Jak Mały Yoda zadebiutował w parkrunie

Jeśli dobry film ma się zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma powoli narastać – to co ja mam powiedzieć po Nowym Roku? W sobotę 1 stycznia punktualnie o 9.00 stajemy z Małym Yodą na starcie jego pierwszego parkrunu. To spełnienie marzenia, o którym jeszcze nie zacząłem marzyć.

30 grudnia mam chwilę, żeby wyskoczyć na 45-minutowy kros na Górce Kazurce. Biorę Małego Yodę – lat 7 i 3/4 – na rowerze, bo ileż dziecko może siedzieć w domu. Przypinamy rower pod górką i robimy 20 minut krosu. Mały Yoda zachwycony, podpytuje, ile kilometrów zrobiliśmy i ile kilometrów ma parkrun, i że on by może pobiegł. Sam z siebie – a to pierwszy warunek do szczęścia z powodu startu dziecka w biegu: że to ono musi chcieć. Bo jak tego chce rodzic, to niech se sam rodzic pobiegnie.

Rejestrujemy Yodę w systemie, drukujemy kod kreskowy. Obchodzimy z Kingą Sylwestra umiarkowanie, żeby nie powiedzieć samotnie – ale po raz pierwszy ta samotność nas nie gniecie. Cieszymy się tym, co możemy sobie dać i to też jest szczebelek do szczęścia.

Sobota, 1 stycznia, 9.00. Stajemy z Małym Yodą na starcie parkrunu Ursynów, niecałe trzy okrążenia wokół parku Przy Bażantarni. Mówię mu w drodze, że jeśli będzie chciał zejść z trasy po pierwszym albo drugim kółku, to zejdziemy, a Mały Yoda odpowiada coś w stylu „ja nie zejdę”. I znów jestem szczebelek bliżej szczęścia.

Na pierwszym kilometrze Mały Yoda oczywiście ciśnie. Mówiłem, że zaczynamy w widełkach 5:45-6:00 min./km, cały czas biegnę za nim, upominam, żeby zwolnił. Ale i tak kończy się w 5:32.

Na drugim kilometrze kolka. Zwalniamy, daję Małemu Yodzie dwa łyki wody z softflaska, na moment przechodzimy do marszu. 6:07 brzmi jak zapowiedź kłopotów. I pewnego jednak zawodu, bo pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zadebiutować poniżej magicznej granicy 30 minut.

Fot. Baba z aparatem/parkrun

Ale na trzecim kilometrze odzyskujemy pola – 5:53 i znów powstrzymuję Małego Yodę, bo chce już przyspieszać. Daję zgodę na przyspieszenie po 3 km. Zaczynamy wyprzedzać, bronimy się też przed kilkuosobową grupką kilkanaście sekund za nami. Gramy w te szachy, w które gra każdy biegacz na każdym biegu z różnym efektem. U nas z niezłym – czwarty kilometr wychodzi w 5:26!

Ostatni kilometr. Liczę szybko, że utrzymując tempo mamy szanse złamać nie tylko 30, ale nawet 29 minut. Mały Yoda się cieszy, liczyć nauczył się już w przedszkolu, a teraz widzę, że potrafi opisywać sobie w głowie radość liczbami. Dwa łyki wody z softflaska i jeszcze jeden wyprzedzony biegacz.

Kiedy na ostatniej prostej ktoś nas wyprzedza, Mały Yoda próbuje się z nim zabrać. Uspokajam, biegnijmy na dobry czas, bo widzę, ile Mocy go kosztuje.

Patrzę na zegarek, przeliczam, przeliczam jeszcze raz i nie dowierzam. Mówię Małemu Yodzie, że mamy szansę złamać 28 minut. On ciśnie, ostatni kilometr wyjdzie w 5:03!

Finiszujemy w 27:54! Debiut Małego Yody w parkrunie zaliczony nie na piątkę, nie na szóstkę, a na siódemkę. Pękam z dumy, on też. Próbuję sobie wyliczyć w głowie, kiedy przegoni mamę, kiedy mnie. Bo przegoni. I to jest szczęście.

Oczywiście następnego dnia Igor nie jest w stanie schodzić przodem po schodach. Ma to wszystko, co my wszyscy miewamy po maratonach, do których nie jesteśmy wystarczająco przygotowani mięśniowo. Ale mięśnie się zregenerują, ból minie, a szczęście pozostanie.

Czego i Wam wszystkim życzę przez cały nowy rok.

Komentarze

2 thoughts on “Jak Mały Yoda zadebiutował w parkrunie”

  1. Wojtek, gratulacje dla rodziców i dzielnego młodzieńca.
    To takie niezapomniane chwile dla sportowego ojca, kiedy latorośl zaczyna żyć tymi samymi uczuciami 🙂
    Ja też jakieś 12-13 lat temu zabierałem syna na pierwsze poważniejsze zawody biegowe (np. Falenica). Bieganiem nie zaraziłem do końca, ale sportem jak najbardziej (może nawet za bardzo) – w zeszłym roku mu kibicowałem na Mistrzostwach Świata U-23 (wioślarstwo).
    Zobaczymy za -naście lat, jak to się u Ciebie (znaczy się Igora) rozwinie.

  2. Gerard – ładna historia! MŚ U-23, no no! Myślę, że dzieciak musi sobie samemu wybrać „swoją” dyscyplinę, u Małego Yody to w tej chwili piłka nożna. Ale można „zaszczepić mu pasję” do sportu – chociaż nie lubię tego określenia. Raczej myślę o tym tak, że pokazując dziecku od małego, że sport jest po pierwsze przyjemnością, a po drugie czymś naturalnym dajemy mu szansę na znalezienie w tym środowisku swojej ścieżki do zadowolenia, a może i profesjonalnych sukcesów. Kciuki za twojego syna!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *