Maraton Orlenu przebiegł do historii. Widzieliśmy to na własne oczy, na półmetku maratonu na naszych Kabatach. Kabaty to najlepsze miejsce do życia, ale niestety półmetek, to najgorsze miejsce do kibicowania. A maraton jest jak sfochowana królewna. Dlaczego?
Równo o 10. podjeżdżamy na ulicę Relaksową. Obadałem wcześniej okolice półmetka, stajemy w miejscu, gdzie Mały Yoda będzie mógł pojeździć na hulajnodze, kiedy my będziemy krzyczeć dawaj, dawaj Podopiecznym i znajomym. Telefon, dzwoni Marek zwany Rakietą. Jest już na mecie – biegu na 10 km. Zadowolony, chociaż 12 sekund poniżej planu, 2 sekundy poniżej życiówki. Przekalkulował z sekundami na końcówce, zabrakło mu tej nuty szaleństwa, co naszemu Trenerowi Maćkowi. Trener Maciek wyprzedził go na ósmym i pognał do mety po życiówkę – wyrwaną o 2 sekundy.
Mówimy o poziomie kosmicznym, żeby była jasność. Maciek 34:28, Marek 34:52.
Pogadałbym dłużej, ale nie mogę, bo nadbiega czołówka. Czy Artur Kozłowski ma szanse znów wygrać bieg. I czy zrobi minimum na Mistrzostwa Świata? Szanse ma, biegnie w czołowej grupie, otoczony facetami w czerni. Idą mocno – czas półmetka 1:04:20, czyli tempo w okolicach rekordu Polski. Filmik wrzucam od razu na Facebooka KS Staszewscy.
Mamy teraz chwilę zanim nadbiegną Pict i Lubomir. Dwaj murowani trójkołamacze, widzę ich na mecie w prognozach poniżej 2:55. I pewnie by się to ziściło, gdyby nie prognoza pogody. Wiatr, wiatr, wiatr – wprawdzie dwa razy mniejszy niż miała Kinga na półmaratonie w Krakowie, ale dystans dwa razy dłuższy.
Ustawiamy się przy trasie z tablicą „KS Staszewscy: Nie biegnij! Walcz!!!” i czuję teraz fizycznie w rękach wiatr, który wieje maratończykom w plecy. A po nawrocie w Powsinie będzie wiał w twarz. Zatrzyma na przykład czołówkę – zwycięzca, Felix Timutai z Kenii straci w drugiej połowie dwie minuty, a Artur Kozłowski nawet cztery. Przy tym poziomie, taka strata to kosmos.
Przytrzyma Picta i Lubomira, obaj złamią trójkę, Lubomir zrobi nawet życiówkę, ale obaj nie ucieszą się tak jak byłoby przy bezwietrznej pogodzie. Przytrzyma Torexa, który szykuje się z nami na Festiwal Biegowy w Krynicy (#szykujsienakrynice) i Torex zrobi wprawdzie życiówkę, ale trzy minuty poniżej poprzeczki 3 godzin. Przytrzyma w zasadzie wszystkich poza Kubą (też #szykujsienakrynice), który start przeczekał w Toy Toyu, a potem na trasie wyprzedzał od startu do mety (napisał, że jego wyprzedziły tylko dwie osoby).
Kubie krzyknąłem nawet, że coś wolno, bo biegł w grupce powyżej 3:30 i nic nie zapowiadało 3:17, które w końcu osiągnął.
Jak nie mogę biec z Wami maratonu – a jeszcze po kontuzji nie czas – to stoję przy trasie i myślę. Myślę, jaki to kapryśny dystans. Jak sfochowana królewna. Żeby zrobić wynik, na jaki się naprawdę przygotowałeś, wszystko musi zagrać. Pogoda musi być idealna – ani za ciepło, ani za zimno, lepiej sucho na ziemi i z niską wilgotnością powietrza, koniecznie bezwietrznie. Żadnych błędów w przygotowaniach – musisz być wypoczęty, wyspany, wyżyłowany, nawodniony i najedzony. Musisz zrobić trening konia, co najmniej przez ostatnie pół roku. I jeszcze mieć dzień konia.
Za każdą niedoskonałość płacisz minutami jak jakaś księżniczka na ziarnku. Wiecie, co przeszkadza złej baletnicy. Dobremu maratończykowi przeszkadza dokładnie to samo. Wiatr szybszy od biegacza w twarz (miał podobno 18-20 km/h, czyli był trochę szybszy od czołówki) rozwiewa minuty nad Wisłą.
Półmetek to nie jest najlepsze miejsce do kibicowania. Możesz powiedzieć człowiekowi „trzymaj się” z myślą o kolejnych kilometrach. To nie jest moment do zagrzewania do walki, do dawania z siebie wszystkiego. Właściwie to człowiek powinien wtedy wołać: zwolnij, zwolnij, pomyśl o tym, co cię czeka. Ale tak się nie kibicuje.
Ostatnia z naszych Podopiecznych biegła Marlena, była na półmetku po dwóch godzinach z kawałkiem. Mały Yoda, który wiatru też nie cierpi domagał się powrotu do domu i poszliśmy zabierając na herbatę Marcina, który kiedyś był na obozie w Rabce, potem uratował mi honor na Biegu Siedmiu Dolin w Krynicy, a teraz stwierdził, że i tak trójki nie złamie, więc zostaje z nami na punkcie kibicowania. Przekonywałem go, żeby biegł i odebrał swoją nagrodę, bieg ciężki, ale nie chciał. Z trasy się nie schodzi, zdania nie zmieniam, ale to nie powód, żeby nie napoić spragnionego herbatą.
W domu otwieram kompa, są wyniki na żywo. Lubomir i Pict już na mecie, trzymają poziom, trójki pękły. Co dalej, co dalej. Moja Sportowa Żona podtrzymuje konwersację, a ja żyję maratonem patrząc na wasze wyniki na kolejnych piątkach, prognozy obsuwające się coraz niżej, ale leciutko, nawet do poderwania.
Patrzę na cyferki Michała obsuwające się z 3:54 już na 3:59. Na 40 kilometrze system prognozuje mu złamanie czwórki tylko o 12 sekund. W tym momencie nie jestem już przed komputerem, tylko na błoniach Stadionu Narodowego i cisnę razem z Michałem.
I jest. Przyspieszył, wyrwał, urwał. 3:59:04. Życiówka o 35 minut.
Chcę tak kiedyś pobiec jak Michał. Zyskując na końcówce 46 sekund do prognozy. I z zaklętą w medalu życiówką.
6 thoughts on “Maraton Orlenu przebiegł”
Rzeczywiście, wiało strasznie. Miałem wrażenie, że na Ursynowie wiało w twarz, a potem na Wilanowie, w drugą stronę, też wiało w twarz. No i grad sypał od czasu do czasu. Zimno, wiało z pól wilanowskich – paskudnie. Dobrze, że od czasu do czasu słońce wychodziło.
A poza tym, to jakoś ten Orlen bez klimatu. Starają się, ale jesienią jakoś fajniej jest.
n.
No to Marek T. ucieszyłby się z opinii, że klimat na jesieni zdecydowanie lepszy ;).
Do odbioru rękawki i saszetka, jeśli nie wyjeżdżacie na majówkę to może rower z dzieciakami w weekend – tak gadamy ze Staszewskim, że byłoby fajnie:)?
MSŻ
Rękawiczki tradycyjnie odbiorę z opóźnieniem, bo na majówkę wyjeżdżamy 🙂
Chyba, że pogoda będzie całkiem do d… to zostaniemy.
A tak na marginesie: niby tak mocno wiało, a z tego co widzę, to większość podopiecznych życiówki zrobiła, i to całkiem niezłe. Czyli wszystko działa. A ty, Kinga, szykujesz się na jesień? A ty Wojtku, szykujesz się na jesień?
Moja wyobraźnia na razie nie wychodzi poza 21 km ;). Może cosik na jesieni poprawię pod warunkiem, że wiatr, wiatr, wiatr nie będzie wiał :).
No, po 21 kilometrze jest jeszcze 100 metrów. Pamiętaj :-)))