Dziady czerwcowe

Nie godzę się na taką pięćdziesiątkę. Że będę biegał, jak biegają dziady. Wolniej niż ja, ten prawdziwy, ten który się nie zgadza, który trenuje jak koń pociągowy, który zaraz ruszy na półtoragodzinne wybieganie na dystansie praca-dom.


W sobotę pobiegłem w Biegu Krutyni. Pierwszy poważny start po operacji łąkotki. Miałem być już w swojej formie, a jestem w cudzej, dziadowskiej. I nie posądzajcie mnie o żadne ejdżyzmy czy wyższościowości. Nie chodzi o to, że jeśli ktoś przebiega krosową dychę w 42:17, to jest dziadem. Bo nie jest, być może musiał wejść na poziom rumaka, żeby taki czas osiągnąć. Chodzi o to, że jak ktoś biega o dobre trzy minuty wolniej niż powinien, to znaczy że zdziadział.

Myślałem, że po półrocznej przerwie w normalnym treningu będzie mi się biegało ciężko. Bieganie stanie się mozołem i będą ten mozół przełamywał, wykuwał formę jak w wielkim piecu Huty im. Lenina. Zostanę przodownikiem biegania.

Nic takiego. Biega mi się lekko, świeżo, swobodnie – tyle że wolno. Wciskam swobodnie gaz do dechy, a wskazówka nie dochodzi tam gdzie kiedyś.

Ja wiem, że wiek. Ale jak uchodzi z Ciebie nagle w rok jakieś 8 proc. powietrza, to nie jest kwestia wieku. Rok temu na Biegu Truskawki – krosowa dycha w Puszczy K. – byłem o prawie 3 minuty szybszy.

Ja wiem, że trzeba czasu, żeby się odbudować po przerwie. Ale ja nie mam tyle czasu, bo wiek. Zresztą w ogóle dziś nie mamy czasu, w XXI wieku, mamy tylko niedoczas. Piszę ten wpis w pracy, bo jak dobiegnę do domu, to będę miał tylko chwilę, żeby zobaczyć się z moją sportową rodziną i jadę na spotkanie. Wpis wrzucę na blog na apce wordpress w metrze.

Może nie powinienem się tak biczować za ten wynik. To jest prawie minutę lepiej niż w moim pierwszym starcie po operacji – w Raszynie. A tam trasa była asfaltowa, płaska, dość szybka. Ale ja siebie już nie widzę tu, gdzie jestem, widzę siebie z przodu. W tej grupce, którą straciłem z oczu na czwartym kilometrze.

Miałem cel minimum: pierwsza dziesiątka w Biegu Krutyni. Cel maksimum brzmi tak abstrakcyjnie, że ze wstydu nie napiszę. Zeszłoroczne wyniki – z Biegu Krutyni i moje – pozwalały na takie marzenia. W tym roku – może nie tylko ja wpadłem na pomysł zobaczenia wyników sprzed roku – do Gałkowa przyjechali mocarze. A ja zdziadziałem. Skończyło się na 25 miejscu.


Moja Sportowa Żona pobiegła nieźle – 48:48 (bo ja wiem, czy nieźle, w końcu to dwie i pół minuty poniżej życiówki), ale i tak wystarczyło to tylko na 13 miejsce wśród kobiet. No ale jednak wygrała, 12 miejsc wyżej niż ja. Kinga będzie się jeszcze poprawiać, a ja chcę znów wrócić do rywalizacji z nią na miejsca w klasyfikacji open i kobiet.

Miałem takie myśli, kiedy między czwartym a ósmym kilometrem wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy i wypadałem coraz bardziej nieodwołalnie nawet z drugiej dziesiątki: że to koniec. Zajmę się trenowaniem, nie mogę być rumakiem, to będę dżokejem. I powiedziałem sobie, że jeśli chociaż jednego biegacza z grupki przede mną nie wyprzedzę, to naprawdę tak zrobię.

No i wiecie, co – w tej puencie nie będzie pewnie zaskoczenia. Jednego wyprzedziłem, o dwie sekundy, ale jednak.

Na koniec o innych zawodach. Kinga, która nawet w momentach największego napięcia mówi mi „świetny odcinek napisałeś” postanowiła zgłosić blog do konkursu na profilaktywny.pl. Można przez tydzień głosować na nasz projekt – jeśli się Wam podoba. Jak się pojawi konkretny link do projektu na stronie konkursu, to podam. O! JEST TUTAJ

Zdjęcie otwarciowe – rekreacja po biegu. Fot. Podopieczny Adam, dzięki, najlepsze zdjęcia z kajaków po tym, które mi Janek zrobił z tym wiosłem w górze.

 

Komentarze

12 thoughts on “Dziady czerwcowe”

  1. Wklejam spod poprzedniego odcinka.
    Ok – zyciowka! Brawo
    Gerard – treningowo zrobiles sporą sile (marszowa). Zdyskontuj to na piątkę i dziesiątkę dokładając trening szybkościowy (dwa różnorodne akcenty w tygodniu) i jednak tez wytrzymałość. A poza treningiem – cudowna rzecz zrobiles, spełniłeś marzenie wielu z nas

  2. Chyba przesadzasz z tym samobiczowaniem. Po pięćdziesiątce i poważnej kontuzji biegasz jak złoto i marudzisz…

    Poza tym chciałem kolejny raz porównać twoją sytuację do sytuacji A. Milika. Otóż ten młodzieniec – podobna kontuzja, podobne tempo rehabilitacji – pierwszego gola strzelił pod koniec kwietnia, czyli siedem miesięcy po zerwaniu więzadeł. A do tej pory nie może wrócić do formy sprzed kontuzji.

    Na mojego nosa forma przyjdzie i będzie lepiej niż przed operacją. Tylko trochę cierpliwości potrzeba.

  3. latający wolender

    Trenerze, to jest trening długodystansowy, a nie jakieś sprinty. Jak mówią Francuzi: „langsam aber sicher”. „Biega mi się lekko, świeżo, swobodnie” – no i pięknie, będzie też szybciej, nie ma co biadolić. Też zwolniłem po 50, ale wciąż jest wielu młodzieńców wolniejszych. Pzdr, wytrwałości życzę 🙂

  4. Dla biegacza ambitnego wszelkie odpuszczenie, samozadowolenie i poczucie, że 'wystarczy’ to śmierć. Należy się umartwiać, rozmyślać dlaczego tak wolno i jakby tu szybciej, planować zwiększenie intensywności treningu, odgrażać się, że się wszystkim pokaże, denerwować się na tempo rozwoju, nerwowo doczytywać i dopytywać o inne techniki i sposoby treningu, denerwować na wiek, stresować się zmniejszającą się ilością czasu w życiu na rozwój i tym podobne. Taki oto biegacz będzie innym imponował, motywował i osiągał niejedno i takiego biegacza widać na tej stronie. 🙂

  5. Wojtek, Jak to przeczytałam to mi się smutno zrobiło. Drugie miejsce w kategorii wiekowej to słabo? To z czego ja się cieszę, że pierwszy maraton który w całości przebiegłam? Że nie przeszłam w marsz ani na chwilę? Że nikt mnie nie wyprzedził, a ja troszkę osób powyprzedzałam, w tym znanego pana z mediów, który ma na swoim koncie dużo więcej maratonów niż ja i dużo lepszą życiówkę?
    Ale nie zrobiłam życiówki, tylko dziewiąte miejsce w kategorii wiekowej czyli słabizna 🙁
    Nie można pobiec czasem dla przyjemności? Bez spinki, bez rywalizacji. Cieszyć się trasą i atmosferą biegu?
    Zresztą naciskasz na mnie wciąż żebym zwolniła, a sam cały czas wypisujesz że chcesz szybciej. Słaby przykład dla podopiecznych, trenerze 😉

  6. Jeszcze tak sobie liczę, jak na matematyka przystało.
    Pisałeś, że chciałeś się zmieścić w 41 minut, a pobiegłeś w 42.17. Czyli średnie tempo miałeś 4:14, a chciałeś mieć 4:06. Czyli średnio pobiegłeś 8 sekund wolniej niż zamierzałeś. I to jest tak źle, że trzeba sobie za to dowalać?
    Czyli skoro ja pobiegłam ten maraton w tempie średnim 6:30 to słabo, a jakbym pobiegła w tempie 6:22 to już by było super bo życiówka i zmieściłabym się w 4h30?
    Czy te 8 sekund na kilometr szybciej robi taką ogromną różnicę, że albo człowiek z siebie zadowolony albo sobie dopieprza że za słabo? Jakieś pierdzielenie za przeproszeniem. Przecież jeszcze będą inne starty, przeczekamy lato, przyjdzie jesień i temperatura przyjemnie się obniży 😉

  7. Słusznie Wojtek – dołóż sobie, czemu tylko mnie ma boleć 😉
    Na zdjęciu otwarciowym to widać, że regenerację ma Kinga, a Ty przebierasz nogami w kajaku, żeby się urwać na trening 🙂

  8. Amelia, DJ Rav, GZ – przeczytałem uważnie, co napisaliście. I nie odpowiem mądrzej niż to, co GZ napisał.
    Można w bieganiu szukać różnych rzeczy. Ja jednak zawsze, nawet wypatrując Krutyni, Galindii i jeziora Bełdany podczas Maratonu Mazury myślę o przyjemności sportowej. Uzyskaniu miejsca, które jest wyzwaniem, czasu, który sobie wymarzę. Do tego jest mi potrzebne bieganie, żeby się dźgać pinezką w tyłek, wyskakiwać wyżej i ruszać do przodu.
    Tak samo teraz, chciałbym już być w lepszej formie. Nie jestem – więc szarpię siebie samego za ramię, żebym się obudził, podniósł, pokonał słabości.
    Dla mnie bieganie będzie walką. Nie ma obowiązku podzielać tego modelu. Ale jeśli ktoś się chce tym inspirować (GZ), to świetnie.

  9. MK – dobrze, że to pytanie pada, bo sam sobie je zadawałem. Nie jest rozsądnie przygotowywać się do maratonu w trzy miesiące. Podopieczny MM, który robi błyskawiczne postępy (od zera) zastanawiał się nad maratonem po roku i 3 miesiącach (i udanym półmaratonie), ale raczej mu to odradzałem – i ucieszyłem się, że sam postanowił przełożyć start o kolejne pół roku, na wiosnę.
    Nikomu więc tego nie rekomenduję.
    Natomiast zdecydowałem się zgłosić taki „projekt specjalny” – jako motywujący, inspirujący, udowadniający. Żeby ktoś kto truchta bez wiary w siebie zobaczył: oo! XYZ dał radę przygotować się do maratonu w 3 miesiące, to może i ja bym mógł/mogła.
    Podobnie zrobiliśmy w pierwszej i drugiej edycji Polska Biega – przygotowywaliśmy biegaczy, którzy potrafili przebiec 5 km i nic więcej. To również było pewnego rodzaju szaleństwo. Ale dzięki temu stało się spektakularnym przykładem porywającym innych. A przynajmniej jednego redaktora naczelnego tygodnika opinii, który przyznał kiedyś w wywiadzie, że do biegania zainspirowały go koleżanki-dziennikarki, które zdołały ekspresowo się przygotować do startu.

  10. Ludolfina – będą konkursy, kiedy Staszewski stanie się bardziej przewidywalny i będzie startował (wraz ze Staszewską) na bardziej przewidywalnych i wymiernych trasach.

  11. Wojtek, ja rozumiem tą Twoją rywalizację i potrzebę pobiegnięcia na konkretny wynik. Z tym, że jak czytam te ostatnie wpisy to coś mi tu zgrzyta i zastanawiam się czy nie jest przypadkiem tak, że Twoje rozsądne uwagi jako naszego trenera w ogóle nie istnieją gdy dotyczą Twojego treningu? 😉

  12. Amelia – pewnie masz w tym trochę racji, że jako zawodnik brykam sobie samemu jako trenerowi. Ale też jako trener wiem, na ile mogę siebie samego opieprzyć, docisnąć, wstrząsnąć – jak nigdy nie robię z Podopiecznymi.
    Będzie czas na lekką regenerację. Ale jeszcze w tym tygodniu dociskam 🙂

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *