DDD w najbliższą niedzielę

Podstawcie mi nogę, złapcie za fraki, zepchnijcie z trasy, powiedzcie idioto, idioto, jak mawiał mój ojciec, kiedy udar zredukował mu dłuższe wywody do najprostszych słów. Nie dajcie mi jutro pobiec na Treningu Wspólnym sprawdzianu na 5 km, chociaż szykowałem się do niego od lipca.

Właśnie zdycham. Temperatura to małe piwo, gorszy był Ebirach, potwór z głębin, który szarpał mój żołądek jak wściekły pies na łańcuchu. Albo jak Ebirach właśnie. Doszliśmy z tym do ładu i już jest lepiej. Leżę w łóżku, a nade mną stoi wielki żal, smutny na maska i załamuje ręce, że tak ładnie żarło, aż się skiepściło.

W zeszłym tygodniu była trzydziestka. Trochę za wolno, tempo średnie 29 km to zaledwie 5:55, ale ostatni postanowiłem zrobić w wymarzony maratońskim – 4:15 min./km, co daje złamanie trójki. I wyszedł nawet w 4:13.

Był kros na Treningu Wspólnym. Biegaliśmy parami z pałeczką sztafetową, dla mnie zabrakło pary… więc zrobiłem całą trasę sam. Aż mnie żona Kinga pochwaliła, podkreślając, że nieczęsto mnie chwali.

Zdjęcie z sobotniego porannego długiego wyjechania na Gassy, zrobiliśmy 26 km ze śniadaniem w kafejce w Konstancinie w drodze powrotnej. Było tak dobrze, że musiało się coś spieprzyć.

Jeszcze jedno zdjęcie Kingi, bo mnie zachwyca, jak nie wiem kto. I nie nagrywa przy tym zabawnych filmików o grubasach, tylko mówi: otyłość, to choroba, weź się za siebie, bo twój organizm jest obciążony kilogramami. Więcej nie napiszę, bo nie mamy na adwokata.

W sobotę wieczorem – przygoda roku. W trzy rodziny z podwórka wybraliśmy się na rowerach na kawę do Konstancina. Aż tu nagle Marcin, tata Jasia pokazuje na smarftonie wielką chmurę, która już minęła Piaseczno. Zebraliśmy się migiem. Ale w takiej ścianie deszczu, jak złapała nas 20 minut przed domem – z wichurą, z piorunami – nie jechałem chyba nigdy, a Mały Yoda na pewno. W domu szybko pod ciepły prysznic, no i się nazajutrz okazało, że Mały Yoda ma więcej milichlorianów. Spłynęło po nim jak po Ebirachu, potworze z głębin.

Tak strzelał karnego na turnieju piłkarskim w niedzielę rano. A ja zaliczyłem na samym początku turnieju 30-minutowy trening interwałowy, 6 razy 2,5 minuty. Wszystkie odcinki w tempie 3:50-3:55, więc zadowolenie pełne.

Choroba zaczęła mnie brać po południu.  Organizm osłabiony przemarznięciem złapał jakiegoś wirusa bez korony (analizowaliśmy dziś objawy). Poleżałem, poleczyłem się domowymi sposobami – góralską papką z cebuli i czosnku – a potem zrobiłem najgłupszą rzecz, czyli wyszedłem na umówione wcześniej spotkanie z kolegami w knajpce.

Dzisiaj zdycham. Ale czuję, że najgorsze za mną i jutro będzie lepiej. Jutro rano zacznę ze sobą negocjować – może jednak pobiec tę piątkę. To ważny start, ma mi dać pojęcie o mojej formie, istotny sprawdzian przed maratonem.

Pamiętacie? Idioto, idioto. Czasem się po prostu nie da. Czasem trzeba przyjąć, że zadziały się takie okoliczności zewnętrzne – zdrowotne, kontuzyjne, podobne – że nie da się zrobić zaplanowanego treningu, choćby maraton był za niecałe trzy tygodnie.

To znaczy: da się. Da się pobiec tę piątkę, ale wynik dzień po chorobie nie będzie w żaden sposób adekwatny do formy z soboty. Za to można sobie przedłużyć dochodzenie do pełni zdrowia o kilka dni. Popsuć trening pod koniec tego tygodnia, a może jeszcze w następnym. Zepsuć sobie maraton, a przynajmniej ostatnią fazę przygotowań. I w konsekwencji maraton.

Pamiętajcie: choroby nie oszukasz. Nie ma takiego ministra zdrowia, który mógłby stanąć i powiedzieć: Staszewski może sobie biegać, nic mu nie będzie. Jak jest choroba, to trzeba wydobrzeć, wyleżeć się, wyspać, wychuchać i wydmuchać. A potem wracać do obciążeń.

Plan, który mam, to 1 h powoli w czwartek lub piątek, może znów z szybszym kilometrem. A w niedzielę DDD – nasza kabacka dziesiątka do dziesiątej. Spodziewamy się rekordowej frekwencji Sympatyków, bo to jedna z nielicznych okazji sprawdzenia formy przed realnym albo wirtualnym maratonem. Albo przed górskimi biegami, do których sporo Podopiecznych się szykuje. Albo przed wirtualnym półmaratonem w Gdyni, który zrobimy w Lesie Kabackim 17 października.

Tymczasem widzimy się w niedzielę na DDD. Zabierajcie znajomych, nie muszą się zapisywać do KS Staszewscy, ważne, żeby się uśmiechali. Kto się pisze? Dajcie znać, to zrobimy rezerwację stolika w Ach Cafe.

Aaaa! Udało mi się zrobić fajny myk. Żeby dojechać na miejsce wystarczy wpisać w Google Maps „ddd bieg” – i wyskakuje miejsce startu.

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *