Jak biec na treningu szybciej niż na zawodach, a jednocześnie dłużej i bez przerwy?
To taka zagadka na początek. Żeby była jasność, to jeszcze innymi słowami: czy to możliwe, żeby zawodnik (powiedzmy średniodystansowiec, trenujący do 1500 m) na treningu biegał odcinki dłuższe niż na zawodach (w tym wypadku ponad 1500 m) i szybciej niż na zawodach? Brzmi to jak zadanie maturalne z logiki. Rozwiązanie pod koniec.
Dziś wolne, odpoczynek po Cracovia Katastrofa. Można by to szwejkowsko nazwać CK Maratonem. I ostatni dzień na decyzję, co dalej. Jak trenować, żeby Łódź Ratunkowa okazała się ścigaczem, która śmignie poniżej trójki. Czy skoncentrować się na długich wybieganiach, skoro zabrakło mi w Krakowie wytrzymałości. Czy luzować jak radziłby guru Skarżyński. Czy dołożyć sobie, jak miałbym ochotę.
Przyznam szczerze, że decyzji jeszcze nie podjąłem. Zwłaszcza, że w środę zamiast planowanego porannego treningu będzie gra w piłkę. Kamil zwany też Tokowym zadzwonił, że potrzebują piątego do brydża, siódmego koła u wozu, rezerwowego jokera. A konkretnie grają w piłkę w hali na Bemowie i przydałby się jeszcze jeden zawodnik. Hurra!
Więc treningi pod Łódź zaczną się od czwartku. Na razie mam ważną podpowiedź, jak je sobie ułożyć.
Rozmawiałem dziś z człowiekiem-legendą. Nazywa się Józef Węgrzyn i był w 1979 r. – razem z Tomaszem Hopferem i Zbigniewem Zarębą – twórcą Maratonu Warszawskiego. Teraz jest szefem firmy producenckiej, na ścianach gabinetu ma wielkie zdjęcia swoich produkcji telewizyjnych: jak oni śpiewają, Europa da się lubić, itd. Wtedy był redaktorem naczelnym ITD. A wcześniej trenerem ośrodka przygotowań olimpijskich w Rzeszowie.
Na koniec spotkania spytałem, jak trenować przed Łodzią. Trener W. odradza pracę nad wytrzymałością, bo na to jest za późno. Radzi skoncentrować się na szybkości. Chociaż tłumaczyłem, że ja w Krakowie szybkość miałem zbyt dużą. Ale trener W. mówi, że jak człowiek ma wypracowaną wyższą szybkość, to może biec na większym luzie, zużywa mniej energii. Jest w tym jakaś racja, chociaż podważa to święte maratońskie rozgraniczenie na treningi szybkości i wytrzymałości. Ale skoro wytrzymałości już w tydzień nie podciągnę, to na tydzień uwierzę w trenera W.
Trener W. opowiadał jak w Rzeszowie zastanawiał się nad dylematem, o którym wspomniałem na wstępie. Żeby zawodnik biegł na treningu szybciej niż na zawodach. Zwykle robi się to w ten sposób, że biega się krótsze odcinki (interwały). Ale trenerowi W. chodziło o wyeliminowanie tych przerw.
Przyznam, że w tym momencie rozmowy zwątpiłem w pełną jasność myślenia mojego rozmówcy. Bo przecież skoro ktoś biegałby na treningach szybciej niż na zawodach, to dlaczego na zawodach miałby potem biec wolniej niż na treningach. Jakiś absurd.
A wiecie, co wymyślił trener W.? Zbiegi. Treningi tempowe na pełnym dystansie i lekkim zbiegu. Nie może on być zbyt duży, bo wtedy nogi zaczynają hamować. Na nieznacznym rozpędzają się jak tłoki w lokomotywie. Stopa ćwiczy odbicie. A biegacz przyzwyczaja się do "wyższej motoryki".
Kto na to wpadł dostaje odznakę Mistrza Logiki.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.