Film „Biegacze” z podtytułem „aż do bólu” jest jak pierwszy trening laski z korporacji po którym robi się wpis na fejsie „dzisiaj trzy kilometry o świcie tylko z jednym postojem #szczesliwa, #coffee, #jesteszwyciezca”. Wszyscy znajomi polajkują, ale jak ktoś dłużej biega, to wie, że to dopiero pierwszy krok do prawdziwego biegania.

To nie jest zły film. Podziwiałem przez półtorej godziny jak blisko biegaczy znaleźli się filmowcy. Pokazują historię startu trójki ultramaratończyków w Biegu Siedmiu Szczytów, na niewyobrażalnym także dla mnie dystansie 240 km. Słychać ich oddech, ciężkie dyszenie, nawet każdy naturalistyczny dźwięk w scenie wymiotów na trasie. Słychać lepiej niż słowa, złapałem się na tym, że żeby sobie pomóc w zrozumieniu, o czym mówią bohaterowie czytam angielskie napisy, które umieszczono w pokazanej na premierze wersji filmu – chociaż właściwie nie znam angielskiego.
Ale to naprawdę nie jest zły film. Podziwiałem dokumentalny warsztat, który pozwala posłuchać rozmów Michała (czy Wiesława? Nie zdołałem się zorientować, który z biegaczy jak ma na imię) z podwładnymi i z dziewczyną. Pokazuje Wiesława (czy Michała) na treningu z oponą zaraz po wyjściu od fizjoterapeuty, który w zasadzie zakazał mu biegania. Pokazuje Agatę biegnącą w dziewiątym miesiącu ciąży z dziećmi do szkoły.
Agata Matejczuk – słynna ultramaratonka, reprezentantka i mistrzyni, którą mam honor znać z czasów, kiedy jeszcze nie była znana i która przed zrobieniem otwarciowego zdjęcia podeszła do mnie z szerokim uśmiechem, co wbiło mnie w dumę. Płakałem w środku, kiedy ona płakała leżąc na przepaku na trawie i zastanawiając się, czy da radę biec dalej. Płakałem jeszcze kilka razy, ale nie będę zdradzał kiedy, żeby nie spoilować i żebyście Wy też mieli szansę na nagły wystrzał emocji. Bohaterka filmu we wszystkich znaczeniach tego słowa. Postać ciekawa nie tylko dla biegaczy.
No właśnie. Czy to jest film dla biegaczy czy dla nie. Podszedł do mnie po seansie Radek, znajomy biegacz, który ostatnio regularnie się pojawia w moim życiu sportowym i na blogu. I mówi, czego mu tu zabrakło. Czasów, kilometrów. Wiemy, że trójka bohaterów biegnie, że mijają kilometry, godziny. Ale proste dodanie paska z taką informacją pozwoliłoby biegaczom umiejscowić tę narrację na wyobrażalnej osi. Tak to widzimy tylko, że jest coraz ciężej i możemy wyłapać pojedyncze momenty. Kiedy Michał (albo Wiesław) podsypia na trawie, to mi się przypomina moja drzemka na sześćdziesiątym szóstym kilometrze setki w Krynicy – kiedy zdychałem w mojej ukochanej Piwnicznej, a Marcin P. kazał mi wstać i biec.
Piwniczna to moje górskie miasteczko z dzieciństwa, tam mój ojciec pokazywał mi dlaczego warto zdobywać szczyty. Z ojcem łaziłem też pierwszy raz przez Błędne Skały, przez Szczeliniec Wielki. A kiedy ostatni raz byliśmy w górach, to rozbiliśmy namiot na polu w Dusznikach – i to chyba krzywy rynek w tym miasteczku mignął mi na filmie.
To nie jest zły film, bo otwiera w biegaczach emocje przebytych, przebiegniętych ścieżek. Tym co nie biegają pokazuje heroiczny aspekt biegania, którym można się zachwycić. Ale gdybyśmy mieli przejść od tych 3 szczęśliwych kilometrów do prawdziwego biegania, to wolałbym zobaczyć dobrą fabułę o Agacie. Może nadejdzie na to czas – bo na razie Agata na pewno nie powiedziała w bieganiu ostatniego słowa.
3 thoughts on “Biegacze w kinie”
Ten Radek Cie przesladuje 😉
Ale ksywka, RAdek. Bardziej charakterystyczną trudno wymyślić 😉
Za bardzo sie skupiasz na cyferkach;)