„Po chorobie, jak już poczujesz się zdrowsza/zdrowszy, pobiegaj powoli 45 min., a jeśli wieczorem będzie dobrze, napisz, że już możesz biegać. Następny dzień wolny, przygotuję Ci korektę planu”. Tyle teorii, ciagle piszę tak Podopiecznym, a właśnie przerabiam to w praktyce.
Końcówkę tygodnia spędziliśmy w szpitalu z Małym Yodą, testy na jad osy – niestety jest uczulony i czeka nas teraz wieloletnia procedura odczulania. Trening miałem w środę, kiedy Kinga przyszła mnie zmienić po pracy – 30 min. w tempie udającym progowe. Oraz w czwartek – dobiegłem sobie do pracy, tam wykonałem telefon do pewnej piosenkarki i wróciłem nad Wisłą do szpitala długim wybieganiem jakbym się znalazł nad Biebrzą, chociaż to było pół godziny od Gazety. Fota w załączeniu. Tempo – wstyd wstydów.
W piątek wróciliśmy do domu, w sobotę pobiegłem parkrun z godzinną podstawą easy. Czas słaby, ale błoto mocne, więc tym się nie martwimy. Martwimy się, że przez 2/3 biegu byłem na trzecim miejscu, a podium to jest podium, no nie Kamilu Stochu? I na ostatnim kółku wyprzedził mnie Mariusz, którego znam z widzenia, bo zazwyczaj jak oddam token, odetchnę głęboko i witam się ze znajomymi, to Mariusz finiszuje. Nie tym razem jednak, teraz był 13 sekund przede mną.
Myślałem, czy nie należy współczynnika błotnego zwiększyć, czy coś nie tak z moim treningiem. Aż tu w sobotę wieczorem postanowiła się wykluć choroba. Ból pod kolanami, spastyczne napięcia mięśni. Do tego dziwny mulący ból brzucha. I cała niedziela w łóżku, a miało być tak pięknie, gdzie to nie mieliśmy sobie rodzinnie pójść.
W środku niedzieli przychodzi mail: napiszesz tekst do Świątecznej, na środę? I co robisz? Mówisz, że jesteś chory i musisz się wyleżeć? Nie, łapiesz temat w locie jak wesoły psiak, który zobaczył lecące frisby. Więc poniedziałek zapowiada się tak, że zamiast wyleżeć chorobę, tak jak napisałbym każdemu z Podopiecznych, jadę do biblioteki. O 15.30 mam zresztą umówione spotkanie do innego tekstu.
Widziałem na Facebooku taką myśl reklamującą konferencję sportową w PKOl-u – dlaczego amatorzy trenują tak ciężko, ale mają takie słabe wyniki. Właśnie dlatego. Do biegania na najwyższym poziomie konieczna jest odpowiednia regeneracja. Ale czasem jest niemożliwa.
Niech tylko stopnieje śnieg, to stanę na podium parkrunu, zobaczycie, i to z przyzwoitszym czasem. Na razie – w poniedziałek rano – śniadanie zmęczyło mnie jak trening.
2 thoughts on “Choroba”
Dziś wszyscy jesteśmy gdańszczanami.
Tak. I sound of silence, reszta jest milczeniem