Warsztat pod domem to banał. Dlatego my mamy swój warsztat trzy kilometry od domu – w połowie drogi do redakcji. Swój warsztat, bo bywamy tam z Moją Sportową Żoną częstymi gośćmi. Jak się ma cinquecento dwa razy starsze od córki przeszkolaka i seicento z przebiegiem dwa razy większym niż przeciętny samochód (zrobiłem już grubo ponad połowę drogi do księżyca) – to trudno się dziwić. Tym razem trzeba było poprawić MSŻ hamulce. Nie sugeruję tu, że MSŻ nie ma hamulców. Chociaż dzisiaj zszokowała mnie wyznaniem, że jej pierwszym zwierzątkiem w dzieciństwie był ptaszek. A skoro mówimy o samochodach, to w rejestracji MSŻ ma dwie cyfry – 69. Naprawdę. Naprawdę jest nam w życiu dobrze jak w klimatyzowanej Toyocie z podgrzewanymi siedzeniami. MSŻ pojechała dziś na zajęcia moim samochodem, a ja zostawiłem jej auto w warsztacie i pobiegłem do gazety. Najpierw potruchtałem nad pobliski kanałek w Dolinie Służewieckiej i tam potrenowałem siłę biegową (przypominam: sześć serii po 70 skipów A czyli kolana pod brodę i 30 wieloskoków). A potem przebiegłem średnim tempem 3-4 km do gazety robiąc na koniec 6 żywszych przebieżek po 25 sekund. W pracy jak w pracy. A potem dodatkowy niby trening do bankomatu i do warsztatu. Niby – bo trwał poniżej pół godziny, a ja takiego biegania nie uznaję sobie za trening. Wiecie, czego bym chciał? Że jak kiedyś kupimy sobie z MSŻ tę wypasioną Toyotę, to żebym nadal miał tyle serca i zapału do biegania.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.