100 km poza czasem

O 14.20 nad Blizanowem świeci słońce, jest ciepło, koło 10 stopni. I nagle niespodziewana siła tkwiąca w mięśniach dwugłowych uda, rzuca Kubę O. na asfalt. Zostało mu tylko pół kilometra do zamknięcia pętli na 70. kilometrze Kaliskiej Setki. No a potem jeszcze 30 kilometrów. Kuba O. leży na chodniku i zastanawia się nad całym swoim życiem. Bo jego całe życie w tym momencie, to ten bieg, upływające sekundy, za chwilę minuty i meta, która z każdą chwilą odjeżdża coraz dalej.

W 29. Supermaratonie Kalisia startowało dwóch naszych Podopiecznych. Kuba O. czyli nasz Pict. I Kuba Fro. Obaj debiutowali na dystansie powyżej maratońskiego. Obaj byli gotowi, żeby pokonać 100 km poniżej 10 godzin, chociaż Kuba Fro jeszcze miesiąc temu zarzekał się, że „on chce tylko przebiec”. Tralalala, jak chcesz tylko przebiec setkę, to możesz sobie polecieć z Warszawy do Radomia. Do Kalisza jedziesz, żeby pokonać 6 pętli plus jedną malutką, pokonać bariery czasowe i pokonać siebie. Jedziesz walczyć.

Startują o 6.30 rano. Zdjęcie grupki 120 straceńców na starcie – i kolejne foty (na tej poniżej to chyba Pict?) – z fanpejdża UltraLovers na FB. Na początku mają tylko jedno zadanie: nie dać się ponieść. Bo co to jest za tempo 5:00 dla Kuby O.? Mógłby sobie w nim jeszcze trochę odespać zarwaną noc. Co to jest 5:10 dla Kuby Fro.? Najwolniejsze długie wybiegania robił szybciej.

Pierwszy bufet po 5 km, drugi po 10 – w Blizanowie, tam gdzie będzie meta. Obaj dali się przekonać, żeby na każdym bufecie – od samego początku – przemaszerować kawałek i dorzucić coś do pieca. Kanapkę, kawałek ciasta, banana, kostkę cukru, chociaż łyk słodkiej herbaty albo kawy. Żeby cały czas było zasilanie, przecież normalnie człowiek do godziny 15-16 zjada przynajmniej śniadanie i obiad, a co dopiero kiedy ma wydatek energetyczny rzędu kilkunastu tysięcy kalorii.

Kuba F. ma ambicję, że musi w siebie wepchnąć jak najwięcej w 40 sekund i szybko ruszać dalej. Potem, kiedy będzie siedział na krawężniku i myślał o całym swoim życiu – a wiadomo, co jest całym życiem na trasie ultramaratonu – uzna to za błąd. Że trzeba było spokojniej się posilić i dać sobie za każdym razem kilkadziesiąt sekund odpoczynku więcej.

Na 25 kilometrze widzę z Warszawy ich międzyczasy. Kuba O. jest 25 i przebiegł ćwiartkę w 2:03 – niemal idealnie, 2 minuty nadróbki. Potem Kuba przyzna się, że chyba tempo biegu musiało być jednak zbyt szybkie, bo skoro tracił po minucie na punkcie, to jednak biegł pewnie około 4:50. Kuba Fro. jest 42. i ma czas 2:10, w punkt.

Kolejnej pętli nie ma w międzyczasach na żywo. Widzę ich dopiero po 55 kilometrach, kiedy obaj mogą już się nazwać ultrasami – po raz pierwszy w życiu biegną powyżej dystansu maratońskiego. Kuba O. awansował na 19. miejsce, czas ma świetny – 4:32. Kuba Fro. Przecina jednego biegacza za drugim, jest już 32. z czasem 4:48. Czyli 16 minut za pierwszym Kubą.

Piszę jeszcze proroczo, że „teraz zacznie się Ultra”. Bo to właśnie na końcu kolejnej pętli skurcze mięśni nóg rzucają Kubę O. na chodnik. Kuba myśli. Czy jest w stanie to rozciągnąć, czy jest w stanie wstać. A przede wszystkim, czy jest w stanie zrobić coś więcej niż dotarcie do 70. kilometra – te pół kilometra w razie czego przejdzie na czworaka. Głowę dam, że Kubie przelatują przez głowę wszystkie ciężkie i jeszcze cięższe treningi sezonu. I starty – świetny półmaraton, a potem maraton, w którym zamiast walczyć o życiówkę, uciekał przed gilotyną trzech godzin i medal odbierał z kwaśną miną. Czy znów będzie kwaśny sukces?

Kuba Fro. trzyma tempo, co oznacza ciągłe wyprzedzanie. Na 70. Kilometr dociera na 22 miejscu w 6:09. Czyli 14 minut za Kubą O. (5:55 i awans na 18. miejsce) – który zbiera się w sobie i biegnie dalej.

Co to znaczy zbiera się w sobie? Na 70. kilometrze ultramaratonu to jest jak przejść do innej rzeczywistości w Matriksie. Byłem słaby, jestem silny. Jestem ponad to. Nie mam ograniczeń, mam siłę. Kuba O. nie przesadza z brawurą, zwalnia, nieoczekiwana i niemal pewna perspektywa złamania nawet 9 godzin zaczyna mu odjeżdżać. Ale skurcze czają się za barierą 4:59, trzeba biec tak, żeby nie nawracały.

I na kolejnej pętli zaczyna się zanosić na sensację. Biegnącego spokojnie Kubę O. zaczyna doganiać niespodziewanie Kuba Fro. Oni o tym nie wiedzą, ale ja ze zdumienia przecieram oczy patrząc na międzyczasy.

Przedostatnią pętlę kończą tak: Kuba O. na 19. miejscu z czasem 7:35, a Kuba Fro. na miejscu 20. i z czasem 7:38. Tylko jedno oczko i tylko trzy minuty różnicy. Jeśli jeden Kuba widzi 600 m przed sobą – albo 600 m za sobą, zależy który Kuba – niewyraźną sylwetkę biegacza na szosie, to jest to drugi Kuba. Zaczynam mieć sportowe emocje.

Ale nie wiem, że emocje Kuby Fro. są w tym momencie równie silne, ale mają inny charakter. Kuba myśli o świecie niecenzuralnie. „Kurwa, co to za rzeźnia jest”, tak to potem opisze. Bolą nogi, jest coraz trudniej, coraz ciężej, nogi napierdalają. Nie ma żadnych uniesień, kryzysów do pokonania, euforycznych wzlotów, tylko ciężka rzeźnia ultramaratończyka. 10 kilometrów przed metą Kuba liczy, że ma taką przewagę nad barierą 10 godzin, że nawet tyłem by dobiegł. Albo doszedł podbiegając po drodze kilka razy.

Więc siada. Siada na krawężniku. Właściwie nie siada, bo z książki „Ultramaratończyk” Deana Kernazesa, którą czytał poprzedniego wieczora pamięta radę: nie siadaj podczas biegu ultra. Więc kuca. Kuca tak i kuca, jest strasznie niewygodnie. Więc opiera się kolanami o krawężnik. To chyba nie jest siedzenie, prawda? Trwa tak przez jakiś czas. Jak długo, ile minut? Nie wie i nigdy się nie dowie, ile przekucał w Jarantach.

Ja myśląc o tej setce będę już zawsze miał pod powiekami te dwa obrazki. Kuby O. leżącego ze skurczami na chodniku w Blizanowie na 70. kilometrze i zastanawiającego się co dalej. I Kuby Fro. kucającego w Jarantach – poza czasem.

Zanim jeszcze zajdzie słońce, obaj są na mecie. Kuba O. utrzymał rewelacyjne 19 . miejsce i dobiegł w 9:05:42. Kuba F. stracił na końcówce niewiele – miejsce 23., czas 9:23:12. Z moją słabą życiówką sprzed 9 lat – 9:52:00 jestem dumny z obu Podopiecznych. Na mailu znajdujemy zdjęcie Kuby&Kuby z mety. Dzwonimy (stąd te reporterskie szczegóły ich startu), a w słuchawce słychać jedno wielkie zmęczenie. Radość z ultra musi trochę dojrzeć. A potem już żaden bieg nie jest długi. Tak jak ten wpis.

Komentarze

6 thoughts on “100 km poza czasem”

  1. Wojciech Staszewski

    Kochani,
    Gdyby ktoś chciał komentować, to pamiętajcie, że filtr od niepamiętnych czasów nie przepuszcza słów ultra-maraton ani ultra-maratończyk pisanych łącznie.
    A tak w ogóle, to chwała bohaterom 🙂

  2. Dzięki, nie jestem godzien. Powiem szczerze, że to pozbieranie się z chodnika i uniknięcie pokusy zakończenia biegu po 70-tym km uważam za jedno ze swoich największych osiągnięć biegowych (jeśli nie za największe). Sam się bardzo zdziwiłem tym co zrobiłem. W każdym razie dzięki!

  3. Szczerze? Przede wszystkim BARDZO dziękuję za ten post. To NAPRAWDĘ zaszczyt. Po drugie – mam za sobą kilkanaście maratonów, pewnie drugie tyle połówek, biegów na dychę nie zliczę… Ale dopiero po Kaliskiej poczułem się BIEGACZEM. I niech nikt nie pomyśli, że innych (czyli tych, którzy setki nie pokonali) za biegaczy nie uznaję. To nie tak. Czuję to niezwykle silnie, że pokonując ten dystans wszedłem sam dla siebie na inny poziom.
    Te wszystkie inne, wspaniałe biegi zostały. One po prostu zdarzyły się, były. Wszystko, co stanie się od teraz, będzie PO KALISKIEJ. Nastąpiła cezura biegowa pod każdym względem – sportowym, emocjonalnym, chyba też życiowym. Myślę, że to więcej niż nam się jeszcze dzisiaj zdaje. Warto było!

  4. Chłopaki, dobra robota! Brawo!!! Rozumiem, że rozważacie kolejne podobne lub dłuższe dystanse…?

    U mnie 2 wiadomości. Dobra jest taka, że wpis o cukrze takie we mnie pokłady złości wzbudził, że już jestem 8 dzień bez cukru i słodzonych rzeczy. Tratatataaaaa!!! Chyba nigdy tak długo nie wytrzymałam, a teraz jak tylko atakuje mnie swoim wyglądem jakaś drożdżówka czy czekoladka, to wyobrażam sobie jak Szkielet goni małego Yodę z kanapką z n. i od razu samej chce mi się zwiewać. Sorry, no taką mam wyobraźnię i na razie działa na moją korzyść.
    Druga wiadomość gorsza. Aby wrócić do pracy po dłuuuugiej nieobecności musiałam przejść różne badania, w tym u okulisty. No i stało się. Mam zalecone brele do czytania. Dalekowzroczność starcza. Za tydzień idę od optometry czy kogoś takiego i dowiem się, jakie te brele będę nosić. Ale nie zobaczycie mnie w nich na parkrun. Tylko w robocie.

  5. Mel
    Okulary są super. Dobra oprawka dodaje. Tylko umów się z kimś na wybieranie, mógłbym Ci wypożyczyć Kingę 😉 bo jest super wizażystka 🙂 I ganiaj w nich po Bazantarni

  6. Mel, dzięki wielkie 🙂
    Co do planów na przyszłość – dystans-marzenie to właśnie… marzenie. Natomiast w przyszłym roku chciałbym pobiec Bieg 7 Dolin i/lub złamać 9 godzin w Kaliskiej. Nota bene słyszałem, że w przyszłym roku Mistrzostwa Polski w biegu na 100 km mają się odbywać w Warszawie na 2-km pętli. Nie skorzystam. To masochizm dla zasady. Pzdr

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *