Biegam od ponad dwudziestu lat i to jeśli liczyć od pierwszego startu w maratonie. Od niemal dziesięciu trenuję biegaczy. A dziś odkryłem w bieganiu coś nowego: jak trenować.
Fota pochodzi z WWW – piątej już Wiosennej Wyprawy Wujów, koleżeńskiej przejażdżki, którą organizujemy z kumplami pod Warszawą. Przejechaliśmy ok. 65 km (kto dalej mieszka, trochę więcej) z Bielan do Julinka (nieopodal Leszna). Integracja na łonie, jestem tym zachwycony, że grupka dorosłych facetów co roku wyrywa się z codziennej rutyny popedałować.
W okolicy wsi Wiersze był odcinek asfaltowej drogi i tam co i raz śmigali koło nas faceci na kolarkach, jakby pendolino wyprzedzało ciuchcię. Na jednym zakręcie zobaczyliśmy kilkudziesięcioosobową grupkę Kuźni Triathlonu na karbonowych maszynach, szykowali się pewnie do jakiejś fazy treningu.
I o to chodzi: myśmy sobie jechali przez Puszczę Kampinoską, oglądali widoki, focili (jak mawiał Janek) bagna i trawy. A oni trenowali.
Trenuję już niemal normalnie, na razie bez dwugodzinnych wybiegań, ale co tydzień robię po 55 km w tym sporo jakościowych – siła biegowa, tempo progowe, nawet pierwsze interwały. Idzie mi fatalnie. Forma wraca jak ciuchcia, jestem już w stanie biec powoli po 5:30 min./km, ale nie przez cały trening. Wiem, że zaczynałem od 6:10, ale jeszcze daleko do mojego docelowego na dziś tempa easy 5:10. Interwały wychodzą mi w tempie, które pół roku temu określałem jako progowe, a nawet wolniej.
Myślę, że dołożyłem sobie trochę problemów oddając miesiąc temu krew, zaraz po starcie w Raszynie. Ale myślę też, że przez pół roku kontuzji, rehabilitacji mój organizm zapomniał, co to znaczy trening. Jak trenować. Ale teraz sobie przypominam: trenować trzeba do wyrzygania.
Tak tęskniłem do przyjemności, jaką jest bieganie, do radosnych endorfin, że zacząłem sobie robić rowerowe wycieczki bez roweru. Radość z biegu po lesie jest piękna, może komuś to wystarczy. Ale ja chciałbym się potem jeszcze ucieszyć z coraz lepszych wyników. Żeby do tego dojść trzeba na treningu wychodzić ze strefy komfortu.
Dziś rano odwiozłem Małego Yodę do przedszkola – na rowerze oczywiście, bo taki mam nastrój na jeżdżenie. I pojechałem na podbiegi do Lasu Kabackiego. I jadąc już poczułem, że się tego treningu boję. Boję się tego zmęczenia, że po pierwszym podbiegu będę miał dość, a czeka mnie jeszcze osiem kolejnych (zrobiłem 5 podbiegów po 200 m i 4 po 400, na zmianę).
I tak było. Miałem dość, dyszałem i przyspieszałem z podbiegu na podbieg. Zaczynałem od tempa 4:32, a kończyłem w 4:02. I o to chodzi.
Czekają mnie na wiosnę chyba dwa starty, oba terenowe. Po puszczach takich jak ta z wycieczki. Ale chcę tam walczyć, jak biegacz z jakiejś kuźni, a nie jak wuj-wycieczkowicz. Pod sztandarem KS Staszewscy oczywiście, żeby nie było wątpliwości, czy się nie przetransferowałem.
3 thoughts on “Jak trenować”
Agnieszka! Ty ciągnęła 36 km/h, nie szosowka. Niesamowite tempo, ja miałem takie rekordowe na trasie.
Dobrze, ze zdążyliśmy przejechać przed waszym totalnym przejazdem
Wojtek, startujesz w Biegu Ursynowa?
Marcin – ja zawsze byłem największą siemięgą z tych, którym się chciało ruszać na wuefie. Wracajmy razem! Ja dziś już w miarę optymistyczne tempo przez 1,5 h.
Może powinieneś biec na razie wolniej. Poprawić wytrzymałość, zbudować podstawy.
Ok – nie, zdaje się, że nas wtedy nie ma w Wawie. A nawet jakbyśmy byli, to skoro nie ma 10 km, to bieg na 5 km mnie nie pociąga. Musiałbym być w formie na życiówkę i pragnąć szybkiej trasy z atestem. A tak, to wolę się sprawdzić na parkrunie.