Kinga staje na bieżni na luzaku. Przy rozgrzewce żartuje. A potem gawędzę sobie z szefem SportsLab Szczepanem Wiechą o krzywych, które przecinają się na ekranie, o tempie, tętnie i zakwaszeniu mierzonym co trzy minuty z palca, o wyznaczaniu z tego progów tlenowego i beztlenowego. I całkiem spokojnie zapominam, że moja żona się właśnie gotuje od bulgoczącego w mięśniach mleczanu.
Od razu powiem, że byłem sceptyczny, kiedy dostaliśmy zaproszenie od warszawskiego Centrum Diagnostyki Sportowej SportsLab na badania wydolnościowe. Kiedy ktoś z Podopiecznych wpada na pomysł zrobienia takich badań albo zgłasza się już z wynikami, to lubię się pochełpić: ja ci wyznaczę tempa treningowe używając swoich algorytmów na podstawie twoich wyników z dziesiątki, z półmaratonu. I jestem niezłym alchemikiem, sprawdza się to zawsze z dokładnością do 5-10 sekund, no może poza Andrzejem, który przyszedł wiosną ze świeżymi wynikami badania i nieaktualnymi życiówkami. Andrzej już podociągał życiówki do swojego poziomu.
Ale Szczepan – szef SporstLabu, facet tak sympatyczny, że z miejsca byliśmy na uśmiechnięte „ty” i nazwisko do filmiku musiałem spisywać z wizytówki – przekonał mnie, że takie badania mają sens. Po pierwsze nie każdy ma alchemika pod ręką. Po drugie, wszystko dobrze, kiedy jest wszystko dobrze. Ale kiedy są problemy z najważniejszym z mięśni – sercowym – z układem oddechowo-krążeniowym, to Szczepan odczyta w badaniu dzwonek alarmowy. Pokieruje na echo serca i na drogę do zdrowego biegania.
Kinga rusza truchcikiem, potem biegnie, co trzy minuty Szczepan pobiera próbkę krwi z palca, wrzuca do urządzenia, które mierzy zakwaszenie. Potem na wykresie to wspólnie zobaczymy: rosnący powoli wykres mleczanu do tempa 5:40 min./km, potem rosnący szybciej, bo organizm zaczyna się mobilizować przy rosnącym zakwaszeniu (to tzw. drugi zakres, strefa mieszana, która kończy się tempem progowym) aż do 4:20, kiedy zakwaszenie zaczyna szybować do góry, a organizm się poddaje. I chwilę później poddaje się Kinga, nie czeka do końca odcinka, tylko zatrzymuje bieżnię. Oczywiście będzie sobie to za pięć minut wypominać.
Sportowiec bezbrzeżnie zadowolony po biegu, o ile nie pobił akurat rekordu świata, to sportowiec, który już się skończył. Cieszcie się, jak Wam pójdzie, ale pozwólcie sobie na ten niedosyt – a gdyby tak urwać jeszcze sekundę, minutę, złamać jeszcze jakąś barierę, zrobić życiówkę.
Trzyminutowy filmik z testu wydolnościowego Kingi w SportsLab wraz z krótką analizą
Stymulowałem tu Kingę tydzień temu w stronę życiówki na piątkę. Było typowanie na Facebooku, była presja „przestań trenować sobie na parkrunach tempo progowe, tylko ciśnij, ile możesz”. Były argumenty, że trzeba przećwiczyć „startowanie” – mobilizację przed startem, efektywne wykorzystanie hormonów. Że nie zawsze trzeba zrobić życiówkę. I wreszcie, że do życiówki Kinga jest jak najbardziej gotowa.
- Kinga powinna pobiec piątkę w tempie 4:15-4:20 min./km – orzekł Szczepan, co mam nawet nagrane w filmiku i nie zawaham się tego kiedyś wykorzystać. Daje to wynik 21:15-21:40 czyli uśredniając złamanie 21:30. O pół minuty lepiej niż życiówka Kingi, o minutę-półtorej lepiej niż Kinga zamierzała pobiec na parkrunie.
I co z tego wyszło w sobotę?
I Kinga nie pobiegła.
Bo bieganie to dużo więcej niż automat z coca-colą. Do automatu wrzucasz monetę i wylatuje puszka. Tyle. W bieganiu masz nadzieje, obawy, mobilizacje, całą gamę złożonych argumentów. Kinga wyliczyła mi je wczoraj wieczorem:
- Upalna pogoda. A ona w lecie nie robi życiówek, przegrzewa się i z wyniku kamieni kupa. To akurat rozumiem, bo mam tak samo, chociaż gdybym miał zdrowe kolano, to bardzo chciałbym sprawdzić formę po obozie godząc się z tym, że upał zepsuje wynik.
- Ból w strefie beztlenowej. Kinga nie cierpi, kiedy musi napierać od startu do mety, a tak jest w biegu na 5 km. Co innego, kiedy trzeba dociskać na ostatnich 5 km półmaratonu. To rozumiem dokładnie, to w ogóle nie jest takie samo 5 km.
- Publiczne deklaracje nierealnego czasu. No tak, tu jest kwestia oceny realizmu. Bo jeżeli ktoś jednak zmusi się do biegu, który musi boleć, a jest przygotowany wydolnościowo na okolice 21:30 (patrz: SportsLab), to mógłby jednak docisnąć poniżej 22 minut nawet w upał. Tylko Kinga nie wierzy w siebie na tyle, żeby móc uwierzyć w taki wynik. Ja mam tu akurat odwrotnie. Jeszcze dwa sezony temu wierzyłem, że zrobię kiedyś życiówkę w maratonie, chociaż to wymaga wielkiej wiary, jakiej brak mi w innych kwestiach.
- PMDD. Wiecie co to jest? To poguglajcie, dziewczyny. To ostrzejsza, kliniczna forma PMS. Jak przeczytaliśmy z Kingą wywiad PMDD, to się okazało, że ten wywiad jest o niej i jej chorobie. O PMS-ie każdy słyszał, każdy zna dowcip, dlaczego w czasie napięcia miesiączkowego kobieta gotuje zupę w trzech garnkach (Bo tak!). Ja od iluś lat uczę się, że PMS to nie tyle to co doświadczają bliscy – nazwijmy to eufemistycznie „brakiem uprzejmości” – ale potężna dawka destrukcji w emocjach kobiety. Wrażliwość na bodźce na granicy bólu, nieadekwatność reakcji na granicy karykatury i samopoczucie na granicy depresji. Piszę o tym tyle, bo to zawsze był blog o bieganiu i życiu codziennym, a być może w waszym życiu, dziewczyny, dzieje się coś takiego. Mamy to już nieźle przerobione, czarny tydzień przestał nam rozwalać życie rodzinne i uczuciowe, ale zgódźmy się – to nie jest czas, kiedy z radością podchodzisz do wyzwań, biegniesz na start i chcesz walczyć o każdą sekundę. Bo walczysz wtedy o siebie i swój spokój.
- W tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem na sobotę rano były kajaki na Wkrze.
To my w parku przyrodniczym, rewelacyjnie przyjemnej atrakcji Pomiechówka. Od prawej: ja, Kinga i Ania, która kocha wszystkie sporty, jest aktywną matką w aktywnej rodzinie i naszą praktycznie sąsiadką.
Tak wyglądaliśmy na postoju, który zrobiliśmy sobie spontanicznie na środku Wkry, w miejscu gdzie dno pokrywał morski piasek, a woda była nie głębsza niż na 20 cm. Rzeka – odkrycie sezonu, godzinę drogi od Warszawy, a przejrzysta jak Krutynia, nawet te same rośliny wodne się ścielą pod kajakiem.
Lato! Nie odpływaj jeszcze. Nawet jeśli wpłynie to negatywnie na życiówki w parkrunach.
2 thoughts on “Badanie wydolnościowe Kingi w Sportslab”
80 🙂
Rządzisz!
U mnie 30:)