.

Kiedy miałem 44 lata pobiegłem maraton z rozczarowującym wynikiem – 2:56:49. Rok wcześniej zrobiłem swoją życiówkę maratońską na całe życie – 2:49:51 i tamten sezon był poświęcony na życiówki na 5 i 10 km (zrobiłem je na jesieni tamtego roku – odpowiednio 17:51 i 36:30). A maraton był „przy okazji”, z treningu do krótszych z długich dystansów.

Wszystkie zdjęcia z 2011 roku. Ten Years After

Dziś mam 54 lata, pobiegłem właśnie maraton w 3:08:44. Pierwszy raz nie mierzyłem w złamanie trójki, liczyłem na 3:04:xx, co przy mniejszym upale byłoby i tak nie do zrobienia. Mierzę w 2:xx:xx na wiosnę przyszłego roku, porozmawiałem ze sobą, jak surowy trener z zawodnikiem i już wiem, co robimy w zimie.

Chwała temu, kto wymyślił zabawę w kategorie wiekowe na zawodach biegowych. Można też bawić się w season best (na piątkach, dziesiątkach) albo rekordy życiowe w kategoriach biegowych właśnie. Ale wiecie, co jest najgorsze? Że człowiek szykuje się na mocne wejście w M-50 i ląduje na stole operacyjnym z powodu łąkotki przyśrodkowej prawej kończyny. Szybko się rehabilituje, wraca do formy, staje na starcie widząc siebie na mecie w ok. 2:55-2:57, a tu się okazuje, że razem z łąkotką jeden szczebel drabiny się złamał. I trzeba stanąć na palcach, żeby złamać trójkę o ciężko wywalczone 45 s. A potem brakuje czterech minut, brakuje 27 sekund, czegoś brakuje. Potem druga artroskopia, kończyny lewej, i brakuje jeszcze więcej.

Uczę się patrzeć na to oboma oczami. Jednym skierowanym na najbliższy maraton. Pewnie będzie to Łódź na wiosnę. I będę tam mierzył w złamanie trójki, chociaż raz, chociaż wiem, że jak dam radę, to będę chciał jeszcze, i jeszcze.

A drugie oko mam skierowane wiele lat do przodu. Wysyłam je tam na zwiady jak Pan Kleks. I stamtąd widać całą tę historię kompletnie inaczej.

Pamiętam, jak złościłem się na siebie, że nie pobiegłem 2:49, tylko 2:52. Dziś pytam siebie, dlaczego nie cieszyłem się biegając 2:52, to przecież niebotyczny dla mnie poziom. I to oko Pana Kleksa mówi mi, że kiedyś np. mając 64 lata, jak u Beatelsów, będę pytał siebie, dlaczego nie cieszyłem się biegając maraton w 3:08, bo to będzie wynik nieosiągalny. Więc się cieszę. Naprawdę się cieszę z tego, jak dziś biegam.

Namawiam od tygodnia Kingę na jakiś półmaraton, akurat mamy wolny weekend 17 października. Ciekawe, czy są jeszcze miejsca w Mławie, Poznaniu i Krakowie?

Komentarze

4 thoughts on “When I’m Fifty Four”

  1. Kraków – zapisy zakończone więc pozostaje Poznań (niewiele do limitu) lub Mława -tej drugiej nie polecam pod kątem trasy (dwie pętle z dość dużym przewyższeniem) – oczywiście pod kątem kategorii patrząc ten drugi bieg może być dla Was lepszy;)

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *