Choroba przed maratonem

Niedzielne DDD na czwórkę z plusem. A biorąc pod uwagę, że na początku tygodnia byłem zagrożony niedopuszczeniem to egzaminu to nawet z dwoma plusami. Dziś historia z morałem: biegaczu, najpierw się wylecz!

Oczywiście, że najlepiej być młodym, pięknym i bogatym. I jeszcze zdrowym, w treningu, w formie. Tylko co zrobić, jak z tej wyliczanki wypada np. zdrowie. Bo w poniedziałek zdychasz i wymiotujesz, a we wtorek masz Trening Wspólny?

Zdołałem się powstrzymać. Na nasze zawody na 5 km poszedłem ciepło ubrany ze stoperem, kartką i długopisem, zapisywałem wszystkim czasy. Sypnęło rezultatami.

W środę czułem się już całkiem nieźle. I zrobiłem chyba najmądrzejszą rzecz w tygodniu: nic. Żadnego treningu, żadnego nadrabiania. Bo to co możesz zrobić najmądrzejszego, kiedy z triady zdrowie-trening-forma wypada zdrowie, to zająć się zdrowiem.

Fota z sobotnich kajaków, więc już widać, że się skończyło happy endem. W czwartek pobiegałem lekko, 45 min. W piątek miało być półtorej godziny, ale zabrakło mi czasu, bo musiałem być w urzędzie na umówionej wizycie. Zauważyliście, że wizyty w urzędach się teraz umawia z wielodniowym wyprzedzeniem, a do supermarketu (budowlanego) można wejść z marszu – pewnie wirus w urzędach by się natychmiast przenosił, a w supermarketach (budowlanych) się nie replikuje. Więc skoro zabrakło czasu na pełne 1,5 h, zrobiłem 1 h plus 2 km w tempie na maraton. Wyszło, nawet z nawiązką.

Sobotę kończyliśmy turniejem piłkarskim, Mały Yoda pierwszy z lewej w górnym rzędzie. Ależ cudownie było patrzeć na te elfiki, jak im zależy. Kadra by się mogła uczyć zaangażowania.

A niedziela to DDD. Dynamika czasu na Dziesiątce do Dziesiątej potwierdza teorie Einsteina, że czas płynie w różnym tempie zależnie od okoliczności. Najpierw startuje grupa na godzinę, potem na 57:30, 55:00, czas płynie leniwie. A nagle robi się grupa na 45:00, tym razem jednoosobowa, a za chwilę już my we trzech – z Antkiem i Krzyśkiem na 42:30 i zostawiamy tylko profesora Furmana, który pobiegnie na 40:00 i oczywiście złamie.

Ja zamierzam to 42:30 przebić, ale zobaczy się o ile. Cztery kilometry biegniemy razem na czas rzędu 41:00. Koło brzózki jest mały zbieg, zostaję już z tym grawitacyjnie podkręconym tempem. Uciekam chłopakom, słyszę ich jeszcze przez kilometr-dwa, a potem już nie. Widzę przed sobą Mariusza, Kingę z Marcinem, Renatę, Pawła, a na ostatniej prostej spory „bieg przyjaźni”. Gonię, dobiegam z takim kwasem mlekowym w żołądku, że znów jestem na granicy wymiotów.

Może to nie jest piękny opis, ale chciałbym to podkreślić: dobry bieg, to taki, po którym jesteś na granicy wymiotów. To znaczy, że miałeś siłę na finisz i że zafiniszowałeś tak mocno, że kwas mlekowy zalał wszystkie mięśnie i przedostał się przez ścianki żołądka. Wtedy wiesz, że walczyłeś.

A z jakim czasem? Oczywiście, że chciałbym złamać, bo ja zawsze chciałbym złamać – tym razem 40:00. Ale wiedziałem, że 40 z małym haczykiem – wyszło 40:23 – to dużo lepszy wynik na dychę niż mogłem sobie wyobrazić w połowie sierpnia, kiedy tak naprawdę zaczynałem mocne przygotowania do maratonu. To jest mój najlepszy rezultat z wszystkich 12. edycji DDD.

I nie ma co gdybać, jaki to wynik mógłbym mieć, gdybym był zdrowy. Bo nie byłem zdrowy na początku tygodnia. Ale to na pewno lepszy wynik niż gdybym od wtorku zaczął „lekkie bieganie” i potrenował potem mocno wlokąc na każdym treningu chorobę, jak oponę.

Tutaj pełne wyniki 12. edycji DDD:

Tomasz Furman                               39:47                     40:00

Wojtek Staszewski                         42:30                     40:23

Antoni Hubner                                 42:30                     41:03

Krzysztof Kwaśniewski                 42:30                     41:03

Michał Smoliński                             45:00                     42:41

Paweł Wółkiewicz                          47:30                     46:14

Mariusz Suchodolski                      46:00                     47:28

Przemek Kosowski                         54:00                     48:00

Tobiasz Ziemkowski                       50:00                     49:00!!!

Agnieszka Michalak                       52:30                     49:29

Edyta Fira-Krempa                         55:00                     51:57

Renata Glińska                                 52:30                     52:00

Jakub Papuga-Szałapski                               52:00                     53:00

Monika Głuszkowska                    54:00                     53:21!!!

Marcin Zawistowski-Lulek           54:00                     54:23

Kinga Staszewska                           54:00                     54:23

Agnieszka Woźniak                        58:00                     54:24

Magda Zawadzka                            58:00                     55:25

Renata Kim                                        57:30                     55:26

Eliza Bujnowska                               60:00                     58:16

Zuza Ziajko                                        60:00                     58:16

Michał Gołębiowski                       60:00                     58:16

Joanna Łempicka-Gromek          55:00                     58:57

Piotr Turek                                        65:00                     62:40

Filip Jaros                                           65:00                     62:40

Piotr Krasnowski                             62:30                     63:00

Oraz Ania Paluch na dystansie 5 km – 30:00. I to jest dobra puenta, bo każdy od czegoś zaczynał/zaczyna, a potem pisze sobie sam piękną historię.

 

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *