Warszawa biega

Półmaraton Warszawski, dochodzi 11.00, 19 kilometr. Stajemy przy trasie z Moją Sportową Żoną, Małym Yodą w wózku z grzechotką-klakierką i z wypisanymi w ajfonie czasami, na jakie biegną nasi Podopieczni.

Jesteśmy na tyle wcześnie, że widzimy wóz z zegarem i prowadzącego biegacza. Wygra spokojnie, ma prawie minutę przewagi na kolejną trójką. Robię zdjęcie, żeby mieć materiał ilustracyjny do prezentacji o technice biegania (praca ramion, praca nóg) na obozie. Biegacz, jaki jest, każdy widzi.

Czołówka kapie jak krople wody o blachę. Jeden, długo nic, jeszcze jeden, może dwóch. Biegnie nasz Trener Maciek z KS Staszewscy, na plecach siedzi mu Alex ze starego biegania. Długo nic, a emocje rosną. Bo wiem, że już na most wbiega szpica naszej listy.

Miga Robert Korzeniowski, a kilka-kilkanaście sekund po Robercie wpada lider Podopiecznych, Marek. Wpisał w ankiecie cel: półmaraton poniżej 1:19. A dobiegnie w 1:16:30! Podbiegam, krzyczę, goń Korzeniowskiego, no i Marek goni, wpadnie na metę sekundę za Robertem.
A zdjęcie, które robię nadbiegającemu Podopiecznemu Markowi to w zasadzie ostatnie, które zdołam zrobić na naszym punkcie.


Bo krople zaczynają bębnić o blachę. Leci Lubomir z rozwianą jak Pan Kleks brodą (patrz: zdjęcie otwarciowe ze strony półmaratonu), rozpiera mnie szczęście, bo idzie na 1:21, cel maksimum i zapowiada, że dopiero teraz odpali petardę. Nie daję rady pstryknąć, bo zaraz za Lubomirem walczy Pict, strasznie wymęczony, ale nie ma opalania się, jak sięgasz po życiówkę.

Wypatrujemy Roba, byłego Podopiecznego, prosił o rozgazowaną colę, bo zalicytował wysoko na złamanie 1:30. Łamie z zapasem. Przemek, duży, wypatrujemy go, leci, też złamie. Krzyczę, złam, to złamie, potem przyzna, że się poderwał po tych okrzykach. Chyba 19 kilometr to najlepsze miejsce na punkt mobilizacyjny. Jeszcze można coś zrobić, a jednocześnie już prześwituje halo mety i można się odważyć na szarżę.

Jacka nie widzimy, Andrzeja też, ani Konrada. Strumień cieknie już ciurkiem, zamienia się w metaforę niepowstrzymanej fali biegania. Leci Piotrek, po swoje, koło balonów na 1:40, złamie, pewnie że złamie. Mały Yoda urządził protest, musimy się ratować Psim Patrolem na YouTube. Tracimy jeden telefon. Uczymy się co dwie minuty, kto powinien się pojawić w ciągu kolejnych pięciu.

Jesteśmy z MSŻ w amoku skanowania twarzy. Na 1:45 biegnie chyba pół Warszawy. Jakby tama pękła. Alicja, która jest z nami od początku wymęczona leci po swoje, bo nie ma opalania, będzie życiówka, złamie. No i Zuzia, córka Dzikiego. Wymęczona do kwadratu. Patrzę na młodą kobietę, z sukcesami w pracy w korpo (wiem, bo od czego są szachy), a widzę dziewczynkę, którą znam od dziecka, pamiętam, jak była przedszkolakiem i teraz jest chce się ją pogłaskać po głowie, jak Małego Yodę, nie biegnij, dziewczynko. Krzyczę, że blisko, żeby leciała po swoje. Dziki przystaje koło nas na rowerze, bo za duży tłum, żeby towarzyszyć, zdenerwowany, jakby zdawał maturę, jedzie do Zuzi na metę. Przyśle esemesa, że 1:45:16. Świetny debiut z zadrą do urwania w kolejnych startach.

A my ze skanerami w tłumie. Jest Michał, Kinga przypomina sobie, że wzięliśmy ze sobą sportowe cukierki, zastrzyki energii, które jej dawały kopa w Krakowie. Kraków przeklinamy, bo w Warszawie jest tak idealna pogoda, chłodno, przyjaźnie, bezwietrznie. Kinga podlatuje z Michałem, daje mu cukierka, będzie potężna życiówka.

Amelia, roześmiana, jakby to był karnawał w Rio, konkurs opalania czy co. Leci po drugą życiówkę w półmaratonie w ciągu tygodnia. Miała zrobić negative split, jednak zaczęła za szybko (w sts-timing nic się nie ukryje), ale i tak poprawiła się o minutę.

Żyjemy tymi błyskami. Ludzie przebiegają, zabierają ze sobą swój ból, a my zostajemy na tym 19 kilometrze z odbitymi w korze czołowej mózgu fotografiami. Chwila przerwy, robię drugie ilustracyjne zdjęcie i znów szukamy Renaty, Piotra, Maćka, Edyty, wcześniej Pawła, później Marlenę i Marka, no i Michała. Michała na pewno widzieliśmy w realu – ale nie wszystkich jesteśmy pewni, bo przed oczami mamy cyfrę każdego. Jeszcze biegnie Jagna, kiedy ruszamy w stronę mety skorzystać z przysłanych przez nieocenioną Alę, szefową biura maratonu wejściówek do VIP-owskiego namiotu.

Tam spotykamy znów znajomych biegaczy. Każdy z medalem i ze swoją historią. Ja nie mam medalu, ale moja historia Półmaratonu Warszawskiego 2017 składa się z okruchów waszych medali.

Komentarze

7 thoughts on “Warszawa biega”

  1. Tak było, kibicowaliście jak złoto.
    Sam półmaraton był wyjątkowo udany. Organizacyjnie: start na placu Teatralnym, przebieralnie na placu Piłsudskiego, rozgrzewka w parku Saskim – taki nasz mały Tiergarten. Frekwencyjne: mnóstwo ludzi, mnóstwo kibiców. Sportowo: życiówki leciały jak grad na wiosnę, sam taką sobie sprawiłem. I fajnie, że nikt w końcu nie marudził, że ulice poblokowali. Kinga, masz czego żałować.

  2. Super że tam byliście 🙂 Przyznaję że nie zastosowałam się do wskazówek trenera, przepraszam ale nie wyszło źle 😉 początek był w dół wiec nogi same pędziły az trudno było je powstrzymać. Potem końcówka pod górę wiec nadrobiłam pierwszymi 15 km żeby potem spokojnie oddech łapać. A uśmiecham sie zawsze, w końcu biegam dla przyjemności 🙂

  3. Było bombowo… Niesamowicie i odjazdowo… Pierwszy raz uczestniczyłem w czymś takim. Przed startem planowałem zrobić sobie z miesiąc luzu po biegu… a dziś już nogi mnie same niosą na trening… i nie zamierzam się bardzo opierać…chcę więcej?
    Kinga, dzięki za pastylkę na 19km… może to właśnie dzięki niej dotarłem na metę żywy?… a na mecie była już tylko mega radość i piękny medal od mojej córeczki za zajęcie pierwszego miejsca???… i już chce się znowu biec.
    Wojtek, Kinga, Dzięki za super wsparcie i przygotowanie

  4. Ale czasy! 1:16, 1:21, nawet poniżej 1:30! Wojtek – czy kiedyś (lat temu 20+) też tylu amatorów tak biegało? Czy to nie jest nowy trend, żeby aż tak szybko biegać nie mając nic wspólnego z zawodowstwem, klubami itd?

  5. Może nie zrobiłam zyciowki, ale wróciłam, wróciłam, lalalala wróciłam do biegania i do formy ? cieszy mnie, że biegłam całkiem równo i zgodnie z planem. Dziękuję – i chcę jeszcze!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *