BC 2018 Zwardoń – Pilsko

Tak naprawdę mój Beskidzki Czelendż zaczyna się drugiego dnia rano, kiedy zbieram się w drogę z Wielkiej Raczy na Krawców Wierch. Bo pada mi telefon, nie da się naładować, więc ruszam na szlak bez audiobooka, bez przymusu sfotografowania każdego widoku. I z ojcem za plecami.

Z ojcem.prl, z tatą, byłem tu pierwszy raz 38 lat temu. Potem ten akurat zakątek mapy – górzysty, trawiasty Worek Raczański – odwiedzałem zazwyczaj sam, taki miałem odpał samotniczy pod koniec liceum. Raz byliśmy tu też z Dzikim. Ale teraz najbardziej jestem tu z tatą. Dziękuję mu, że mnie tu zabierał, że mnie zabierał wszędzie, bo góry to było dla mnie wtedy wszystko i to z tatą je odkrywałem. Właściwie to od taty dostałem te widoki lasów pofałdowanych po horyzont, zamkniętych od południa nieoczekiwaną w tym rejonie granią Wielkiego Rozsudźca.

Liczę, bo na bieganiu jak nie mam audiobooka, to liczę. Kiedy byliśmy tu pierwszy raz, tata miał 50 lat, tyle co ja teraz. O rany, chociaż nie wiem, co to znaczy, ale zbieżność robi metafizyczne wrażenie. Szczególnie, że tata cały czas jest tuż za mną, kiedy dobiegam do Przegibka, aż się dziwię, jak on daje radę tak nadążyć za mną, skoro ja biegnę.

Przepraszam tatę, że nie potrafiłem mu oddać tej miłości, kiedy siedział w fotelu i już nie wstawał. Może tego się nie da oddać rodzicom, tylko przekazuje się dzieciom?

Gadam z ojcem w myślach i zaczynam do niego mówić tatku. A przecież nigdy tak do niego nie mówiłem. W przedszkolu mówiłem „ojciec”, a w liceum „tatuś”, co było lekką formą autoironii. „Tatku” to mówił do mnie Janek.

Pierwszego dnia mojego Beskidzkiego Czelendżu 2018 dobiegam ze Zwardonia do Wielkiej Raczy, 15 km. Drugiego dnia  robię mega wyzwanie – najpierw 16 km przez Przegibek na Wlk. Rycerzową, a potem 22 km słowacką granicą przez Oszusta do schroniska na Krawców Wierch. Zawsze wchodziłem tu krótszą o 9 km drogą przez Soblówkę. Niesamowicie znaleźć taki kawał nowej ścieżki w górach. A trzy podejścia – na których nie ma mowy o biegu, ani nawet o wchodzeniu bez kijka – są tak strome, jakby Beskidy postanowiły udawać Tatry. Momentami wchodzę na czworaka. Oczywiście mam za mało wody i za dużo wrażeń, żeby to zmieścić w tym akapicie.

Jestem znów odkrywcą. I jestem znów z tatą, bo on tędy raz przeszedł, już beze mnie, miał wtedy jakieś 57 lat. Tato, dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu jest tak stromo?

A trzeciego dnia ruszam z Krawców Wierchu na Halę Miziową i na dół do Korbielowa, gdzie przyjeżdża Kinga z Sabiną i Małym Yodą (18 km) – razem wejdziemy na Pilsko. Tylko zanim się z nimi spotkam widzę sąsiedni grzbiet z Halą Lipowską, Halą Rysianką – tu łaziłem najpierw z Jankiem, potem z Jankiem i z Marysią. Na Trzech Kopcach nie ma już tych bali, na których usiedliśmy w drodze na Miziową bodaj 23 lata temu i jedliśmy kanapki zrobione na Rysiance z niezbyt świeżego chleba. Janka też już nie ma, Marysia jest daleko, a tamta chwila trwa.

Góry trwają. Taki twardy, chociaż pofałdowany dysk, na którym wszystko się zapisuje jak na wielkim mózgu.

I teraz ja, Wojtek, mając lat 51 zabieram w te góry Małego Yodę.

Z trzy godziny wchodzimy na Miziową, a po obiedzie (Mały Yoda ma zasłużoną ksywkę Misio Mniam-Mniam) ruszamy na Pilsko. Z Kingą, z Sabiną, a ja jeszcze z Jankiem, z Marysią (była tu taką zmęczoną trzylatką, że usnęła mi na ręku). I z tatą.

Komentarze

9 thoughts on “BC 2018 Zwardoń – Pilsko”

  1. No byłem na Pilsku na początku czerwca…
    I na Babiej od slowackiej strony: od Slonej Wody na Małą Babią w Boże Ciało ani jednej osoby! Moze snilem…
    Ale jaki to czelendż????
    Gdzie Zwardoń gdzie Pilsko???

  2. Bieganie ma w sobie coś metafizycznego. Też, głównie w dłuższym bieganiu, towarzyszą mi osoby, których już nie ma i nie będzie. Rozmawiamy sobie wtedy o tym, co było i jak wszystko się zmienia. Czasami usłyszę jakieś rady albo ciekawe pomysły.
    A tymczasem w realu pobiegliśmy z mężem półmaraton 6 WPI. Ja trzeci raz, mąż szósty. Pogoda jak zwykle dopisała 😉 : gorąco i duszno. Czasy najgogorsze ze wszystkich startów. Kiedy tak siedzieliśmy i w najlepsze gawędziliśmy ze znajomymi, jednym uchem usłyszałam, że nas wywołują. Okazało się, że te kiepskie czasy dały nam trzecie miejsce wśród 24 małżeństw. Ot! Taka niespodzianka!

  3. Staszewski Wojciech

    Marzena 🙂 I gratulacje za medal małżeński
    Piotr OK – Pilsko jest dwa dni drogi biegiem od Zwardonia (pół dnia, cały dzień i znów pół dnia)

  4. Ten mój wpis był zanim dales całość.
    Pięknie napisane. O tej rodzinie. Ci co byli w tych górach przed nami i ci co będą po nich chodzic juz bez nas…

  5. Też na nowo odkrywam Tatry. Tym razem biegowo. Co jakiś czas szybki wypad z Wro. Już nie podejście pod ścianę, pod konkretną drogę, ale „bycie” w górach. W piątek padło na Jaworową (w dalszym ciągu zamknięta dla turystów) do Lodowej Przełęczy. Potem Czerwona Ławka i w chmurach do Zbójnickiej Chaty i powrót przez Rohatkę na Łysą. Część biegowa w 8 h. Łańcuch spowalniają 😉
    OK123 – będąc na Lodowej wyrwałem się na Lodową Kopę. Teren turystyczny. Ale zrezygnowałem z wejścia na Lodowy, bo miałem speedcrosy na nogach, a te zupełnie nie nadają się skały. Wróciłem tą samą drogą. Następnym razem wezmę „normalne” buty i z Lodowego zejdę „przez konia”. Taki lodowy trawersik 😉
    Marzena – WPI też zaliczone! To najtrudniejszy bieg, w którym biorę udział z Maćkiem. Tym razem jakoś ciężko było… Pozdrawiam 😉

  6. Pjachu!
    A tak miałam ochotę do Ciebie zagadać i powiedzieć, że podziwiam Twój wysiłek. Gdybym wiedziała, że znamy się wirtualnie, miałabym więcej śmiałości.
    Naprawię to w następnym roku. Jeśli to będzie możliwe.
    Szacun za to, co robisz!
    A na trasie doszły wysypane kamienie na 15, 16 km i żużel/asfalt? na 17/18 chyba. To i pogoda nie pomagało.
    Serdecznie pozdrawiam ?

  7. Marzena – następnym razem 🙂
    W WPI braliśmy udział w 1 i 2 edycji. Bez tych dosypanych kamieni… ale wtedy było cieplej.
    Co do metafizyki – w każdym niemalże zakamarku Tatr mam ukryte wspomnienia

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *