Bieganie w worku

Co kupić biegaczowi na Mikołaja? Książkę biegową, ale nie tylko. Audiobooka do biegania. Prosty przyrząd do ćwiczeń. Albo bon na bieganie – treningi w KS Staszewscy, a jeśli wasz Mikołaj ma na każdego worek pieniędzy, to może wyjazd na obóz biegowy.

Zainspirował mnie Podopieczny Damian – pytając o książki biegowe pod choinkę.

To co mi się zmieściło z mojej biblioteczki na jednej fotografii – na zdjęciu. Chociaż z każdą pozycją bym trochę podyskutował.

Z przodu jest „Biegiem przez życie” Jerzego Skarżyńskiego. Klasyka klasyk. W pierwszym wydaniu tej książki rozdział „środki treningowe biegacza” ma pobrudzone tłustymi paluchami strony, bo zaglądałem tam ciągle. A czymś, co mnie przyciągnęło do pierwszego wydania były historie maratonów – kobiecych i męskich – na wszystkich kolejnych igrzyskach olimpijskich. Bo żeby pokochać trening, musisz mieć najpierw historię.

Zajrzałem do tego wydania, czy Skarżyński dopisał ostatnie olimpiady. No i niestety. Wyrzucił wszystkie opisy. Jest więcej teorii, zrobił się z tego mały leksykon wiedzy biegowej. Cennej, coś sobie czasem z tą książką konsultuję. Ale nie ma historii.

Za to „Urodzeni biegacze” Christophera McDougalla to czysta historia – o Indianach Tarahumara biegających niebywałe odległości w sandałach z gumy. Niestety książka ma w sobie duży ładunek ideologii – o tzw. bieganiu naturalnym czyli na śródstopiu, a nie z pięty. Wystarczy puścić sobie w zwolnionym tempie dowolny maraton – od czołówki po człapaków – żeby zobaczyć, że to najbardziej nienaturalna, nietypowa technika biegania. Gdybym tej modzie nie uległ, to może nie pisałbym teraz o rehabilitacji po artroskopii. Obiecuję do tego kiedyś wrócić.

Nie mam „O czym myślę, kiedy myślę o bieganiu” (chociaż zaraz, ktoś mi to kiedyś podarował chyba na pięćdziesiątkę, muszę poszukać). To jedyna książka Harukiego Murakamiego, od której odpadłem. Nie umiem wyjaśnić dlaczego, chociaż mam pewne podejrzenia – że to podświadoma zazdrość, bo ja to chciałem napisać. Ale to Murakami to świetny pisarz, więc kandydatura na prezent dobra.

Za to z zachwytem czytałem „Sztukę zwycięstwa” Phila Knighta (dzięki, Kuba). Autobiografia twórcy Nike. Jakie to inspirujące dla mikroprzedsiębiorcy i biegacza w jednym. Nie do biegania, ale do myślenia o kreatywności w biznesie. A pod koniec można się popłakać, sami będziecie wiedzieli, w którym momencie.

„Bieganie metodą Jacka Danielsa”, to trochę podręcznik dla trenerów. Ale matematyczna precyzja tego trenera urzeka. Chociaż nie wiem dlaczego tak olewa siłę biegową. No i w sprawie rozkładu temp treningowych – w proporcji właściwej dla zawodowców gotów jestem z Danielsem podyskutować. Tabele Danielsa określające tempa treningowe na podstawie rezultatów zawodów, to świetna pomoc, tylko trzeba wiedzieć, jak z niej korzystać.

Potem na zdjęciu trzy pozycje dla tych, dla których bieganie, to nie tylko bieganie, ale też dążenie do jakości, też dołączenie treningu funkcjonalnego, też uzyskanie większej świadomości swojego ciała. Od najtrudniejszej „Bądź sprawny jak lampart” (taka cegła, że sama stoi) przez „Gotowy do biegu”, obie pozycje Kelly Starretta po najprostszą (z ludzikami, które mają na czerwono zaznaczone grupy mięśniowe pracujące przy danym ćwiczeniu) „Anatomię w bieganiu” Leigha Brandona. Nie śmiałbym z tymi książkami dyskutować, ale kiedy poprosiłem Doriana w Sportslabie o ocenę techniki pompek, to powiedział, że u mnie ok i dobrze, że się nie słucham tego faceta od lamparta, bo on każe łokcie kierować do tyłu, a powinny iść trochę na zewnątrz.

Zostaje jeszcze „Sztuka biegania” Pauli Radclife, która zawieruszyła mi się na drugiej półce, ale z radością ją wyciągnąłem, bo to jest sympatyczna książka o bieganiu. Jeśli mówi się, że kobiety w polityce albo zarządach firm „zmiękczają komunikację”, to po tej książce można powiedzieć to samo o sztuce biegania. Paula robi przelot przez całe bieganie, od treningu funkcjonalnego przez plany treningowe po motywację i kuchnię biegacza.

Książkę odnalazłem, bo na tej półce stała też biografia Mo Faraha „Siła ambicji”, a pamiętam, że czytałem ją z zaciekawieniem. Biografii wyszło sporo, teraz ukazuje się „Rekordzista” Henryka Szosta, nie miałem jeszcze w ręku, więc nie wiem, co to za historia.

Jeśli coś chciałbym jeszcze wymienić, to „Szczęśliwi biegają ultra” Magdy i Krzyśka Dołęgowskich, piękna osobista historia miłości i biegania, tyle że niedawno współautorka książki wróciła do panieńskiego nazwiska. I „Jedz i biegaj” Scotta Jurka, czego słuchałem na audiobooku, tak samo zresztą jak Knighta. Audiobook dla biegacza, który słucha audiobooków, to zresztą idealny prezent. Tylko zorientuj się, czy nie ma abonamentu np. w Audiotece, wtedy otrzymanie książki na CD trochę komplikuje życie (wtedy można zdaje się wykupić bon prezentowy).

Ale nie tylko książkę możesz kupić biegaczowi.

Właśnie musiałem sobie sam zrobić prezent w postaci taśm mini-band (czasami nazywanych też mini-loop), bo w piątek zgubiłem na rowerze swój komplet niezbędny do sensownych ćwiczeń domowych. Tańsze są lateksowe, można je kupić w zestawach z różnym oporem. Droższe materiałowe (takie coś jak kiedyś „szeroka guma do majtek”), ale się nie zwijają i w domu na pewno są lepsze do używania. Ile fajnych, trudnych ćwiczeń można z taką taśmą zrobić – chętnie Wam pokażemy na Treningach Wspólnych KS Staszewscy. A część opisywałem tydzień temu.

Nie chodźcie na siłownię – bo macie być sprawni jak lamparty, a nie przerośnięci jak bizony. To moje osobiste zdanie, ale wynika z tego, że tak jak mam dystans do żelastwa, to uwielbiam wszystkie domowe sprzęty do ćwiczeń. Mata do brzuszków. Taśmy oporowe (długie, przede wszystkim poćwiczymy nimi górę). Drążek rozporowy do zamontowania w futrynie drzwi (bez dziurawienia). Rollery do rolowania – duży do dużych mięśni i mały do stóp, co często daje jeszcze większą ulgę. Taśmy „do jogi” nadające się idealnie do stretchingu. Uchwyty do pompek, powiększające zakres ruchu w ćwiczeniu. Skakanka (droższe modele liczą powtórzenia). Hantle (tu ostrożnie, bo to trochę żelazo, a kettle’a już bym nie polecił, bo to na pewno żelazo). Obciążniki na kostkę zapinane na rzep. Talerze z uchwytami (no, to jest żelastwo, ale mamy dwa po 2,5 kg, razem to obciążenie 5 kg i sprawdza się przy scyzorykach ze skrętem). A i sam napisałem Mikołajowi w liście o domowym TRX, który można przyczepić do drążka albo nawet zahaczyć o zamknięte drzwi. Chociaż następnego dnia wypatrzyłem w podobnej cenie urządzenie do klawiterapii – wałek z igłami. A to ratuje mnie ostatnio najbardziej przy przeciążeniach czworobocznego lędźwi, tyle że Kinga kłuje mnie widelcem.

Widelca biegaczowi nie kupujcie.

Za to – zdjęcie wstawiłem wyżej, żeby nie było blachy tekstu – możesz podarować biegaczowi/biegaczce pod choinkę bieganie jako czynność. Materializujemy to od lat w postaci „bonu na bieganie” – żółtego kartoniku z miesięczną opieką wykupioną na miesiąc, dwa, trzy (raz zdarzył się Mikołaj, który kupił bon na sześć miesięcy). Można też w ten sposób wykupić bon na obóz biegowy (w zeszłym roku Paweł dostał od żony bon na marcowy mini-obóz na uroczyste urodziny – i życiówki na wszystkich dystansach w ciągu roku były – brawo żona) – mini-obóz w marcu w Rabce albo wakacyjny mobilny w Beskidzie Sądeckim.

Dla mnie ten żółty kartonik wpisuje się w bliską mi wizję świata: bardziej być niż mieć. Dodatkowo to jest też bilet do społeczności KS Staszewscy. A to jest dla mnie w naszej firmowej działalności najważniejsze, to uważam za największy sukces. Społeczność w barwach czarno-żółtych.

W KS Staszewscy nie tylko biegamy, ale też dzielimy się swoim bieganiem, przeżywamy je wspólnie, żyjemy wynikami zawodów, spotykamy się na wyjazdach, lubimy spędzać ze sobą czas. Więc pamiętaj dając mężowi/żonie taki bon, że być może organizujesz mu w ten sposób też kilka wyjazdowych weekendów (starty), część wakacji (może obóz biegowy), a jeśli mieszkacie w Warszawie, to też niektóre wtorkowe wieczory (Trening Wspólny).

W KS Staszewscy chcemy ze sobą być. Ja z Kingą i Kinga ze mną, i nie tylko. Acha, i nikt nie zmienia nazwiska.

Komentarze

1 thought on “Bieganie w worku”

  1. Tekst o zmianie nazwiska – okrutnie dobry… 😉 jak będziecie kupować jakieś książki to szerokim łukiem omijajcie pozycję ” Ultra” Pani Domaradzkiej – najgorsza książka o tematyce biegowej ever.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *