Półki z kasetami w Empiku są jeszcze wciąż bardziej rozbudowane od działu z płytami CD, prezydentem jest Aleksander Kwaśniewski, warszawskie metro dojeżdża wreszcie do stacji końcowej, Staszewski przeprowadza się na Ursynów. Tak się zaczyna XXI wiek.
Tymczasem na przeciwległych rubieżach stolicy biegacze zaczynają spotykać się na cosobotnie treningi. Umawiają się na forach internetowych (młodsi: to był taki nasz Facebook), ktoś tworzy skrót SBBP – Sobotnie Bielańskie Bieganie Poranne. Nie pamiętam, jak na to trafiam, ale w pewnym momencie jestem na SBBP niemal co tydzień, chociaż to pół godziny jazdy samochodem. Symptomatyczne, że wtedy, na początku XXI wieku nie przyjdzie mi do głowy, żeby dojechać metrem.
W pewnym momencie ktoś na SBBP (Adam zwany Fredziem, Adam zwany Ibeksem?) wymyśla na 3,5-kilometrowej pętli w Parku Młocińskim zawody na 10 km w wariancie z handicapem. Przed startem deklarujesz, na jaki czas biegniesz (np. 49 minut) i startujesz o takiej godzinie, żeby na metę wbiegać razem z innymi (powiedzmy, że o 9:11, a finisz jest o 10:00 – choć nie jestem pewien, czy taka była pora finiszu).
Kiedy startuję w tym pierwszy raz, umieram z zachwytu. Zaczynasz samotnie, najwyżej w parze. Gdzieś z przodu w oddali majaczy sylwetka biegacza, który wystartował minutę wcześniej. Albo biegaczki. Symptomatyczne, że wtedy na samym początku XXI wieku, mógłbym pomyśleć, że biegaczka ma zgrabny tyłek, a teraz już nie jest sam początek XXI wieku.
Powoli się do siebie zbliżamy, pokazują się kolejni biegacze, doganiasz ich. Na ostatnich kilkuset metrach słyszysz tętent za sobą – to ciebie doganiają szybsi biegacze. I wpadamy na metę wielką gromadą, ścigając się ramię w ramię z szybszymi, wolniejszymi.
Czyli to jednak jest jakaś forma wyścigu, chociaż odwrócona. Normalnie zaczynasz w tłumie, nierzadko kilkutysięcznym, co na samym początku XXI wieku jest całkowicie niewyobrażalne, bo największe maratony nie gromadzą więcej niż tysiąc osób, a kilkunastotysięcznym dziś chyba Biegu Konstytucji startuje nas setka z kawałkiem. No ale zaczynasz zawsze w gromadzie, a potem ludzie się od siebie oddalają i dobiegają osobno. Na SMŚ (Spontanicznym Młocińskim Ściganiu) było dokładnie odwrotnie. Nazwa nawiązywała do nowinki technicznej, esemesów, które można było wysyłać z klawiatury telefonu. Żeby napisać a naciskało się klawisz 1 jednokrotnie, b – dwukrotnie, c – trzykrotnie. Literka d to było jednokrotne naciśnięcie klawisza 2, itd.
SBBP rozproszyło się w biegowej zupie. SMŚ odżył w Lesie Kabackim dzięki Mel, która też jeździła kiedyś z Ursynowa na SBBP – w postaci rozgrywanego raz w roku Guzika z Pętelką. A półtora roku temu pomyśleliśmy z Kingą, żeby sięgnąć do tej tradycji – i kilka razy w roku ścigamy się w ten sposób z coraz większą grupą Podopiecznych i Sympatyków na DDD – Dziesiątce do Dziesiątej – czyli pod hasztagiem #10do10. Najbliższa taka okazja w najbliższą niedzielę – 1 marca.
To zdjęcie ze starego SMŚ. Pozostałe foty – z naszych kabackich DDD – #10do10
To nie są zawody, to trening. Ale można go różnie wykorzystać. Pobiec mocną dziesiątkę „na rekord” – żeby zobaczyć, gdzie jesteśmy po zimie. Przetrenować tempo na półmaraton. Albo zrobić 5 km powoli plus 5 km w tempie półmaratońskim. Albo zrealizować jeszcze inny trening, który wymyślimy sobie sami lub z trenerem.
A dzięki temu, że to jednak nie jest tylko trening, tylko jednak zawody – jesteśmy w stanie zrealizować mocniejszy środek treningowy niż gdybyśmy biegali sami. Albo – to też nierzadki przypadek – możemy oswoić się z bieganiem na quasi-zawodach, jeśli prawdziwe, z numerami startowymi i dmuchaną bramą na mecie za bardzo nas stresują.
Garść informacji konkretnych. Czekamy przy miejscu, które w Google Maps nazywa się „wiata na końcu Moczydłowskiej” (lub skrzyżowanie Moczydłowskiej i Leśnej) od 8:45. Tam przyjmujemy – wraz z dwoma wolontariuszkami (to nowość – dziękujemy Przemku Tobie oraz wolontariuszkom) deklaracje czasowe, na ile kto biegnie. Każdy rusza wg wielkiego zegara z logo KS Staszewscy o takiej godzinie, żeby dobiec na metę o 10:00. Oczywiście jeśli ma siłę na mocniejszy finisz, to świetnie, ale staramy się wszyscy celować z deklaracją w dziesiątą, żebyśmy naprawdę finiszowali w grupie. Trasa jest dobrze oznaczona tabliczkami z budżetu partycypacyjnego (dzięki za ten pomysł – ciekaw jestem, kto to zrobił), jest też mapa na tablicy.
A na koniec niekonkretna refleksja. To DDD jest niezłą metaforą całej historii biegania w wolnej Polsce. Zaczynaliśmy bardzo indywidualnie, pamiętam nasze dwuosobowe bieganie z Dzikim po puszczy, pamiętam jak raz zobaczyliśmy biegacza trenującego interwały na Młocinach, pamiętam jak liczyłem osoby spotkane na treningu w Lesie Kabackim – dwie, może trzy, cztery. Zawodów biegowych jak na lekarstwo. Koniec XX, początek XXI wieku. A dziś grupki, społeczności, tłumy. Mam tylko nadzieję, że nie kończymy, tylko biegniemy dalej.
Do zobaczenia – na Kabatach, na Fejsie, na ścieżkach.
4 thoughts on “Biegnijmy razem w niedzielę – co to jest #10do10”
DZiś będzie najważniejszy dla mnie odcinek bloga od hohoho. Mam nadzieję, że wskoczy tym razem bez problemu – jakby nie było w sieci wieczorem, to alarmujcie plis : )
jak ostatnio- nie ma nic 🙁
Nie ma.
Kochani, przepraszam za technologie, wpis jest tutaj:
https://ksstaszewscy.pl/ewangelia-wedlug-sw-jozka-prosto-z-drukarni/
A informatyk działa, mam nadzieje, ze już skutecznie