Biegacz w trakcie roztrenowania ma bieganie gdzieś. A przynajmniej powinien. Dlaczego? Nie wiem, czy mieliście kiedyś orgazm. Jeśli nie, to pewnie czytaliście kiedyś w literaturze fachowej. Stan rozkoszy trwający prawdopodobnie dość krótko. Czy byłby tak samo przyjemny (ten aspekt literatura fachowa zawsze podkreśla), gdyby trwał godzinami albo na okrągło?
Dlatego uważam, że roztrenowanie na koniec roku to konieczny warunek powrotu do przygotowań do kolejnego sezonu z pełnym zapałem i z gotowym wyzwań ciałem. Nie wierzę w stagnację płaską jak równina mazowiecka – raczej w emocje poszarpane jak grań Tatr, a przynajmniej bieszczadzka sinusoida. I nie wierzę w ciągłą gotowość organizmu do najwyższych wysiłków. Żeby wskoczyć na wysokie obroty na wiosnę, trzeba na przedzimiu zejść na niższe.
Roztrenowanie można oczywiście przespać, jak niedźwiedź w gawrze. Ale można też je mądrze wykorzystać. Parę wskazówek – co robi biegacz w trakcie roztrenowania – poniżej:
- Uczcza zakończony sezon huczną imprezą. Można upijać się z radości po życiówkach, na smutno z przeciwnego powodu albo po prostu z radości życia, o co u biegacza ładującego się nieustannie endorfinami nietrudno. U mnie: zaliczone w tym ostatnim wariancie.
- Idzie oddać krew, o ile jest krwiodawcą. To jest najlepszy moment na oddawanie krwi – po sezonie jesiennym i po sezonie wiosennym. Absolutnie nie w ostatnim miesiącu przed startami i raczej też nie w ostatnich dwóch miesiącach. Dlaczego? Po oddaniu krwi spada hemoglobina, na jej odbudowanie do poziomu wyjściowego potrzeba dwóch miesięcy. Ja dla bezpieczeństwa dokładam trzeci miesiąc i na krwiodawstwo mam miejsce dwa razy w roku. I świetnie, od kiedy oddaję krew w tym trybie, przestali mnie odsyłać z powodu zbyt niskiej hemoglobiny.
- Bierze się za trening wzmacniający w domu. Długo wierzyłem, że te serie brzuszków, desek, ćwiczenia z taśmami itp. naładują nas na sezon. Niestety widzę, że to była mylna wiara. Roztrenowanie to moment, żeby się do wzmacniania przyłożyć, ale jeśli ma to zaprocentować w bieganiu, te ćwiczenia musimy sobie zostawić na stałe w treningu, poza tygodniem startowym. Wtedy mamy szanse na to, co pewna instruktorka fitness imieniem Kinga, która przebiega w miesiąc tyle, co ja w tydzień – a złamała na koniec sezonu 45 minut na 10 km i mogła uczczać z pełną radością. Taki wynik przy tak małym kilometrażu, to efekt właśnie stałego treningu wzmacniającego, który prowadzi na sali fitness.
- Może ten trening wzmacniający robić na siłowni. Ale nie polecam. Boję się żelastwa, przeciążeń, kontuzji. A jak się przez chwilę nie boję – to zobaczcie w następnym punkcie, co wychodzi.
- Bierze się za ten trening wzmacniający nie tylko sercem, ale głową. I z pokorą. Jeśli sobie pomyśli: jestem z żelaza, będę robił po 60 albo po 100 powtórzeń kettlem, chociaż Podopiecznym pozwalam na 10-20, maksymalnie 30 w serii, to wiecie co? Rzeczywiście mięśnie się zbiją, jakby były z metalu. Ale nie typu „żywe srebro”, tylko ciężki, martwy kawał żelaza, bolesny, niedotleniony i nieodżywiony.
- Tak to zdiagnozował Łukasz z Kręgosłupka. Jestem Kręgosłupkowi bardzo wdzięczny, że mnie wcisnął na stół poza terminem, bo wszedłem tam zgięty jak Quasimodo, a wyszedłem co najwyżej, jak Doug Stamper w czwartym sezonie House of Cards. Winny oczywiście nie był kettle, tylko winny byłem ja. Zbyt mocno zwiększyłem obciążenia treningowe, rzuciłem się na to wzmacnianie jak młody lew. Nie popatrzyłem przy tym na liczby – ile ten kettle waży i ile ja mam lat.
- Ale wizyta u masażysty-fizjoterapeuty, nasunęła mi myśl, że może dobrze byłoby zdecydować się też na taki remont po sezonie.
To oczywiście decyzja trudniejsza niż wyjście na rower (o czym za chwilę), bo trzeba wydać mniej więcej stówkę na każdy zabieg. Ale kiedy Łukasz (na zdjęciu) podziabał mi plecy „gwoźdźmi” i „nożem” (na zdjęciu) i stwierdził, że problemem nie jest tylko masakrycznie przykurczony przez kettla mięsień czworoboczny lędźwi i najdłuższy grzbietu. Całe plecy mam jak kamień. To zacząłem się zastanawiać, czy nie wybrać się jeszcze raz na taki zabieg po pierwszym.
- Jeśli nie, to i tak poleciłbym bardzo dużo mięśniowej regeneracji. Jeśli wychodzimy „sobie pobiegać”, to lekko, nawet bardzo lekko, krótko, luźno. Raczej trening powinien być pretekstem do bardzo rzetelnego rozciągania. Albo rolowania. Dzisiaj wyrolowałem sobie resztki kontuzji (no, jeszcze z 10 proc. bólu zostało, ale to naprawdę nic). Przeszedłem wszystkie możliwe środki. Leki przeciwzapalne – zero efektu. Ogrzewanie – trochę ulgi. Mrożenie (kiedy dowiedziałem się od Łukasza, że to nie nerwy, tylko uraz mięśniowy) – nawet trochę więcej. Lek rozkurczający od lekarki – kompletny odlot (spadek ciśnienia do 95/60, nieopanowana senność i bełkotanie przez dwie godziny), a efekt niewielki. Masaż fizjoterapeutyczny – bomba! 40 proc. bólu znikające w godzinę. Rozciąganie w skate parku z Małym Yodą na rowerku – naprawdę niezłe, też odczuwalna poprawa. Rolowanie w domu – też jest efekt. Kolejny raz przekonałem się, że jeśli stawy i kości są całe, to nic Ci nie da tyle, co ręce fizjoterapeuty i samodzielna praca z mięśniami.
- Podobno świetna jest kąpiel solankowa. Spróbowałem raz jeszcze w poprzednim mieszkaniu, ale nie poczułem efektu. A teraz nie mam wanny, żeby to zweryfikować. No i krioterapia. Byłem raz na zabiegu, kiedy pisałem o tym jeszcze do „Gazety” i mam w szafie ciągle komplet skarpety, rękawiczki, czapka, który trzeba mieć w kriokomorze. Ale ciągle się jeszcze na serię zabiegów nie wybrałem, chociaż jestem pewien, że warto.
- No. A w ostatniej kolejności biegacz w czasie roztrenowania się rusza. Czyli uprawia sporty uzupełniające. Dla mnie sezon rowerowy zaczyna się 12 listopada. Dzisiaj pojechałem na rowerze na obiad, a potem tak mnie poniosło, że zapedałowałem do Lasu Kabackiego i zrobiłem sobie 10 kilometrów radości z audiobookiem „Steve Jobs”.
A Wy, co robicie w czasie roztrenowania?
6 thoughts on “Co robi biegacz w trakcie roztrenowania”
Nie polecam słuchania audiobooka w trakcie jazdy rowerem, dla własnego bezpieczeństwa, pozdrawiam Tomek
@Tomek – masz sporo racji. Ale zawsze czegoś słuchałem na rowerze (dawniej raczej muzyki) i najważniejsze to słuchawki, które nie odcinają całkiem od otoczenia.
Przez tydzień nic sportowego nie robiłem. Za to nadrabiałem zaległości towarzyskie: kino, znajomi, spotkania huczne i mniej huczne 🙂 I w głowie to błogie uczucie spokoju, że można, że nie jest się przywiązanym treningiem do jednego piwka, tylko wyrzutów sumienia człowiek pozwala sobie na więcej.
I nagle tyle czasu wolnego się robi, kiedy nie ma treningów! 😉
P.S. Czytam Cię, odkąd pamiętam. A pamiętam od 2007 roku, bo wtedy zaczynałem biegać. Zajebiście, że nadal jesteś w formie i nadal Ci się chce.
Czy sąsiedzi z Kabat zauważyli jaki ekstra podbieg nam zbudowali?
400 m równiutkiego asfaltu z niezłym nachyleniem.
Na razie jeszcze nie puścili tam samochodów więc można szaleć na czterech pasach!
Takie rzeczy robię w listopadzie kiedy nie mam się po czym roztrenowywać 😉
Zrobiłem tam dzisiaj dziwne podbiegi 5 x 400 m.
Można się zmęczyć na tych 400 metrach…
Biegajcie póki nie puszczą ruchu.
Piotrek – Chyba wygrywasz w kategorii „najdłużej nie ujawniający się Cichociemny”. Dałeś mi dużo energii tym komentarzem, zaakumulowałem ją na wiosnę 🙂
Do biegania trzeba zatęsknić, po to jest roztrenowanie właśnie. Poczekaj z powrotem do treningów na tę tęsknotę.
Piotr ok – ale to asfaltowy podbieg. Pamiętam jak nie oddawali obwodnicy na Ochocie i wybraliśmy się tam raz na rolki, to była jazda. Pewnie da się tę zabawę powtórzyć przed otwarciem ursynowskiego odcinka