Bieg Niepodległości zaczyna się u nas w domu koło siódmej rano. Kinga – zwana też Moją Sportową Żoną – z Sabiną biegają w poszukiwaniu agrafek, do toalety, do kuchni, po szklankę wody, znów do toalety. Ja mam niestety kontuzję kolana, więc jedyne, co mogę w Biegu Niepodległości zrobić, to relacja z boku. Sadzam Kingę z Sabiną z tymi szklaneczkami wody na chwilę na kanapie i robię im jedno z najładniejszych zdjęć sportowych w moim życiu.
Obie są przygotowane. Kinga powinna zrobić w Biegu Niepodległości 46:30 czyli poprawić rekord życiowy o minutę. Upiera się, że będzie biegła po 4:38 minut na kilometr, a próby tłumaczenia, że człowiek nie jest zegarkiem i lepiej założyć sobie widełki 4:35-4:40 nic nie dają. Ona naprawdę jest zegarynką, ale o tym za chwilę. Jak trenowała to też co do sekundy i nieustannie negocjowała przyspieszenie normy o 5 sekund. Taki biegowy stachanowiec. Interwały po 4:10-4:15, a easy po 5:45. Pulsometr pozwalał, to i ja pozwalałem.
Sabina jest przygotowana na złamanie 50 minut czyli dwuminutową życiówkę. Robimy rozgrzewkę z Podopiecznymi. Nie ma tu na zdjęciu Alicji, ale od razu wielkie brawa za niesamowity rekord życiowy – 45 z przodu. To jest jesień Roberta Lewandowskiego i Alicji właśnie.
Oglądam sobie Bieg Niepodległości z boku. Start, na którym nie mam żadnego wyrzutu adrenaliny, boję się najwyżej, że mnie wyrzucą z torów tramwajowych i nie złapię Kindze momentu startu na stoperze i nie zrobię jej fajnej foty na starcie. Robię i to niejedną fajną fotę. Najpierw futboliści, którzy mają stanowić tamę, a potem Kinga. Dla mnie Anna Lewandowska polskiego biegania, przepraszam bardzo. Sprawna i w ogóle.
Umawiamy się z Dzikim na dziewiątym kilometrze. Dziki od lat znajduje sobie role obok głównego nurtu biegów. A to być zającem na 5:15 w maratonie, a to pobiec w duecie ze swoją w Biegu Truskawki. Teraz został trenerem najstarszej córki zwanej też Zuzią. Można by też ją nazwać kolekcjonerką życiówek, ale o tym to może Dziki w komentarzach napisze.
Idę, truchtam przez ten kilometr. I odzywa się łąkotka, kolano pobolewa. O tym więcej za tydzień-dwa, kiedy będę mógł już ocenił sensowność wydania równowartości bardzo dobrych butów biegowych na 10 zabiegów fizjoterapeutycznych.
Po drodze mijam marszałka. Tym razem mniej czuję świąteczny charakter tego biegu. Zdjąłem czapkę przy hymnie i wziąłem ruki pa szwam, ale kiedy człowiek stoi w tłumie w białej lub czerwonej koszulce z wyrzutem adrenaliny we krwi, to jednak przeżywa to bardziej. Może na tym polega popularność marszy niepodległościowych.
A drugie zdjęcie to Łukasz z Kielc, który w Biegu Niepodległości zajmuje trzecie miejsce. Przechodnie nie spodziewają się jeszcze, że ktoś będzie biegł, więc muszę krzyknąć uwaga, uwaga. Jednocześnie robiąc zdjęcie, ale tutaj ajfon się sprawił, dobierając fragmenty ostre i nieostre tak metaforycznie, jakbym miał najdroższe filtry.
Patrzymy z Dzikim na stopery. Wiemy, co do sekundy, kiedy powinny pojawić się dziewczyny. Żartujemy sporo, ale trochę jedziemy Trumpem, więc nie mogę napisać jak. Atmosfera pikniku. Robimy sobie selfika z rąsi, bo biegną balony, więc ładnie się zaprezentują w tle, a za chwilę orientujemy się, że właśnie chcieliśmy popatrzeć na te balony, żeby upewnić się na jaki czas teraz wszyscy biegną.
Kinga dobiega pierwsza. Spóźniona o jakieś 10 sekund wobec planu. Ale i tak sytuacja mnie zaskakuje jako fotografa, więc żadne ze zdjęć, które jej robię się nie nadaje. Dlatego wrzutka z trasy, z FotoMaratonu.
Podbiegam z Kingą ze 150 metrów. Pyta, jaki ma czas albo o coś podobnego, nie jestem pewien, bo wyraźnie rozumiem tylko znak zapytania. Mówię, że jak pobiegnie ostatni kilometr w 4:30 (osiem sekund szybciej od normy, którą naprawdę trzymała z sekundowymi wahnięciami), to będzie 46:38. Niby minutowa życiówka, ale po co ten zakręcony ogonek na końcu.
Zostawiam Kingę, wracam do Dzikiego, ale on niespodziewanie galopuje razem z Zuzią. Cywil w kurtce dołączający do finiszujących biegaczy wygląda jak koń odgrywający galop w teatrze dla dzieci, gdzie każdy ruch trzeba przerysować – zauważyliście? Też biegnę z nimi ze sto metrów, robię jedną tolerowalną fotę. Zuzia dobiegnie bodaj w 46:51. Goni Kingę, goni i chyba przegoni, ale jeszcze nie tym razem. Tym razem przeskoczyła swoje oczekiwania i to wystarczy.
Całe emocje rozgrywają się w ciągu dwóch-trzech minut. Prawie tak jak w piłce nożnej, w meczu z Rumunią 11.11, kiedy – jeśli nie liczyć genialnej bramki Grosickiego na początku – przez półtorej godziny nie dzieje się praktycznie nic, a nagle Lewandowski strzela dwie bramki z rzędu. Za parędziesiąt sekund nadbiega Sabina, biegnę z nią pół kilometra. Wiem, że złamie 50 minut, ale że będzie 48:48, to bym nawet na tym ostatnim kilometrze Biegu Niepodległości nie powiedział. Zostawiam ją pół kilometra przed metą i po chodniku galopuję na umówione miejsce zbiórki.
Jestem pierwszy, bo one jak to siostry, czekają na siebie, zagadują się i cieszą. Kinga z 62-sekundowej życiówki i idealnego wykonania planu: 46:28. W tej sytuacji taśmę do ćwiczeń wzmacniających wygrywa Asia (też zresztą zrobiła w Biegu Niepodległości życiówkę), która obstawiła 46:29. Gratulacje, nagrodę prześlemy pocztą (chyba że wpadniesz na Trening Wspólny).
A ja zostaję z tymi liczbami jak jakiś głupek. Moja liczba to 10 sekund skurczu izometrycznego mięśnia czworogłowego uda. To cztery serie izometrycznie przytrzymanych squatów albo ćwiczenia, która nazwałbym „żuraw od studni”. Nadzieja na powrót do treningu w grudniu przeplata mi się z beznadzieją nieustannie mi towarzyszącego, wrośniętego już we mnie bólu. Boję się, że to się skończy artroskopią i przerwą liczoną nie w tygodniach, a co najmniej miesiącach.
Ale powiem Wam co zrobię: w końcu się też wybiję na niepodległość. I będę chodził w strefie mety z uśmiechem i z tym złocistym płaszczem jak jakiś król.
15 thoughts on “Bieg Niepodległości w złocistym płaszczu”
Wojtek, podoba mi się Twój optymizm na koniec sezonu! Ćwicz Ćwicz, płaszcze królewskie rozdają już na wiosnę 🙂
Gratuluję Kinga! 😀 Szukałam Cię w strefie ale nie widziałam Was a na mecie spotkałam Dzikiego i jego Zawodniczkę:) a później zmarzlam i odjechalam w kierunku ciepłych kocy! Teraz wielkie gratulacje dla Ciebie i dla Sabiny!
Nieskromnie dodam, że posypało się trochę życiówek pod banderą KS i w grupach firmowych, i u Podopiecznych tych bliżej nas i bliżej Trenerów KS (Jarka, Kamila, i Maćka) np. Brodaty Maciek K. z 59 minut wskoczył na 46:44. To zawsze miód na nasze serca sportowe :)!
Jest okazja chwalcie się pod blogiem :)!
A dla Ciebie Alicja szczególne gratulacje za wynik w BN :)!
Gratuluję życiówek!
@Dziki, Wojtek, dzięki za doping! Zakładam, że to Wy, bo ja nie miałem wtedy już siły, żeby patrzeć w bok 🙂
U mnie także życiówka – 38:18 – po trzech latach poprawiłem się o ponad pół minuty 🙂
Tylko życiówki i życiówki… nuda;) Dzieki za impreze po, fajnie, że większosc jednak sie pojawiła:) drugi raz z rzędu, tradycja się rodzi jakaś powoli jasiomałgosiowa.
To ja myślałam, że do Jasia i Małgosi można przyjść jedynie z życiówką lub kontuzją ;), to mam luza na kolejny BN.
Dzięki dj rav – Prezesie sekcji bankietowej :)!
Gepard – tak to my się darliśmy, Dziki Cię wypatrzył.
Ten dziewiąty kilometr to chyba dobre miejsce na ostatni dzwonek. Podopieczny Bart (nie mylić z b. Podopiecznym Bartkiem) pisał mi potem „dziękuję za obudzenie” – bo się darłem – i pobiegł pięknie.
Rafał – Tak, impreza godna. Jeśli za rok jako dyrektor sekcji bankietowej zdecydujesz się ogłosić to na szerszym forum niż obozowe Dzieci Turbacza na FB, to miejsca w Jasiu i Małgosi może nie starczyć
Podopieczny jest tylko jeden!!!
Wszystko się zgadza. Jako naoczny świadek potwierdzam fakt galopu Kingi na ostatnich kilometrach 🙂
A tak przy okazji, mimo, że nie jestem podopiecznym KS, to także zgłaszam życiówkę na 10 km. Zima nie tak straszna!
Norbert – a ile i o ile? Jako naoczny świadek twojego treningu w weekend przed BN potwierdzam, że Ci się należała 🙂
45:24, o 40 sek. Walczyłem o złamanie 45 ale chyba byłem zbyt pazerny i mnie na 5 przytkało.
Norbert
Tu Dziki
Kinga wspaniale! Alicja nieziemsko! Chyba już wie i rozumie co zrobiła 🙂 Bo kilka minut po mecie chyba jeszcze Alicja nie kojarzyłaś, że to ponad dwie minuty…
A Zuzia, moja Córka Zawodniczka, 46:40, rekord poprawiony o 35 sekund, i dobrze, że staliśmy z Johnem na 9. kilometrze. Bo tam zobaczyłem Zuzannę w truchcie, chociaż była w czasie na życiówkę. Zaczęła odpuszczać pół kilometra wcześniej, bo Garmin kłamał. Potem okazało się, że każdemu kłamały Garminy. Dziki pobiegł z Zuzią z pół kilometra, Zuzia przestała człapać, zaczęła finisz, ostatni kilometr 4’12, szła jak przecinak i zrobiła chyba szósty rekord życiowy w tym sezonie. I ostatni. W tym sezonie oczywiście. Od grudnia szykujemy się do półmaratonu w Warszawie i w domyśle do jesiennego maratonu, też w Warszawie. Dużo BZT (bieganie z tatą) po Puszczy będzie 🙂 A gdzieś po drodze do maratonu, może latem, Zuzia zaatakuje 45 minut na 10 km w jakimś starcie kontrolnym.
Dziki
Piękne te życiówki!
A ja miałem dzisiaj swoją życiówkę: pierwszy bieg od złamania nogi czyli od 82 dni!
Skromniutkie pół godziny truchtu po ciemnym lesie, a jakie szczęście.
Kolana strasznie słabe po 8 tygodniach w gipsie, waga pokazuje 2 kilo więcej, noga trochę boli… świat jest piękny!!!
Czego i Tobie Wojtek jak najszybciej życzę!
Super OK123! Super! Wracaj! Już wróciłeś!
Dzi