Najlepszy jest ten moment tuż przed opadnięciem szczęki. Zawsze – w bieganiu, w zachwycie albo na urodzinach niespodziance.
Urodziny mam przez cały tydzień prawie. Całkiem jakby matka moja rodziła mnie przez siedem dni w bólach. Urodziłem się w środę, już w poniedziałek napisałem sobie o sobie i swojej pięćdziesiątce na blogu, a w sobotę będzie niesportowy akcent na koniec świąt pięćdziesiątego narodzenia. W środę Moja Sportowa Żona zabrała mnie na randkę do najlepszej śródziemnomorskiej knajpy w mieście i tam zaskoczyła mnie mega prezentem, który zmieni jakość mojego biegania. Szczęka mi od tego opaść nie mogła, bo opadła już we wtorek.
Trening wspólny, 18.30. Pierwszy dzień Pory Deszczowej, więc przyznam, że nawet mi się trochę nie chciało. Dziwne, że przyszło w taką pogodę ponad 10 osób, biegniemy na rozgrzewkę do podnóża Górki Szczęśliwickiej, dziwię się, że Kinga skręca bezpośrednio pod górkę, zwykle to ona chce zrobić dłuższą rozgrzewkę. Ok, stajemy, zrobimy rozgrzewkę stacjonarną. Szczęka w normie. I wtedy z krzaków wybiega spora grupka biegaczy. Niech przebiegną, bo zakłócają rozgrzewkę. Ale oni mówią cześć. Odpowiadam cześć, bo tak się od wieków witam z innymi biegaczami. Chociaż to jakieś klauny chyba, w rękach mają jakieś dmuchane balony barwy srebrzystej. Porypało ich, czy co.
I nagle mózg zaczyna kojarzyć fakty, a szczęka zaczyna powoli opadać. Przypomina mi się tylko wczorajsza rozmowa z Kingą. Mówię jej, że my to sobie nie możemy zrobić przyjęcia niespodzianki, jak w amerykańskich filmach, bo przecież wiadomo, kiedy i z kim imprezujemy, jak ona będzie miała czterdziestkę, to też będzie wiedziała, że zrobimy imprezę, no nie da się zaskoczyć. A Kinga zdrętwiała, bo wiedziała, że da się zaskoczyć, tylko nie wiedziała, czy się nie domyśliłem czegoś.
Więc szczęka opada dalej, bo widzę, że mam właśnie urodzinowy trening niespodziankę. Wzruszam się na mokro, tracę całą elokwencję i stoję tak z opadniętą szczęką. Widzę ludzi, których na treningach nie widziałem od miesięcy i tych co przychodzą regularnie, i nieregularnie, od dawna, od niedawna. Podopieczni. Nie wymienię imion, żeby nikt nie poczuł się ominięty, ale wiedzcie, że mi kilkadziesiąt razy serce piknęło.
Serce podpowiada żartobliwy patos, więc mówię, że kiedyś miałem pierwszą żonę i pierwszą rodzinę, teraz mam drugą żonę i drugą rodzinę, a w tej chwili czuję się, jakbym miał jeszcze trzecią rodzinę. Na co ktoś przytomnie podpowiada, że powinienem sobie wybrać także trzecią żonę. To by się oczywiście dało zrobić, jeśli Kinga by się zgodziła, chociaż stojąc na tej Górce Szczęśliwickiej i patrząc na radosną grupkę myślałem też, że mógłbym sobie raczej wybrać parę córek, o ile by się moje córki – jedna dorosła, a druga gimnazjalistka – zgodziły.
Potem były zdjęcia, uściski, uśmiechy no i trening. Osiem podbiegów na górkę z dodanym ministerstwem dziwnych kroków, zmiennymi rywalizacjami i radosnym zmęczeniem. Zdjęcia robiła kontuzjowana Amelia, która przyszła specjalnie z wielkim aparatem – zdjęcie otwarciowe, w którym dokumentuje moją próbę zrobienia pamiątkowego selfie w ciemnościach super, no nie?
Tak wyglądaliśmy przed treningiem, a tak na piwie w pobliskiej knajpce. Kinga razem z ojcem tego pomysłu, Rafałem – dawno już, na obozach w Rabce ochrzczonym szefem Sekcji Bankietowej – uznali, że skoro tort i piwo są równie niesportowe, to lepiej pójść razem na piwo (dzięki Rafał tak w ogóle). A tort zamienił się w apetyczną babeczkę, którą na koniec rozszarpaliśmy i zjedliśmy.
Dzięki za prezenty urodzinowe – spożywcze, odzieżowe, no i klej polimerowy, którego znaczenia jeszcze nie rozkminiłem. Może on służy do rozkminiania, taki gadżet filozoficzny? Zamieszczanie wszystkich przekroczyłoby obrazkową cierpliwość, dlatego tylko dwie foty.
Powyżej – najbardziej wypasione słuchawki bezprzewodowe do biegania. Wreszcie przestanie się majtać kabel, skończy się przypinanie go do koszulki agrafką itp. Tak mnie zachwycają, że zacznę jeszcze więcej czytać. Nazwy producenta nie podam (ha, ha, ha), bo to efekt miłości do marki, a nie współpracy.
Poniżej plakat na ścianę (stoi już w sypialni na komodzie), w zrobieniu którego Rafałowi pomogła firma Halfworn, więc im dziękujemy. Trasa ostatniego maratonu z certyfikatem złamania trójki w M-50.
A selfie, które udokumentowała Amelia wyszło tak. Brzydkie, ale pełne szczęścia – tak jak ja 🙂
1 thought on “Trening niespodzianka”
Przeklejam spod poprzedniego odcinka z podziękowaniami z serca 🙂
Dziękuję Wam wszystkim (wszystkim dobrze mi życzącym) za worek życzeń. Wzruszliwie było zwłaszcza zobaczyć dawno nie widzianych i rzadko widywanych 🙂 Biegniemy dalej! 🙂