Bracia i siostry w artroskopii

Równo rok temu leżałem na kanapie z wypełnionym lodowatą wodą rękawem i uciskiem zwalczałem opuchliznę po artroskopii. Tak to wyglądało z zewnątrz. A w istocie rzeczy byłem absolutnie w dupie z formą, sprawnością. I absolutnie w euforii co do przyszłości.

Kto nie pamięta: w styczniu 2017 r. miałem artroskopię po przeciążeniowym uszkodzeniu łąkotki przyśrodkowej w stawie kolanowym lewym. Łąkotka została częściowo ścięta, a dodatkowo okazało się w trakcie zabiegu, że łąkotka boczna wymaga szycia, co doktor Łukasz Luboiński z Carolina Medical Center załatwił za jednym zamachem.

Całość jest sfilmowana, na sali operatorem była Moja Sportowa Żona. Słynna scena z wbijaniem się w kolano w zwolnionym tempie jest gdzieś tak w jednej trzeciej drugiego filmu (dokładnie 1:25).

Przygotowanie do operacji:

https://www.youtube.com/watch?v=cp5flQm1E4M

Akcja-operacja:

https://www.youtube.com/watch?v=BcmAzA9ocrY

Wiedziałem. Wiedziałem, że za miesiąc będę truchtał, za dwa miesiące trenował, a za trzy miesiące się ścigał. To trzecie wyszło najsłabiej – pojechaliśmy w czerwcu na dychę do Gałkowa, ale pobiegłem tam niewiele szybciej niż w kwietniu w Raszynie. To wtedy się na siebie zdenerwowałem i postanowiłem siebie samego skopać po części ciała tu już wymienianej. I od lipca wprowadziłem w trening ultra-długie wybiegania, w każdy piątek biegałem 3 godziny.

Z nogą było dobrze. Dr Łukasz Luboiński z Caroliny, a także dwie super dziewczyny które prowadziły moją rehabilitację – Kinga i Karolina – pozwalali na wszystko, każdy trening jaki mi przyjdzie do głowy z podbiegami i krosami po pagórkach włącznie, więc się nie oszczędzałem. Chociaż muszę się przyznać, że do późnej jesieni osiągnięcie kąta ostrego w kolanie nie było możliwe. Zawiązanie prawego buta było problemem. I jeszcze miałem zakaz pływania żabką, bo ten ruch nie jest odpowiedni dla mojego kolana po urazie.

Potem był letni obóz biegowy, gdzie się nie oszczędzałem. Co zaprocentowało (nie ma zresztą w tych finansowych metaforach logiki – bo skoro się nie oszczędzałem, to jak miało zaprocentować?) na Maratonie Warszawskim, który pobiegłem dużo lepiej niż było to możliwe. Dawno już tak nie miałem, żeby najwyższym jakościowo wynikiem sezonu był maraton: 2:59:15.

Zrobiłem przepisowe roztrenowanie i wróciłem do treningu już bez cienia opuchlizny. Po bieganiu w górach w trakcie świąt zauważyłem, że kolano czasem pobolewa. Ale czuję, że to zdrowy ból, reakcja na zmęczenie i – jak uczyła mnie Kinga z Caroliny – fałd maziowy wklinowujący się w szczelinę stawową. Nic mi nie puchnie, nie pęcznieje, nie tracę stabilności kolana. A fałd sobie umiem wyciągnąć, dzięki Kinga za naukę.

Będąc optymistą, przypominam sobie jednak sporo obaw sprzed roku. Czy ten wrak po remoncie jeszcze będzie się nadawał do wyścigów. Czy nie będę jak biegacz specjalnej troski albo Złomek (starsi: Auta, Walt Disney Company). Urodziły się z tego dwie dociekliwe rozmowy z dr Luboińskim. Jestem pewien, że nikt o zdrowych kolanach sobie ich nie puści – ale włączy je prawie każdy brat i siostra w artroskopii.

Rehabilitacja i perspektywy:

https://www.youtube.com/watch?v=a-dT3SXBMcY

Jak chronić kolana:

https://www.youtube.com/watch?v=JO9JBOmdStE&t=195s

Wiecie co myślę? Najgorszy jest moment, kiedy kontuzja się ślimaczy. Nie wiadomo do końca co się dzieje, jak to wyleczyć, kiedy to będzie możliwe. Konkretna diagnoza i szybkie cięcie w dobrych warunkach to podstawa. A potem absolutne posłuszeństwo rehabilitantom i absolutnie energiczne działanie w dozwolonych ramach. Wstań, rzuć swoje łoże i biegaj. I dogoń siebie sprzed urazu.

Ja w maratonie już poprawiłem wynik z sezonu przed artroskopią. Ale na dychę i w półmaratonie będę siebie gonić w tym roku.

Komentarze

14 thoughts on “Bracia i siostry w artroskopii”

  1. Prywatny niebiegowy obóz rodzinny w Krynicy dzień drugi.
    Prawdziwa męska samotna zimowa beskidzka wyrypa.
    Jaworzyna – Runek – Hala Łabowska – Hala Pisana – Piwniczna.
    22 km, 700 m podejścia, 6 godzin, minus osiem, pochmurno.
    Znakomita większość trasy zakładając szlak w kopnym śniegu.
    Na szlaku łącznie 4 osoby.
    Wieczorem Chiński Maharadża Kurtyki.
    Nie może być lepiej.

  2. Prywatny niebiegowy obóz rodzinny w Krynicy dzień trzeci.
    Lajcik. Piękna pogoda – mróz i słońce.
    Szczawnik – Pusta Wielka – Bacówka nad Wierchomlą – Szczawnik.
    Gorące dyskusje o konfederatach barskich podparte wiedzą z Wikipedii i telefonem do przyjaciela 😉
    12 km, 420 m podejścia, 4 godziny.
    Niestety bez widoku na Tatry, ale Beskid Sądecki w całej okazałości.
    Wieczorem sanki i narty.

  3. Prywatny niebiegowy obóz rodzinny w Krynicy dzień czwarty.
    Bez wyzwań i bez widoków.
    Beskid, mróz, las, śnieg i własne myśli.
    Góra Parkowa – Kopiec Pułaskiego – Huzary – Tylicz – Bradowiec – Powroźnik – Krynica.
    15 km, 650 m podejścia, 4,5 godziny.
    Przerwa na pół godziny obserwacji życia na rynku w Tyliczu w dzień roboczy, w południe. Uwielbiam takie momenty.
    Cały dzień pochmurny i myśli też pochmurne. Życie.

  4. Lubię rynek w Tyliczu:-) I taką obskurną geesowską knajpę w której jest fantastyczne jedzenie 🙂
    Polecam wypad na Lackową. Z Tylicza blisko. A podejście zapadnie w pamięć – najbardziej stromy (poza Tatrami) szlak w polskich górach.
    Dziś ślężing popołudniowy (20 km, 650 m, 2.07), jutro ślężing poranny…
    Zdrówko!

  5. Narciarski neofita ;-)

    Prywatny niebiegowy obóz rodzinny w Krynicy dzień piąty.
    Dzień Wielkiej Zmiany.
    Zaplanowana długa samotna wędrówka po Górach Leluchowskich: Wojkowa – Dubne – Leluchów – Garby – Muszyna.
    Zaczynam z Wojkowej o 8:15. Słaba widoczność, z gór schodzi mgła, zimno.
    Z każdym krokiem czuję, że to nie jest dobry plan na ten dzień.
    Po zaliczeniu w kompletnej mgle słowackiej wieży widokowej przy Studni Królowej mówię dość.
    Szybki powrót do domu i na narty!
    Do tej pory jeździła tylko rodzina, a ja tłumaczyłem sobie, że przecież po 35 latach nie można już ot tak założyć nart i jeździć.
    Godzina z instruktorem pokazała, że można.
    Aż się nie chciało schodzić ze stoku. Po południu znowu na stok!
    Jutro rano znowu na stok! Po co ja traciłem życie na jakieś szwendanie się po zimowych Beskidach???
    Z obowiązku: 1 godzina, 4 km, 140 m podejścia.

  6. Prywatny niebiegowy obóz rodzinny w Krynicy dzień szósty i ostatni.
    A więc można to łączyć!
    Rano dwie godziny na stoku.
    Potem mała wędrówka: Czarny Potok – Bukowinki na Słotwinami – Krzyżowa – Czarny Potok.
    5 km, 240 m podejścia, 1,5h, pożegnalny widok na Krynicę.
    A wieczorem znowu 2 godziny na stoku.

    W tydzień w sumie niemal 70 km przez zimowe Beskidy (dzieci pewnie z połowę z tego).
    Codziennie śnieg i mróz – zima jak się patrzy.
    I okazało się, że stara miłość (do nart!) nie rdzewieje… 😉

  7. Ok – późno odkryłeś te narty, ale niejeden wyjazd przed Tobą 🙂
    Pjachu – Dziki mi o tej Lackowej opowiadał, myślałem, że przesadza z fascynacji nisko-beskidowych. Niskiego w ogóle praktycznie nie znam, ale to znaczy, że mam jeszcze coś do odkrycia w górach!

  8. Jeszcze o stromych szlakach. Pamiętam na koniec każdych wakacji górskich z tatą wybieraliśmy najbardziej strome podejście. Zapamiętałem, że bardzo stromy jest Stożek. Lackowa ostrzejsza?
    Pzdr
    Wojtek

  9. Wojtek, ja nie odkryłem nart, po prostu miałem 35 lat przerwy… 😉
    Już kombinujemy gdzie by tu w lutym skoczyć na weekend – chyba Wisła/Szczyrk najbliżej.

    Lackowa jest zdecydowanie bardziej stroma od Stożka – na niej rzeczywiście trzeba się trzymać drzew na podejściu.
    Strome podejście jest tylko od Tylicza, od drugiej strony jest zwyczajnie.

    Beskid Niski jest na pewno wart odkrycia. Ma swoją specyfikę – duże odległości, niewiele widoków, cerkwie, Łemkowie…
    Na bieganie po górach wydaje się idealny 😉

  10. Szkoda, że kończą się relacje z Krynicy (i okolic)
    A Beskid Niski magiczny jest… po prostu.
    A na bieganie po górach Jest idealny. Przebiegłem tam 570 km na pięciu trasach.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *