Biegać każdy może. I wszędzie. Po lesie, po osiedlu albo po śniadaniu. Ja biegałem dziś po połówce banana, ale przede wszystkim po półtoramiesięcznej przerwie.
Jakby postanowił ze mną walczyć. Organizm. Mały Yoda dopytuje codziennie, czy już grudzień, bo mu się z Mikołajem kojarzy. A mnie się kojarzy z bieganiem. Na 1 grudnia zaplanowałem powrót do treningów, przerwa trwała ponad 40 dni, więcej niż biblijna norma postu. Organizm próbował mnie jeszcze zatrzymać w niemocy, wysyłając sygnały o przeziębieniu. Aspiryna na noc i dziś po przeczytaniu książeczki Małemu Yodzie (Miś Uszatek, wydanie chyba z lat 60., ojciec.prl mi to czytał, pamiętam) – ciuchy biegowe na siebie i w drogę.
Bieganie po przerwie jest uważne. Przy każdym kroku wsłuchiwałem się w kolana. Teraz czuję, jak nieprzyjaznym podłożem jest chodnik. Przez kilometr miałem niezły stres. Dotarłem do Lasu Kabackiego, a tu pies. Przebiega przez ścieżkę, kręci się w zaroślach, a właściciel idzie do przodu. Za chwilę pies wybiega na ścieżkę. Zorientowałem się już co się dzieję i celuję z aparatu. Bo oczywiście nie jest to pies, tylko… Pciuch. Pciuchy były opisane w Brombie Macieja Wojtyszki (ojciec.prl mi czytał) – nie można im zrobić zdjęcia, bo są szybsze od czasu, więc jeśli chcemy je sfotografować, to one są tu już jutro.

Widzicie? Moja Sportowa Żona coś widzi, ja jako daltonista nie za bardzo.
Zrobiłem osiem kilometrów, zapis jest TUTAJ. Średnie tempo 5:51, czyli o 36 sekund poniżej normy przy średnim tętnie 149 – jak na pierwszy raz po przerwie może być. Zapisuję też te parametry sobie dla pamięci, żeby cieszyć się, jak będą rosły.
O ile będą. O ile będę biegał.
Z moją łąkotką jest trochę, jak z kotem Schroedingera. Jest jednocześnie zdrowa i uszkodzona. Pamiętam, taką ambiwalencję Podopiecznego Przemka (tego, który krzyczy na podbiegach i interwałach) – czy może biegać, czy nie. Pamiętam dziesiątki maili, w których jasno pisałem – jeśli fizjoterapeuta albo ortopeda pozwala Ci biegać, to piszemy plan, jeśli nie, to się wylecz i wracamy do treningu. I na które Przemek odpisywał niejasno. Dziwiło mnie to, bo jest informatykiem i powinno być chyba prościej: albo enter, albo escape. Ale z kolanami tak nie ma. Przerwa, potem trenujemy, niezły start, a na kolejnym kolana wysiadają, przerwa, długa przerwa, a nagle Przemek jedzie na obóz i walczy w czołówce na każdym podbiegu i tak w kółko.
Boję się, że wchodzę teraz w ten sam kołowrotek. Łąkotka po biegu nie bolała. Zrobiłem sobie dwa selfiki z rąsi pod blokiem.
Na pierwszym wyrażam radość, na drugim twardość. A potem pojechałem z Dzikim na rytualne spotkanie. Ping ponga na razie odłożyłem, póki nie dojdziemy do porozumienia z łąkotką. Miało być bieganie, ale Dzikiemu organizm wysłał komunikat, że no way. I stanęło na szachach, kawie i gadaniu.
W szachach dziś remis 1:1. Dwie partie wygrały czarne.
Bieganie po przerwie w sumie jest udane. Mało w tym odcinku radości, sporo obaw i szachowego namysłu. To dla zrównoważenia małe „hurrrra”! Bo biegam, wróciłem właśnie do świata biegających.
Pobiegam teraz trochę dłużej w weekend. A we wtorek trochę mocniej w Mikołajkowym Biegu Chomika, gdzie przenieśliśmy nasz wtorkowy trening z Podopiecznymi. Sprawdzałem przed chwilą – czwartek po południu – i jest wolnych tylko 25 z 200 miejsc. Więc kto chce, niech się zapisuje szybko. A kto chce się z nami zobaczyć – niech nas szuka 15 minut przed startem (start o 20.00) przy skrzyżowaniu al. KEN i Przy Bażantarni. Jeśli mi w sobotę łąkotka nie wyśle jakichś jednoznacznych sygnałów, to będziemy oboje biegli z MSŻ i grupką Podopiecznych.
2 thoughts on “Bieganie po przerwie”
To już nie wiem, kto wygrał, niby czarne, a jednak czerwone. A może ja też jestem daltonistą? Tym się można zarazić?
@Michal – przez ekran nie można. Ale chyba masz racje – czerwone wygrywa