Bieganie w czasach zarazy

Tydzień spędziłem w biegu jak rzadko kiedy. A właściwie, to w interwałach. I najlepsze były chwile zatrzymania. Kalendarz od początku tygodnia wygląda tak.

Poniedziałek. Mały Yoda od dwóch dni choruje na rotawirusa albo co. Już nie wymiotuje, ale jest taki słabiutki, nic nie chce pić. Rano planuję sobie, że wieczorem napiszę a propos o odwodnieniu, ale w południe stwierdzamy z Moją Sportową Żoną, że Mały Yoda jest już tak odwodniony, że trzeba jechać prosto do szpitala. Na Madalińskiego, bo na Żwirkach trzeba czekać 3-5 godzin na przyjęcie.

Ale tu też siedzimy na izbie od 15 do 19, procedura trwa. W międzyczasie piszę blog o Wiązownie, bo żadnego szperania w książkach o odwodnieniu nie będzie. Lądujemy w sali, wreszcie Yoda dostaje kroplówkę. Odzyskuje trochę sił i zasypia.

Wtorek. MSŻ robi rano swój trening, bo na wieczorny Trening Wspólny przecież nie pójdzie. A nie ma już mowy o opustkach, bo za półtora tygodnia (!) MSŻ debiutuje w półmaratonie (!!!). Coś załatwia, przywozi mi kanapkę (sorry, szpitalne jedzenie jest robione przeciwko ludziom) i herbatę w kubku termicznym. O 10.00 wychodzę na swoją rehabilitację do Carolina Medical Center, potem obiad z córką gimnazjalistką, bo zdrowym dzieciom też się należy, na chwilę do domu popracować. Popracować – słowo, które często staje się synonimem słowa żyć. Oś życia, styl życia, sens życia. Pracuję, spisuję do końca wywiad z Ewą D. (za trzy tygodnie będzie w Twoim Stylu). Szybko na trening wspólny, robimy kros dublowany i wracam do szpitala. Mały Yoda się cieszy, że wróciłem, MSŻ jedzie do domu.

Noce w szpitalu. Pobudki w rytmie pikających kroplówek, kiedy rurka się zaplącze i płaczącej na łóżeczku obok dziewczynki, kiedy jej rotawirus postanowi rozsadzić ją od środka. A ponawia te próby regularnie. Mały Yoda też ma rotawirusa. W nocy śpi, właściwie, to ciągle śpi, jest taki bezsilny, niby już nawodniony, ale na nóżkach nie staje, regeneruje się wciąż, jakby właśnie przebiegł pierwszy maraton i to w wieku trzech lat.

Środa. No i dobrze, że tyle śpi, bo momenty, kiedy podsypia w dzień, to jedyne chwile, kiedy mogę w środę popracować. Popracować, popracować, słowo do wyrzygania. W środę muszę się zatrzymać w biegu, bo MSŻ poprzedniego dnia z pewną taką nieśmiałością mówi, że umówiła się na demonstrację (8 marca, kobiety przeciw PiS-owi). A ja, chociaż muszę popracować, uważam, że na takie demonstracje się chodzi, bo potem człowiek się obudzi z ręką w nocniku, jak Ten z Braci, Którego Nikt Nie Internował, że to inni za niego coś wywalczyli, wykrzyczeli, wydemonstrowali.

Więc praktycznie mam całą środę w szpitalu z Małym Yodą. I to jest najlepsza środa, jaką ja sobie mogę wyobrazić. Rano, kiedy Yoda podsypia po śniadaniu, robię ćwiczenia rehabilitacyjne. Potem robimy selfika na e-laurkę dla mamy (mam taką apkę w ajfonie) na 8 marca. Na zdjęciu dolnym z lewej próbujemy przesłać całusa, ale ostatecznie na laurkę wybieram to z lewej na górze.

Czytamy książeczki, bawimy się autkami. Trzeba się nawadniać, więc co chwila przylatuje do Yody bidon z wodą z Marsa, wodą z Jowisza, wodą z Wenus. Tyle radości. Yoda w kosmicznym tempie odzyskuje siły, jest nawet szansa, że nas wieczorem wypuszczą, tylko zależy, jak wyjdą wyniki badania krwi o piętnastej.

Myślę o moich znajomych. O Robercie, który w grudniu przez dobre trzy tygodnie siedział z synem w szpitalu w Londynie, też mieli problemy jelitowe, co chwila wychodzili, wracali, urywali się na jakąś szamę na mieście i kupa moich znajomych na Fejsie się cieszyła z każdego zdrowego dnia. O Bartoszu, który siedzi z córką, ciężko chorą i co chwila piszemy mu pod zdjęciami przed kolejną operacją albo po operacji kciuki, kciuki. Nasza choroba to pesteczka. Wieczorem wprawdzie nie wychodzimy, bo sód nie taki, jeszcze jedna kroplówka, jeszcze jedna noc, książeczka do zasypiania, negocjacje, ile minut piosenek na tablecie i że trzeba jednak wziąć drożdża. Kieliszek paskudnego lekarstwa, które wali fermentem na dwa metry, ale ma unormować jelita, żebyśmy mieli szansę wyjść w czwartek rano.

Czwartek. Nie wychodzimy, bo teraz potas niedobry. Jak się unormuje do wieczora, to nas wypuszczą. Więc kroplówka, książeczka, tablet. Zaczynamy już chętnie jeść, szpitalne jedzenie wprawdzie nadal jest przeciwko, ale chlebek i masełko z talerzyka się przydaje, do tego dżem jagodowy, który przywiozła nam MSŻ. Przyjeżdża MSŻ, ja na rehabilitację, a potem w stołówce Caroliny zamawiam kawę, odpalam komputer z internetem mobilnym, żeby popracować. Kiedyś muszę.

Nie to, żebym nie lubił mojej pracy. Lubię pisać. Chyba nawet w tym blogu się rozpisuję ponad miarę, w tym odcinku też. Ale taki mam w ten czwartek stan duszy: dobry dzień, dobra noc w szpitalu, jakbym wylądował z Małym Yodą na wakacjach Dagobah. A teraz muszę popracować.

Boję się, że to przeczyta mój szef i zacznie się martwić. Ale powiedzcie sami, ile razy mieliście tak: mam pracę, a muszę posiedzieć z dzieckiem. Nie napiszę, ile razy jak tak mam, bo może kiedyś przeczyta to mój syn i się zasmuci. Albo moje córki.

Wracam wieczorem do szpitala. Mały Yoda skacze na łóżku z radości. Chyba coś zyskaliśmy. Ja się też nie martwię, że nie wychodzimy, chociaż w piątek od rana miałem popracować. Negocjacje w sprawie drożdża, jak mówi Yoda, tablet ze Świnką Peppą w ramach rekompensaty, książeczka na dobranoc, w szpitalnym łóżku redaguję wywiad, póki nie padnę.

W piątek rano nie robią nam badań, tylko profilaktycznie dają jeszcze jedną kroplówkę. Przyjeżdża MSŻ, idę do stołówki na III piętrze, biorę herbatę, żeby popracować. Akurat, tak się składa, piszę tekst o kochaniu i miłości.

Wieczorem jesteśmy w domu.

 

Komentarze

2 thoughts on “Bieganie w czasach zarazy”

  1. Uff… Dobrze, że już w domu.
    Raz mieliśmy rotawirusa i spędziliśmy weekend na Wołoskiej.
    Od piątku 15:00 do poniedziałku rano.
    Jak powiedziała pani pediatra: dzieci są świetne w organizowaniu czasu rodzicom. A zwłaszcza weekendów.
    Tak… popracować…

  2. Boski jest Maly !!! Przecudny. I dobrze ze zdrowy juz. My tez juz mamy wiele nocy w szpitalu za soba z naszym,tyle ze pod jego lozkiem (to jeszcze za czasow szpitala na Litewskiej gdzie spalo sie na macie pod lozkiem dziecka zeby pielegniarki mialy swobodny dostep do dziecka w nocy,koszmar). Mysle ze I tak masz calkiem sensownie z tym ze wybierasz kidy gdzie I ile pracujesz.pozdrawiam I zdrowia !!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *