Na czwartek zaplanowałem sobie rano trzydziestkę. Tyle, że ten ch… Putin miał inne plany.
Szósta zero zero, Kinga mnie budzi: wojna jest. Czytam na portalach, nasłuchujemy za oknem, coś buczy, ale przestaje. A potem zaczynam się zastanawiać – co robić? W pracy mamy zdalną, ale może mamy wszyscy przyjechać? Ale przyjechać i co robić? Latać po korytarzach?
Uzgodniłem poprzedniego dnia z szefem, że w środę posiedziałem dłużej w pracy, więc w czwartek włączę się na zdalną odprawę o 9. rano, ale zaczynam pracę od 10. Ale nie mam napędu, żeby wybiec o 7.00, przychodzi Yoda Uczeń, czytamy książeczkę. To się robi najważniejsze w ten straszny dzień, kiedy Ukraińcom runął dach nad głową, a Polsce i Europie runęło budowane latami bezpieczeństwo.
Trzydziestki nie będzie, biegnę na krótszy trening, na wszelki wypadek blisko domu. Słucham radia, rzeczowe analizy. Odprawa w pracy, a za chwilę dostaję wiadomość od szefa, trzeba pilnie coś ważnego napisać. Jeśli ktoś ma ze mną połączenie na Garmin Connect zobaczy dokładnie, kiedy dostałem tę wiadomość – robię niechcący BNP, przyspieszam o dobrą minutę na kilometr, w drodze sobie to układam w głowie, dobiegam, siadam, piszę.
Czy można biegać sobie w czasie wojny w sąsiednim kraju? Kiedy ten kraj został napadnięty przez samo zło, a to zło też nam wygraża włochatą łapą? Trochę głupio. Ale czy nie biegać jest mądrzej?
W piątek pracuję w Ratuszu, wracam biegiem. Mam dużo pesymizmu w sobie, mijam domy, myślę, które zostaną kiedyś zburzone, co będzie z nami. Pisałem o tym na fejsie, ale się powtórzę – myśląc o moich ukochanych Kabatach martwię się, że to kilometr w linii prostej od dowództwa wojsk lotniczych.
W sobotę parkrun. Przychodzę w barwach niebiesko-żółtych. Żółty to kolor KS Staszewscy, a niebieskich ciuchów na szczęście trochę mam. Dziś tak przebiegałem w drodze z pracy przed ambasadą rosyjską, wrzasnąłem im w bramę „Putin, idi na chuj”. Cieszę się bardzo, tak z prawdziwymi emocjami, że Ci z wyspy węży przeżyli. W ogóle mam od soboty więcej optymizmu, czekam z niecierpliwością aż ktoś zabije Putina. Nigdy swoim przeciwnikom nie życzyłem źle, a temu zbrodniarzowi życzę śmierci. Lucyfer, Hitler, Putin – taka trójca.
Na parkrunie – zadowolenie. 19:52, złamane dwadzieścia minut z zapasem. Zdjęcia z parkrunu, dobry bieg. Przedostatnie z Kamilem, z którym fajnie się motywowaliśmy na trasie ucieczkami, pogoniami, obaj złamaliśmy 20 minut, sukces. Widać na tym zdjęciu moją wadę postawy wynikającą z bardzo słabych mięśni pośladkowych. Gdybym ja je miał, biegłabym inaczej.
Na ostatnim zdjęciu się martwię. Kiepsko na nim wyszedłem, ale człowiek nie zawsze musi mieć uśmiech od ucha do ucha i wiek metaboliczny zamiast rzeczywistego. Zostawiam, bo to jest jednak smutny i przerażający tydzień, nawet jeśli człowiek szuka optymizmu w solidarności Zachodu, w odcięciu Rosji od Swiftu, a przede wszystkim w nowoczesnej wojnie wypowiedzianej rosyjskiej machinie rządowo-propagandowej przez Anonymusa. Putin, idi, znajesz kuda.
Wszystkie zdjęcia – parkrun Ursynów
Oby za tydzień było lepiej. A na maratonie w Łodzi jeszcze lepiej. Żeby już wtedy był chuj pogrzebany.
7 thoughts on “Bieganie w czasie wojny”
Wojtek aby być precyzyjnym w Lesie K. niedaleko nas jest Centrum Operacji Powietrznych – Dowództwo Komponentu Powietrznego. Dowództwo wojsk lotniczych jest k pomnika lotnika na Ochocie na ul Żwirki i Wigury.
W łeb się jebnij
Mks MDK – dzięki, muszę sobie tę frazę zapamiętać.
A Kamil, który doradził mi jebnięcie się w łeb – to bardzo ciekawy efekt wrzucenia linka do bloga na grupę Biegi na FB. Dostałem tam w komentarzach totalną dynię, że po co takie rozkminy, jak ktoś se chce biegać, to biega, po co takie nic nie wnoszące dyskusje. Odpisałem uczestnikom, że zazdroszczę im bezrefleksyjności. I wrzuciłem jeszcze o Campo di Fiori i karuzeli, ale nie wiem, czy zrozumieli
Wojtek, ja nie widziałam dyskusji na grupie Biegi, ale nie rozumiem o co Ci chodzi z tą bezrefleksyjnością. Zastanawiam się od kilku dni co miałeś na myśli tym wpisem. Próbujesz się usprawiedliwić że nadal biegasz, chociaż za płotem ludzie giną? Nikomu nie pomożesz zostając w domu na te kilka godzin tygodniowo, które poświęcasz bieganiu, a bieganie odświeża głowę. Poza tym bieganie poprawi formę na ewentualną walkę lub ucieczkę. Też miałam chwilę zatrzymania, ale wyszłam pobiegać i spotkałam więcej biegaczy niż zwykle. Niech każdy sobie radzi w trudnych sytuacjach tak jak potrzebuje.
Amelia,
Nie próbuję siebie usprawiedliwiać. Ani nikogo krytykować. Ale piszę o takim zgrzycie, który jak mi się wydaje każdy inteligentny człowiek powinien mieć w sobie, bo to świadczy o człowieczeństwie po prostu. Zresztą pierwsze moje refleksje nie dotyczyły biegania, tylko zwykłego dnia pracy. Jak pójść sobie tak normalnie do roboty, zjeść śniadanie z kawą z ekspresu, realizować zadania – skoro sąsiedzi są właśnie najeżdżani. A zaraz druga myśl – ale co miałbym zrobić? Nie pracować? Nie zjeść śniadania? Albo popić je postną wodą zamiast kawą? Bez sensu, wiadomo.
Pamiętasz „Campo di Fiori” Miłosza i karuzelę, na której bawili się warszawiacy, gdy za murem płonęło getto? Wszyscy licealiści wiedzieli, że należy skrytykować nieczułość mieszkańców Warszawy, tak uczyła pani od polskiego i tak myśleliśmy. A teraz znaleźliśmy się nagle na tej karuzeli – i widzimy, przynajmniej ja widzę ten wiersz z innej perspektywy. Czy powinienem nie iść na karuzelę, siedzieć w domu i załamywać ręce – no przecież nie. A jednak bawić się w najlepsze jakoś trochę głupio.
Reklamowaliśmy niedawno obóz w Rabce, bo zostało jeszcze parę miejsc. Ale jak wybuchła wojna i pojawiły się te straszne obrazy – to miałbym wstawiać na fejsa roześmiane buzie z obozu i napisać: dołącz do nas, masz szansę na najlepszy weekend marca? I coś takiego pewnie dziś-jutro napiszę. Chociaż będę się czuł z tym trochę głupio wiedząc, że ludzie koczują na dworcach i mają szansę na najgorszy weekend w swoim życiu.
Nikogo nie osądzam, nikogo nie usprawiedliwiam. Przeżywam – publicznie, bo na blogu – tę podwójną sytuację, emocjonalnego kota Schroedingera.
Teraz rozumiem. Tez mam ten zgrzyt. W przyszłym tygodniu wybieram się na pare dni w góry i raczej nic potem nie wrzucę na fb. Mam się chwalić pięknymi widokami jak ludzie tracą życie, domy, rodziny? Wiele razy się zastanawiałam czy jechać. A może warto na kilka dni głowę zająć pilnowaniem szlaku? Sama nie wiem. Straszne to wszystko 🙁
Amelia, pewnie, że jedź. Przecież nie pojechanie w góry niczego nie poprawi na świecie. A pojechanie pomoże Ci w spokojniejszym oddychaniu w strasznych czasach. Starajmy się pomóc, jak możemy. Żyjmy normalnie. I niech nas uwiera to, że nie wszyscy mogą teraz żyć normalnie przez tego putana Putina.