Bój to jest ostatni

Tak się kończy rok biegowy: Biegiem Niepodległości 11 listopada. To co potem, to coda, errata, post scriptum. To co 11 listopada, to poryw serca, dziadek-legionista w pamięci i jednocześnie twarda, matematyczna cenzurka, na ile zasłużyłeś w tym roku i czy przeszedłeś do następnej klasy, czy zostajesz w tej samej, czy może trzeba cię cofnąć do poprzedniej.

W sobotę mieliśmy test sprawdzający, egzamin próbny, jak w gimnazjum – mocną piątkę na naszym ursynowskim parkrunie. Kinga wymiotła – 21:38, życiówka o pół minuty. Nie mam słów zachwytu. Zakochałem się jeszcze bardziej. W Biegu Niepodległości rok temu wygryzła życiówkę: 44:58, zegarynka cholerna. W tym roku zapowiada (właśnie zapytałem, odkrzyknęła z łazienki) 43:57. Jeśli trzymać się tej gimnazjalnej metafory o przechodzeniu do następnej klasy i dodać aluzję do seksistowskiego dowcipu a rebours, to trzeba by napisać: z przodu liceum.

A ja oblałem. Miało być wreszcie złamane 19 minut na parkrunie, a wyszło 19:19. W zeszłym roku testowy parkrun dwa tygodnie przed BN zrobiłem w 18:56, a 11 listopada pobiegłem w niezadowalające 39:08. Nadzieję dają wyniki z 2015 roku – parkrun 19:25, a BN 38:48, co też wtedy było zresztą rozczarowującym wynikiem – ale jednak ponad miarę sądząc z wcześniejszej piątki.

Zdjęcia z trasy – Olga Szeląg, parkrun

I znów te medytacje biegacza. Dlaczego nie poszło, jakie wnioski wyciągnąć z porażki, co zrobić, aby w kolejnym starcie zaskoczyć komisję egzaminacyjną i siebie samego. Całe to poszukiwanie mistrzostwa w stosach cyfr. To jest fajne, tylko od czasu do czasu człowiek chce wyciągnąć tłustą szóstkę albo piątkę, a nie ciągle pały i dwóje.

Po pierwsze jestem po dwóch maratonach w ciągu miesiąca, obu mocnych. W 2015 też biegłem Warszawę i Kampinos, ale jednak Warszawę lekko, jako pacemaker Sabiny na 4:15.

Po drugie to, że mam trzy lata więcej, nie jest rozstrzygające, ale jednak nie mam trzy lata mniej niż wtedy i regeneracja po mocnych startach nie jest łatwiejsza. Został jeszcze tydzień, w którym stawiam na regenerację z jednym tylko akcentem na Treningu Wspólnym.

Po trzecie w tym tygodniu było sporo akcentów szybkościowych, to nie pomogło w dobrym biegu w sobotę. Taki był plan, bo celem jest następna niedziela, ale przez to wynik jest gorszy niż mógłby być, gdybym był lepiej zregenerowany.

Po czwarte – zawsze w siebie wierzę. Nawet kiedy zwątpię, kiedy się schlastam i zwymyślam na mecie jednego biegu, to kiedy staję kolejny raz na starcie, to z lewej ustawia się koło mnie nadzieja, a z prawej wiara. Dlatego wpisuję sobie season best: cel złamać 38:30. I struchlałem, jak to napisałem i jak sprawdziłem swoje czasy na 10 km z ostatnich lat. Ostatni raz na atestowanej trasie szybciej pobiegłem w 2012 albo 2013 roku. Bo 11.11.2012 miałem 37:16, a rok później w maju 38:08 w III Biegu Pamięci – Run For Boston, ale za Chiny nie mogę sobie przypomnieć, czy to był leśny bieg w Kabatach, czy atestowana dycha na Siekierkach.

Do boju!

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *