Nowy początek

Byłem dziennikarzem. Całe dorosłe życie. Do wczoraj. A biegaczem byłem, jestem i będę. Ale po kolei.

1991 rok. Kończę studia, mam już dwa lata stażu w pisemkach muzycznych – Non Stop i Rock’n’Roll. Przychodzę do Gazety Wyborczej, trafiam do działu krajowego, dostaję działkę edukacja. Bieganie? Nie biegam, może czasami z Dzikim po Puszczy Kampinoskiej.

1996 rok. Pięć lat później. Dział krajowy, edukacja, bez zmian. Startuję w pierwszym maratonie (w Warszawie) – 3:54:49.

2001 rok. Już jestem w dziale reportażu czyli w Dużym Formacie. Piszę dużo i szybko. Na jesieni przebiegam w Poznaniu maraton w 3:28.

2006 rok. Mam już na koncie pierwszą dużą nagrodę dziennikarską – Grand Press w kategorii Dziennikarstwo Specjalistyczne za reportaż (uczestniczący) o przygotowaniach olimpijczyków do Igrzysk w Atenach. Za dwa lata dostanę kolejną za konsumencki reportaż „Najniższa półka”. Sezon biegowy kończę trzydziestym drugim maratonem – w Poznaniu wychodzi tylko 3:06. Ale regularnie łamię już trójkę, miesiąc wcześniej robię w Warszawie 2:56.

2011 rok. Coś się powoli kończy. Zdobywam jeszcze rok później trzeciego Grand Pressa za tekst o spadającej sprawności dzieci „Matapiłkagrajta”, ale zaczynam czuć, że zbliża się przesilenie. Czekam na telefon od Tomasza Lisa, który zadzwonił już wcześniej do Rafała i do Tomka i ściągnął ich do Newsweeka. Do mnie Lis zadzwoni za dwa lata, zastanie mnie na bieganiu, jakieś pół kilometra od Lasu Kabackiego.

Dojdę wtedy do wniosku, że jestem dokładnie w połowie drogi od studiów do emerytury. I że jeżeli coś zmieniać w moim życiu, to kiedy, jak nie teraz?

Wydaję pierwszą quasi-autoreporterską powieść „Ojciec.prl”.

Sezon biegowy kończę wynikiem 2:56 w maratonie w Warszawie. Ale ważniejsze są wtedy dziesiątka i piątka. W listopadzie robię życiówki na obu tych dystansach – 36:30 i 17:51. I to moje ostatnie rekordy życiowe w karierze biegowej.

Tworzymy z Kingą Kancelarię Sportową Staszewscy, organizujemy pierwszy obóz biegowy w Rabce, prowadzę treningi z Podopiecznymi, piszę plany treningowe. Cieszę się, że mam drugie życie.

2016 rok. Z Newsweeka przechodzę do Twojego Stylu, potem wrócę do Wysokich Obcasów Praca, a potem wypadnę z twardego dziennikarstwa. Otrę się o PR – w Runmageddonie – i będę pracował jako freelancer dla różnych redakcji. W jednym z tygodników wchodząc na internetowy panel do rozliczania tekstów muszę wchodzić w zakładkę „Dostarczyciele Treści” (druga „Autorzy” dotyczy pracowników etatowych). To jeden z głównych bąbli narastającego poczucia upokorzenia.

Drugi to spadające od piętnastu lat płace w dziennikarstwie, gdyby nie KS Staszewscy (w 2016 roku zmieniliśmy nazwę uznając, że dowcip z Kancelarią się wyczerpał) to na freelancie bym nie przeżył (bo ZUS, pełna składka ZUS, jeśli wiecie o czym mówię).

Trzeci to poczucie, że to nie ma sensu. Nie mogę sobie przypomnieć, kto powiedział takie genialne zdanie: „Dziennikarstwo to wyłącznie teksty, co do których ktoś chce, żeby się nie ukazały. Cała reszta to PR”. Jak dużo dziś w dziennikarstwie dziennikarstwa?

Piszę drugą książkę, której nikt nie chce wydać. Potem trzecią, którą z entuzjazmem wydaje śp. Paweł Szwed w Wielkiej Literze – Ewangelia według św. Józka. Coraz głośniej myślę, że więcej prawdy bywa w fikcji literackiej niż wyautoryzowanych do cna tekstach dziennikarskich.

Biegowo snuję wtedy jeszcze plany przygotowania się na życiówkę. Na wiosnę biegnę sześćdziesiąty pierwszy maraton w 2:58, ale na jesieni tylko w 3:01. A sezon kończę artrokopią, uszkodzona łąkotka przyśrodkowa prawa. Lewą zoperuję dwa i pół roku później.

2021 rok.

Sezon kończę w ostatnią sobotę Maratonem Kampinoskim – 3:27:51. Pozornie dobry czas jak na krosową trasę to efekt jej silnego niedomierzenia. Na dystansie 42 km 195 m uzyskałbym coś ok. 3:49. Jestem zmęczony bieganiem, muszę odpocząć i wiosną w Łodzi pobiec maraton na życiówkę w M-50.

Ale przyznam, że od kilku tygodni mam głowę gdzie indziej. Nowy początek. Zaczynam dziś nową pracę, w prawie zupełnie nowym zawodzie. Idę do biura prasowego Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Z wielką nadzieją na ekscytującą przygodę komunikowania zmian w moim mieście. Które zmienia się bardzo, bardzo na lepsze. Zielenieje, rowerowieje, odsamochodawia się. I będzie pewnie niedługo miało Rondo Praw Kobiet.

Zdjęcie otwarciowe sprzed mojego nowego miejsca pracy. Dziś o 8 rano wejdę tu z przyspieszonym tętnem (czas przyszły, bo wpis przygotowuję w nocy, wcześniej).

Zdjęcie w tekście fot. Piotr Siliniewicz, sobotni Maraton Kampinoski. Tu jeszcze na pierwszym kółku pełny optymizmu, że uda mi się utrzymać średnie tempo 5:05 – ale na końcu wychodzi 5:21 min./km.

Acha, zapomniałbym. W 2021 roku wychodzi jeszcze moja trzecia powieść Gra w powieszonego. Jej również nikt nie zauważa. Właśnie piszę czwartą, bo Staszewski się tak łatwo nie kończy.

Komentarze

4 thoughts on “Nowy początek”

  1. Wszystkiego najlepszego w nowej pracy, Wojtku. Wierzę, że przyniesie Ci ona dużo satysfakcji, zwłaszcza gdy wrócą dobre czasy dla samorządów. Oby już niedługo. 🙂

  2. Miasto znam dobrze od strony urzędniczej. To beton.
    Nie uderz się o beton. I nie zostań człowiekiem z betonu.
    Powodzenia.
    Dawny Dziki

  3. @Wojtek – dzięki. I jeszcze dochodzi fajne poczucie bycia świeżakiem. Wdrażam się 🙂
    @Dawny Dziki – mam nadzieję zawsze pozostać człowiekiem z biegania. A z całą resztą się okaże.
    @Thomas – dzięki. Tak będę próbował myśleć o sobie: jestem odważny!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *