Góry, moje góry. Kocham was od dziecka, a co jakiś czas dostaję takiego plaszczaka w pysk. Nie żeby bolało, tylko ręce opadają.
Nie opadają mi ręce, że nie jeżdżę na nartach tak jak moja sportowa szwagierka (zdjęcie wyżej) albo Moja Sportowa Żona (niżej). Bo one góralki z krwi i narciarki z kości. Ruchów nabytych w wieku przedszkolnym nie nauczysz się później, zwłaszcza, jeśli jesteś tak sztywny, jak ja. Bo w ruchach jestem sztywny.
Opadają mi ręce podobno, kiedy biegniemy we trójkę na Luboń Wlk. Kinga z Sabiną cały czas to komentują, rzeczywiście przy wolnym biegu nie mobilizuję się do naturalnej pracy rąk. Biegnę jak sztywniak. Aż się na Małym Luboniu, w połowie drogi z Zakopianki do schroniska zatrzymałem, żeby zrobić fotę.
Pamiętam ten widok z wycieczki w góry ze szkolnym klubem turystyki górskiej Beskidnik w 1984 roku. Też było widać Tatry, pokazywałem je pewnej Kasi. Ale Kasia była wtedy ciut sztywna. Dzisiaj jest na wysokim stanowisku, pozdrowiłbym ją tu, ale pewnie nie czyta.
Dobiegamy więc z Kingą i Sabiną do Lubonia. Jak od lat, jak na każdym obozie biegowym, jak sam nieraz robiłem. W sumie to 14 km w dwie strony, nie należy tego treningu robić pierwszego dnia po przyjeździe w góry. Wiem, bo raz zrobiłem – zbieg zajął mi więcej czasu niż wbieganie. Bo odcięło mi wszystko. Staram się więc już raczej wejść zawsze do schroniska na mokre picie.
Wchodzimy. Dzień dobry, miła gadka, bo Kinga i Sabina mają góralszczyznę w rodowodzie, a ja w sercu i we krwi syna mojego. Dzwoni turystka z Wrocławia, krótka rozmowa, a potem trochę żartów o wielkim mieście.
- Nie jesteście z Wrocławia mam nadzieję – pyta barman, miły w taki charakterystycznie szorstki po góralsku sposób. Czyli generalnie niemiły, ale z ciupagą nie wyskakuje, tylko herbatę zrobi za 4,50 i plastra cytryny nie żałuje, gruby kroi.
- Stąd jesteśmy.
- Z Warszawy.
Jak zwykle wbijamy się w Kingą z odpowiedziami w jeden punkt. Ona, że jesteśmy z Rabki, ja że z Warszawa. I pewnie, że mnie to denerwuje, bo Kinga pochodzi z gór, ale jest z Warszawy i to czasem tak bardzo, że byście się zdziwili. Więc to gadanie, że w Warszawie, to ona tylko chwilę mieszka z roku na rok przestaje być poważne, staje się coraz słabszym żartem, bo ta chwila trwa już niemal równo jedną trzecią jej życia. Kindze to oczywiście jestem w stanie wybaczyć, ale wtedy facet ze schroniska na Luboniu Wlk. jak w Janosiku niespodziewanie wbija w stół siekierę:
– Każdy, kto jest z Rabki, a wyjechał do Warszawy, jest zdrajcą.
Nic nie odpowiedziałem, bo mi ręce opadły. Kocham te góry, tego batonika z colą kupowanego na Luboniu, kiedy dobiegamy tu z całym obozem. Ten widok (na zdjęciu poniżej), tak samo piękny, czy patrzy na niego tamta Kasia, ta czy inna ekipa obozowa, czy Kinga. To, że tu trzeba wejść albo wbiec i fasiągi nie kursują, więc odpada stonka zagubiona znów w ciemnościach między Morskim Okiem, a Polaną Palenica (czytaliście? jak nie, to google). Kocham te moje góry, a do szorstkich w obyciu górali się przyzwyczaiłem. To może też jakiś stereotyp, bo jutro z jednym będziemy wieczorem biesiadować, a jest ujmująco wręcz miły.
I potem dostaję takim tekstem – tym o byciu zdrajcą w tej przebrzydłej Warszawie – jak z plaszczaka. Głupi żart, góralu? To przeproś i kwita. Głupota podskórna? To zejdź do pociągu byle jakiego, zobacz kawałek świata i pozbądź się tej zatwardziałości, która ogranicza widzenie świata i ludzi.
Najbardziej się boję jednak, że to siedzi w kręgosłupie. Że nie tylko Podhale północne, ale cała Polska to stowarzyszenie plemion, parafii i kół gospodyń wiejskich. Wrogie obcym. Podzielone chińskim murem od wewnątrz wszerz i wzdłuż. A na zewnątrz okopane fosą.
Może za dużo czasu miałem na myślenie podczas zbiegania z Lubonia (biegłem z dziewczynami, więc bez audiobooka, aleśmy nie gadali) – ale boję się, że między tym tekstem górala ze schroniska, a wynikami wyborczymi antyeuropejskiej partii pozycjonującej się też jako antyelitarna jest prosty ciąg logiczny.
Kocham te góry. Ale nie wiem, czy tej miłości starczy mi w lecie podczas naszego obozu biegowego na wejście do schroniska na Luboniu z miłością na ustach. Chyba że będzie upał i trzeba się będzie napić czegoś zupełnie innego, niż tu z góralami pijemy od tygodnia, potwierdzając tym stereotypy, ale też przełamując mury między Rabką, Warszawą i Krakowem.
9 thoughts on “Góralu, żal”
Fajny odcinek, ale dziwię się, że jeszcze się dziwisz.
Plaszczaka -Błaszczaka 🙂 ja znałem plaskacza.
Wszystkiego dobrego w 2018 🙂
Sabinka, Kinga no pięknie na nartach. Sabinka chylę czoła i patrząc na pozycję na nartach na tym zdjęciu, to ja przy Tobie będę wstydził się wyjść na narty. Może nie jestem( chyba) tak sztywny jak Wojtek, ale tak ładnie się nie składam niestety:) Jestem pod wrażeniem! Można by ten skręt rozbierać na czynniki pierwsze w celach szkoleniowych . Wojtku jeśli to ten sam facet ze schroniska, co w lecie rok temu na obozie, to to co napisałeś kompletnie mnie nie zaskoczyło. Moje wrażenie było takie, że wszyscy przychodzą i tylko mu przeszkadzają w spokoju żyć w schronisku.
Kinga a Ty biegłaś tam bez skarpetek?
„(…)To przeproś i kwita. Głupota podskórna? To zejdź do pociągu byle jakiego, zobacz kawałek świata i pozbądź się tej zatwardziałości, która ogranicza widzenie świata i ludzi (…)”
Niektóre żarty, podtekst oraz samą tzw. góralszczyznę trudno zrozumieć. Jak widać jest to trudne nawet dla Pana, a biorąc pod uwagę Pana zawód i Pana publikacje trudno mi jest to uwierzyć. Mam wrażenie, że bardziej uraziło Pana, że Pańska żona wyrzekła się bycia z Warszawy, niż żart użyty prześmiewczo w kontekście tego zdarzenia.
Życzę więcej luzu – pozbycia się zatwardziałości warszawskiej, która „(…) ogranicza widzenie świata i ludzi (…) Życzę także więcej empatii – i to nie w kontekście zwierząt, ale ludzi… Reporter spraw codziennych powinien się przede wszystkim tym cechować.
Po Pańskim wpisie na blogu utwierdzam się w przekonaniu że nie bez powodu górale nazwali przyjezdnych Ceprami.
Pozdrawiam.
P.S.
Najbardziej żal tego batonika z colą kupowanego na Luboniu, który przez te zawiłości ucierpiał najbardziej.
Pozdrowienia dla Pani Kingi.
Od jakiegoś czasu posiadanie zdradzieckich części ciała można sobie nawet poczytywać jako zaszczyt. A co dopiero być zdrajcą całą osobą!
Szkielet, więcej przymrużenia oka albo puszczenia oczka!
Ściskam górali i warszawiaków!
To pisałam ja, czyli „słoik” ze Śląska, aktualnie z Kabat.
Góralu z Lubonia,
Miło żeś się odezwał. I parę miłych słów z szacunkiem mi tu napisałeś.
Szkoda, że nie spróbowałeś zrozumieć, o co mi chodzi – tylko dowaliłeś zatwardziałością warszawską i ceprem. Weśże poczytaj bloga, Facebooka – mam różne wady, ale akurat nie zatwardziałość.
I to jasne, że mnie dotyka ta podhalańska antywarszawskość Pani Kingi – ale jej przecież wybaczam od razu. Napisałem to jasno. I to góralskie poczucie wyższości – dotyka, jak tylko się objawi. I jasne, że twój żart nie kwalifikuje się do straszliwego napiętnowania – ale dla mnie był jak otwieracz do puszki goryczy.
A batonika z colą w lecie na bank kupię. To taka moja szorstka miłość do gór i schronisk.
Wojtek, zachęcasz do komentowania, ale pod nowym odcinkiem nie da się zamieścić komentarza. Próbowałem 2x z komórki i raz z komputera – bezskutecznie.
r.