I po świętach

8. Letni Obóz Biegowy w Rabce Zdrój dobiegł (do) końca. Dobiegł jak zwykle sztafetą, wiemy już gdzie stanąć, żeby zrobić najlepsze zdjęcia przekazywania pałeczki, gdzie jest dobre światło, gdzie najwięcej agresji i dynamiki. To hasło tego obozu, wymyślone przez Obozowiczów gdzieś tak w połowie: agresja i dynamika.

Tu na sztafecie Tomek podaje pałeczkę Pawłowi. Razem z Maćkiem zwyciężyli w trzyoosobowej sztafecie 4×400. Każdy biegł czterokrotnie 400 metrów robiąc skrócone – po męczącym tygodniu – interwały. Przebiegliśmy pewnie ze 100 km przez ten tydzień, a wiele to kilometry jakościowe. Czy ktoś z Obozowiczów wie dokładnie, ile, bo Agnieszka z Wrocławia pytała, a ja często zapominałem włączyć Garmina, np. jak zbiegaliśmy z Kasprowego nacisnąłem dopiero w połowie drogi na Halę Gąsienicową.

Pstryk! Bo wcześniej byłem zajęty całym sobą jak uwiecznić ten moment. Tak już nigdy nie będzie: Jadzia, za nią Szczepan, Renata, Przemek. Za nim kawałek Justyny, obok cały Marek – dwójka naszych obozowych liderów. Tych wszystkich wyścigów nie będzie. Ja byłem od nich obojga mocniejszy na krosie, a na Kasprowym – słabszy od wszystkich. Na podbiegu na Kasprowy najmocniejszy był Radek i wystrzeliła Magda. Czarny i biały koń obozu, najbardziej nas zaskoczyli progresem. Dlatego oni dostali w ramach wyróżnienia nominację do trzymania obozowej flagi na zdjęciu otwarciowym.

Kasprowy (patrz też zdjęcie otwarciowe) był na obozie po raz pierwszy i ostatni. Piękna góra, zapierające widoki, ale z bieganiem nie ma to wiele wspólnego. Trzy czwarte drogi jak w ścianie – ani wbiegać, ani zbiegać. Babia Góra też jest cudna, a tam wbiega się trzy czwarte wbiegu i zbiega praktycznie cały zbieg.

Ale foty piękne, a trenerka jeszcze piękniejsza. Na zdjęciu Kinga z oficjalną wodą obozu – Magnesia. Dziękujemy Magnesi za wyposażenie nas w zapas, dzięki któremu na każdym treningu na stadionie mogliśmy się nawadniać. I – całkiem serio, chociaż przyczyn może być więcej – był to najbardziej nawodniony obóz, ostatniego dnia na ważeniu z pomiarem tkanki tłuszczowej i innych parametrów, większość miała nawodnienie powyżej 60 proc.

Pstryk! Zostają te migawki w oczach. Ile razy spojrzę na murawę stadionu KS Wierchy, to będę widział Anię (na zdjęciu z lewej), jak szarpie trawę palcami. Naprawdę. Jakby chciała wyrwać z ziemi zapach energii do dokończenia deski. Obie z Magdą utrzymały maksymalnie wyznaczone przez nas 5 minut! I zapewniły zwycięstwo swojej drużynie w Mistrzostwach Deski.

Bardzo kobiecy mieliśmy obóz. Dziewczęcy. Poniżej Renata, Jadzia, Justyna, Dorota i Magda na Luboniu Wielkim. Tu wychodzą zawsze cudne zdjęcia. Pstryk!

Kinga wciąż nie może do końca uwierzyć, że najlepszy stretching – taką zrobiliśmy osobną jednostkę treningową po męczącym Kasprowym – nie jest wcale na sali fitness, tylko w parku, w ogrodzie, na dworze względnie na polu. A myśmy z Maćkiem nawet zdjęcia drzew nad głową robili takie to było sielskie.

Kinga potrzebuje do stretchingu, a zwłaszcza do wzmacniającej rozgrzewki, muzy. Głośnej muzy, agresywnej i dynamicznej. Na zdjęciu oficjalny głośnik obozu – Awei – który dostaliśmy w prezencie od TZ Poland. Najpierw leciał z tego fitnessowy bit, a potem dźwięki natury. System zawieszenia na sportowym urządzeniu i taśmie do rozciągania. Dał radę, wypełnił dźwiękiem trawnik w Parku Zdrojowym.

Na koniec każdego treningu – rozciąganie. Pstryk!

A na koniec tego wpisu – Turbacz. Bo Turbacz to jednak jest kulminacja obozu. Nawet jeśli jeździmy na Babią albo Kasprowy – to jest „mecz na wyjeździe”. U siebie na najdłuższej wycieczce, 28-kilometrowej, jesteśmy na Turbaczu. Wbiegamy z górnej Rdzawki na Stare Wierchy, tam Kinga zawsze rwie do przodu jak znarowiona, zrobiła życiówkę, równe 35:00, a przed nią był tylko Marek. Potem grupa standard zbiega przez Maciejową do Rabki, a grupa hard core leci na Turbacz. Tutaj rytualna zupa w schronisku (czosnkowa, oscypkowa, borowikowa), rytualna deska na szczycie, pstryk, pstryk i lecimy do Rabki.

Lecimy jak na skrzydłach, gnani wiatrem. Na Turbaczu wiatr wieje zawsze w plecy. I tu ja zrobiłem sobie obozowy czelendż: poprawić rekord w zbiegu Rafała C. – 1:12 na dystansie 13,8 km w dół. Przepuściłem wszystkich zbiegaczy przodem, wysłałem Rafałowi wiadomość ze szczytu i ruszyłem na połamanie.

Nie dogoniłem tylko Justyny, a po porównaniu zegarków okazało się, że wygrałem minimalnie, tylko o małe pół minutki. Oboje pobiliśmy rekord Rafała: u mnie wyszło 1:08:37 (tempo średnie 4:57), u Justyny 1:09 z małym haczykiem, a za chwilę dotarł Marek w ok. 1:12-1:13.

Turbacz w moim sercu. Pstryk!

Komentarze

1 thought on “I po świętach”

  1. Na zdjęciu z rozciągania na stadionie Dziewczyny oszukują – nie jest możliwe, być tak rozciągniętym 😉

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *