Artroskopia i prawdziwe życie

Akcja rehabilitacja. Idzie jak burza. Ostatni środek przeciwbólowy wziąłem przed wyjściem ze szpitala, recepty na kolejne nie wykupiłem, nic nie boli. Opuchlizna jest, ale nieznaczna. W zgięciu z łatwością przekraczałbym już 90 stopni, ale doktor powiedział, żeby nie przekraczać, więc się słucham.

Gdybym słuchał głosu serca, to bym chyba wyszedł na bieganie, a przynajmniej na rower. Oczywiście jestem na tyle rozsądny, żeby pięć dni po artroskopii jednak się oszczędzać. Chodzę o kulach, ale – zgodnie z zaleceniami doktora – obciążając także chorą nogę.

Doktor Paweł Walasek wygląda tak jak na zdjęciu poniżej i prowadzi blog #biegajacyortopeda. Profeska jest w tym niezła, bo po wyjściu ze szpitala (zdjęcie po prawej) dostałem automatycznego esemesa: artroskopia i co dalej, z linkiem do wpisu na #biegajacyortopeda.

Prosto ze szpitala pojechałem z Kingą do SportsLabu (samochodem, przepraszam Cię, środowisko, ale musiałem), gdzie będę dochodził do sprawności. Bo SportsLab mimo pierwszych skojarzeń, to nie tylko badania wydolnościowe, ale uśmiechnięte miejsce, w którym pomagają sportowcom oraz amatorom. A uśmiech jest dla mnie ważnym czynnikiem w rehabilitacji. Na tym zdjęciu się nie uśmiecham tylko dlatego, że w szpitalu ułamała mi się korona w dwójce, co i tak wyszło raz na focie na Facebooku.

I mógłbym teraz pisać o ćwiczeniach, które pokazał mi Mateusz, o pracy na tkanką, którą wykonywał rękami, a potem małymi nożykami, które widziałem już w Kręgosłupku, widziałem w Ortorehu (ale w Szpitalu Bielańskim nie). Nie po to tu jednak zaglądacie, żeby czytać oczywistości albo materiały kryptoreklamowe, więc teraz o tym, co mnie naprawdę gryzie po tej całej artroskopii.

Operację robiłem w Szpitalu Bielańskim na NFZ. I siłą rzeczy robiłem sobie w głowie porównania – do pierwszej artroskopii (trzy lata temu, w drugim kolanie) w Carolina Medical Center, gdzie leczą się reprezentanci, bogacze i szczęśliwcy. Do wszystkich tych uśmiechniętych miejsc, w których człowiekowi na wejściu robi się tak miło, jak księżniczce w spa.

To co najważniejsze jest takie samo: ręce lekarza, monitorek nad stołem operacyjnym, prawdopodobnie też shaver, którym doktor strzygł strzępy łąkotki wewnątrz stawu. Do doktora Pawła vel #biegajacyortopeda mam pełne zaufanie – ale właśnie z powodu tego, co robi w uśmiechniętym świecie. Uśmiechnięte jak z sitcomu z Pazurą zdjęcie na jego blogu,  profesjonalnie zrobione filmiki. Do tego jeszcze jedna-dwie rozmowy w gabinecie nad rezonansem, po których zrozumiałem co mi się dzieje i dlaczego, i zacząłem myśleć, jak uniknąć nawrotu problemów w przyszłości.

Ale to, co dookoła widziałem przez te trzy i pół dnia w Bielańskim każe się zastanowić nad światem. Nie pamiętam kolacji w Carolinie, ale nie odbiegała za bardzo od tego, co się je w domach. Tutaj trzy kawałki chleba plus trzy plastry szynki taniej albo dwie kopki sera twarogowego (w diecie dla cukrzyków, można o to było poprosić, jak ktoś nie je mięsa). Po dżemik chodziłem na dół do kiosku. A z warzyw trzeciego dnia było mini-plasterek sałaty.

Nie to, żebym narzekał, potrafię się żywić tym, co garkuchnia wydaje i to nawet dłużej niż przez trzy dni. Brałem zupę i nie pytałem, co w niej pływa, ważne że była ciepła i pożywna. Ale to taki najbardziej namacalny dowód na to, w jak innym świecie się znalazłem. Bez uśmiechu na pokaz, za to ze smutkiem w oczach.

Kuchenka oddziałowa. Chorym wstęp surowo wzbroniony, herbaty sobie zrobić nie wolno. Tu jest diametralna różnica między Bielańskim a również państwowym szpitalem dziecięcym na Żwirki i Wigury, tyle że otwartym trzy lata temu, odpicowanym za unijne. Tu na oddziale dziecięcym jest świetlica dla rodziców z czajnikiem, zlewem, naczyniami do wykorzystania. W Bielańskim należy mieć kubek własny, chociaż jak się uśmiechniesz do salowej, to ci wyda wyjątkowo służbowy z rezerw.

Mój kubełek (z Caroliny), do którego można nalać lodowatej wody  i doczepić rurką rękaw na kolano – dzięki czemu kolano jest jednocześnie chłodzone i uciskane – budził zdziwienie nawet u pań-fizjoterapuetek. Uzgodniliśmy z doktorem, że go mam ogarniać samemu. I nie jest winą tych ludzi, że o tym nie słyszeli, tylko jakiegoś przeraźliwie archaicznego systemu, który skazuje wszystkich na funkcjonowanie w nędzy, bez dostępu do nowoczesności.

Niedofinansowanego? Pewnie tak. Ale też nie daje mi spokoju wiedza, że do Caroliny przyszedłem jednego dnia rano, w południe zrobili mi operację, a wypuścili następnego dnia – a w szpitalu państwowym muszą cię trzymać trzy dni, żeby otrzymać zwrot za pobyt z NFZ. Jakaś większa tu jest bolączka niż dosypanie pieniędzy.

Szpital Bielański jeszcze jedną rzeczą różni się od klinik sportowych, w których mam szczęście bywać. I to jest cholernie najważniejsze. Inni ludzie, jak u Masłowskiej. Spotkałem tam jednego sportowca, trenera i pracownika AWF (pozdrowienia, Rafał, jeśli to czytasz) i dwóch chłopaków, którzy załatwili sobie łąkotki na piłce. Ale cały korytarz, to ludzie z otyłością, ze starością, z kośćmi słabymi od lat, pękającymi od złego jedzenia, od przeciążenia, od bezruchu, od plag, wychudli albo wręcz przeciwnie otyli, a może po prostu już zmęczeni życiem. Tacy, którzy nie chcą wrócić na trasę maratonu, żeby walczyć o złamanie trójki. Tylko chcą dojść do sklepu spożywczego bez chodzika, bez kul, a nawet – to już marzenie – bez laski.

To że człowiek może planować, kiedy znów pobiegnie maraton i na jaki wynik zdoła się przygotować – to jest niezwykłe szczęście. Warto przeleżeć trzy i pół dnia w zwykłym szpitalu, żeby to docenić.

Moje kolana dzisiaj. Doktorze, prawda, że to aż dziwne, że praktycznie nie ma opuchlizny? Mogę wyjść na rower? Dobra, żartowałem.

A tak mi kazali chodzić. Stawiać nogę na piętę, przetaczać stopę w stronę palców, odciążając kolano kulami. Fajnie powiedział to Mateusz w SportsLabie: „Masz chodzić tak, że gdyby ci te kule wycięli w fotoszopie, to żeby wyglądało to, jakbyś normalnie szedł”. Staram się. To mały krok dla ludzkości, ale wielki do złamania trójki, chociaż raz jeszcze.

Komentarze

5 thoughts on “Artroskopia i prawdziwe życie”

  1. Pozdrawiam ze szpitalnego łóżka. Artroskopię miałem dziś rano.
    W tygodniu poprzedzającym zabieg odbyłem rozmowę z fizjo aby umówić się na rehabilitację. Trochę jestem tą historią przestraszony, a on mi na to, że takich pacjentów jak ja, to ma niewielki procent. Większość z powodu otyłości i braku ruchu powinna się do takich zabiegów przygotowywać. Wzmocnić. Zredukować wagę.
    Ktoś ze znajomych napisał mi „gdyby kózka nie skakała…” Ale jak się okazuje, to różne ortopedyczne zabiegi w niewielkim stopniu dotyczą sportowców. Obracamy się w swojej „bańce” i stąd to mylne wrażenie.

    Też chyba będę musiał się powstrzymywać, bo już bym pokulał się nieco, a zaordynowali leżenie…
    Zdrówko!

  2. Wojciech Staszewski

    Pjachu! Szybko wyszedłeś. I jak? Jesteś na przeciwbólowych? Opuchlizna duża? Pamiętaj: chudzi i sprawni górą 🙂

  3. Podobnie jak Ty ostatni ketonal wziąłem w szpitalu. Filmik obejrzałem. Dziękuję za link. Chłodzę, napinam, ruszam nogą (choć ruszać mógłbym w większym zakresie). Ja, który mdleję przy pobieraniu krwi wczoraj zrobiłem sobie zastrzyk. Po ciemku, żeby nie widzieć igły…
    Od poniedziałku zabiegi.
    Jednym zdaniem: „…kleję połamane skrzydła… jeszcze w zielone gramy…” W wykonaniu Maleńczuka kołacze mi się po głowie.
    Zdrówko! I dużo optymizmu dla czytaczy biegowo-artroskopowego bloga. Na oddziale byłem jedyną osobą ze „sportową” kontuzją.

  4. Jak kolana przy takim obciążaniu jak u ciebie? Czeka mnie pod koniec lutego artroskopia, usunięcie części łąkotki. Jestem szczupła ale z kondycją kiepsko. Teraz się przygotowuję ale na ile to pomoże? Obczytałam już internet twoje przypadki i mam nadzieję, ze będzie dobrze. Pisza wszędzie, ze bieganie to zabójstwo dla kolan i co ty na to…?;) Pozdrawiam:)

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *