Stanąłem dziś rano na starcie prywatnego wyścigu do marzeń. Marzenie było proste: wbiec na szczyt. A raczej metaforyczne: znów wbiec na szczyty swojej formy. Wrócić tam, gdzie mnie przez ostatni rok nie było.
Kurczę, właśnie zdałem sobie sprawę, że od kiedy blog StaszewskiBiega.pl pożegnał się z bloxem i zyskał przyzwoitą grafikę, opisuję tu ciągle historię walki „Jak się nie dać”. Staszewski to taki gość, na którego spadają spadki formy, kontuzje, rehabilitacje, powolne powroty do formy. Wszystkie plagi biegowe. A on – znaczy ja – się nie daje. Walczy, walczy – tylko czy wreszcie wywalczy.
Stanąłem przy stacji benzynowej w Górnej Rdzawce, Sabina i Kinga pobiegły przodem. One swoje rekordy (35:30 i 38:30) pobiły tu w poniedziałek. We wtorek byłem z Małym Yodą na Luboniu Wielkim, trochę nosidło, trochę łażenie. Górska wycieczka ojca i syna, tylko że teraz ja jestem ojcem. Tak wyglądaliśmy na szczycie Lubonia:
Kinga i Sabina wyglądały tak – po zbiegnięciu ze Starych Wierchów:
Z samego szczytu fotek nie mamy, bo na bieg na rekord nie wziąłem telefonu, żeby mieć większą swobodę ruchów. Wystartowałem sześć minut za dziewczynami, żeby je dogonić po drodze. Nie doceniłem własnej torpedy, bo zobaczyłem je za wcześnie, już na trzecim kilometrze. Zrobiłem im Pendolino i odleciałem już prosto w marzenia. O dobrym biegu na Runek na Festiwalu Biegowym w Krynicy, będziemy tam startować wszyscy troje, ale tylko jak w kategorii M-50. O dobrym maratonie poniżej trójki, do warszawskiego został jeszcze miesiąc z kawałkiem. O dobrym półmaratonie – test formy robię za 10 dni w Błoniu (ktoś biegnie?). Pewnie będzie gorąco, ale dziś też było trochę za ciepło, i co z tego?
Międzyczasy z kolejnych kilometrów mnie napędzały. Trzy dni temu myślałem o złamaniu 33 minut. Ale kiedy Marek z obozu napisał tu, że zrobił tę trasę w 32:15, poprzeczka poszła w górę. A cały czas w głowie marzyło mi się złamanie 30 minut. Na dystansie 5,66 km z jakimiś 300-350 metrami przewyższenia dla faceta, który nie umie biegać pod górę, to byłby niezły wynik.
Leciałem do marzeń. Czułem więcej euforii z dobrego biegu niż fizycznego zmęczenia z napierania do góry. Dawno mi się tak dobrze nie biegło. Obóz działa?
Obozowiczom mówiłem na koniec, że ten tydzień to regeneracja. Ewentualnie żeby w czwartek zrobić lżejszy akcent. Bo to jest bezpieczne minimum, żeby sobie nie zrobić krzywdy. Ale sam się siebie nie posłuchałem. Po wycieczce z Małym Yodą, były 3 godziny wycieczki biegowej – ruszyłem z Rabki o 6.30, a o 9.30 byłem umówiony ze wszystkimi przy Zakopiance, bo jechaliśmy na dzień nad wodą w Przełomie Białki. Zdjęć nie będzie, bo są mało cenzuralne.
Kiedy dziewczyny dobiegły do mnie na Starych Wierchach, spytałem z pokerową miną, jaki wynik obstawiają. Kinga (tu na zdjęciu przy rozciąganiu, buty nas nie sponsorują, ale sprawdziły się w bieganiu po szlakach, więc zbliżenie bez żenady) i Sabina powiedziały zgodnie, że 31 coś.
A wyszło dokładnie tak:
Gdyby ktoś się pogubił w gąszczu liczb na Garminie czas to 29:46. Start ze stacji benzynowej w górnej Rdzawce, meta w bramie schroniska na Starych Wierchach. Kto przebije?
Warszawo! Wracam 🙂
3 thoughts on “Nowy rekord na Stare Wierchy”
Super!!! Fajne są takie rekordy – jak bieg „o marchewkę”
Ślęża ze stadionu w Sobótce, to podobny dystans (5,5 km) ale sporo więcej pod górę.
Re: Kto przebije?
Korespondencyjnie proponuję: Od 3.00 km do 8.66 km z „connect garmin com / modern / activity / 1821944115” (blog nie przepuszcza linka) – przewyższenie na tym odcinku zdaje się zgadzać (230 vs 239m).
O włos – 29:45 (15:37-45:22) 🙂
O! Julek – w biegu o marchewkę (w Wawie mówi się raczej o pietruszkę) wygrałeś o wirtualną sekundę. Wrrr 😉