Tak wyglądam po niedzielnym biegu SGH. Z medalem na szyi, piękną żoną w płaszczyku a la pańcia z Kabat, ślicznym synkiem przyrośniętym do roweru i z miną, która mówi wszystko.
W tygodniu niewiele pobiegałem. Postanowiłem po orlenowskim maratonie trochę odpocząć, a trochę przymierzyć się do odcinania kuponów od wypracowanej zimą formy. Nawiasem mówiąc na Orlenie do złamania trójki zabrakło mi niecałej sekundy na kilometr i ten wątek jeszcze tu powróci.
W sobotę pojechaliśmy z Małym Yodą do lasu, oczywiście na rowerach, a tam bieg. Kabackie Grand Prix, jakoś w tym roku tam nie biegam, bo nie. Czołówka mężczyzn wyglądała tak:
Dojechaliśmy z Małym Yodą do Powsina. To się pochwalę dzieckiem. Przeszedł do końca, ze dwa metry drabinki.
Ja też zrobiłem małą kalistenikę, bo mamy strasznie dużo takich urządzeń w Lesie Kabackim i Powsinie. Nawet czułem dziś rano przed biegiem SGH trochę brzuch. Trzeba takie ćwiczenia robić, tam jeszcze mogą być rezerwy, których trzeba szukać na gwałt do obrony barier.
Trójki w maratonie dwa razy nie obroniłem, ale na jesieni zawalczę jakbym grał o tron. Najpewniej trzyma się półtorej godziny w półmaratonie. A 40 minut na 10 km?
Kinga zapytała, co chcę osiągnąć w tym biegu.
Najbardziej chciałem wyciągnąć królika z kapelusza i pobiec dziesiątkę mocniej niż zeszłej wiosny, wtedy było bodaj 38:32. Chciałem dziwić się jak to, skąd to się wzięło. No to wiem – znikąd się takie wyniki nie biorą.
Realnie chciałem pobiec poniżej 39 minut.
Tak wyglądałem na piątym kilometrze. Wyliczyłem sobie wtedy perspektywę wyniku 38:30 przy utrzymaniu tempa, zjadłem właśnie żel i wiedziałem, że przyspieszę. Wysoki rywal ma na imię Staszek, dobiegnie pół minuty i 17 pozycji za mną.
Tak wygląda mnie Kinga z Małym Yodą przed finiszem. Ja znów robię co się da, przyspieszam, wyprzedzam. Między półmetkiem a metą zyskuję 10 pozycji. Liczę sekundy, trzeba robić sporą korektę, trasa na Garminie wyjdzie o 280 m dłuższa.
Zawsze mnie to zastanawia, dlaczego kilkudziesięciosekundowa korekta jest normą na wszystkich biegach. Wszyscy biegamy zygzakiem, wszystkie zegarki są popsute, czy wszystkie flagi oraz meta są źle poustawiane?
Nie wiem, więc uznaję wyrok. Chociaż jest srogi, korekta na mecie wyniesie 280 m. To tak jakby ci na maratonie doliczyli 1120 m.
Wyprzedzam jak szalony, żel zadziałał – jedzcie żele nawet na piątce. Przeganiam Wojtka z Tomaszowa od Wandy Panfil, z którym znamy się z internetu, ścigamy wirtualnie i który w maratonie w Łodzi swobodnie złamał trójkę (w realu poznaliśmy się koło czwartego kilometra, kiedy Wojtek mnie wyprzedził). dwa kilometry ciągnę z biegaczem-przecinakiem w niebieskiej koszulce. I on jest ostatnim, który łamie 39 minut.
Ja jestem oczko za nim i 9 sekund (wg czasu netto) od szczęścia. 9 sekund na 10 kilometrów. Jestem jak idealnie popsuty zegarek. Spóźniam się do celu o sekundę na kilometr. Tak było na Orlenie w maratonie (3:00:27), podobnie w Półmaratonie Pabianickim (1:25:33).
Drugie miejsce w M-50 cieszy. Dobry bieg „zrobiłem co mogłem i to dobrze”, w którym wyprzedzam, zyskuję miejsca, nie opadam z sił też daje zadowolenie. Ale szczęście jest ciągle o ileś tam sekund przede mną.
Tak. Szczęście jest nie tylko za mną, ale też przede mną.
10 thoughts on “Idealnie zepsuty zegarek”
Majówka dzień drugi. Cały dzień leje jak z cebra. Co tu robić? Najpierw Bożkowska Jaskinia Dolomitowa (pod ziemią nie pada). Potem Besedickie Skały w Czeskim Raju. 3,5 km, 1h30, 170m podejścia. Bardzo fajne skalne miasto. Pada. Potem aquapark w Spindlerowym. Nie pada, ale z jakiegoś powodu jest mokro…
Majówka dzień trzeci. Już nie pada więc walimy na główny grzbiet. Przełęcz Karkonoska – Śnieżne Kotły – Źródło Łaby – Martinova Bouda – Spindlerowy. 20 km, 7h, 530 m podejścia. Na górze cały czas dużo śniegu. Piękna Karkonoska wyrypa.
Ok123 – jeszcze się nie wybieram w Karkonosze (ze względu na śnieg na grzbiecie) ale… kusisz… kusisz…
Martinovka (kofola z kranu!) i Vosecka Bouda, to moje ulubione karkonoskie schroniska. Łączy je zielony szlak, którym wolę biegać bardziej niż grzbietem – zdecydowanie mniej ludzi. Pozdrawiam
Majówka dzień czwarty. Pierwsza wycieczka: Górne Miseczki – Harachowy Kamień – Dworaczki – Kotelne Kotły – Górne Miseczki. 12 km, 3h, 490 m podejścia. Tempo bardzo dobre bo zasuwalem sam ? Na dole wiosna, na górze zima. Kotelne Kotły to czeska odpowiedź na Śnieżne Kotły. Inne, ale też ladne.
Druga wycieczka to wjazd na Czarną Górę i spacer na torfowisko. 4 km, 1h, 130 m podejścia. Niestety Śnieżka ledwo majaczyła we mgle. Potem jeszcze duża atrakcja – ścieżka i wieża w koronach drzew. Polecam!
Majówka dzień piąty. Nareszcie dobra pogoda. Trasa z cyklu The best of Karkonosze. Szpindlerowy – Judeichowa Droga – Karkonosz – Lucni Bouda – Vyrovka – Klinovka – Szpindlerowy. 17 km, 8 h, 800 m podejscia i 3 piwa w schroniskach. Widać wszystko: Kotel, Śnieżne Kotły, Śnieżkę, Czarną Górę – po prostu piękne góry. Śniegu mnóstwo. Mocny kandydat do tytułu Moja wycieczka roku.
Karkonosz i cały Kozi Grzbiet, to fantastyczne miejsce widokowe. Fragment trasy Chojnika (setka i 70+ ) jeszcze w ubiegłym roku prowadził podobnie jak Twojej wycieczki. W tym roku całość po polskiej stronie – Czesi nie wydali zgody na bieg.
Majówka dzień szósty. Pochmurno. Wjeżdżamy na Medvedin i idziemy Vrbatova Bouda – Łabska Bouda (okropność!) i wracamy Łabskim Dołem. 13 km, 5h, 180 m podejścia. Piękna dolina, piękne wodospady. Przeczytałem dzisiaj, że w Karkonoszach jest 900 km znakowanych szlaków, z czego 800 km w Czechach…
Majówka dzień siódmy i ostatni. Czeski Raj: dwa skalne miasta – Prachowskie Skały i Hruboskalsko plus Zamek Troski. W sumie 11 km, 5h i 600 m podejścia. To zadziwiające jak w „górach” o wysokosci 400 mnpm można się tyle nawspinać. Oba skalne miasta piękne, tylko coraz bardziej w deszczu. Po powrocie w Szpindlerowym było minus jeden i spadł śnieg co stanowi bardzo celne podsumowanie tej udanej majówki!
W sumie wyszło przez tydzień prawie 100 km, 37h wędrówki i 3900 m podejścia.
Piotr, fantastyczne relacje. Pochłonąłem po majówce. Ja w Karkonoszach byłem ostatni raz jeszcze przed wejściem Polski do Schoengen (chyba), nie przychodziło mi do głowy swobodne poruszanie się po czeskiej stronie. Karkonosz – góra tytułowa – to duży jest? Niebotyczny? Niezdobyty? Napisz, a ja zaraz wrzucam nowy odcinek.
Odnośnie korekty – GPSy zygzakują a soft w zegarkach radzi sobie z tym lepiej lub gorzej. Na Garminie F310 a wcześniej F305 byłem przyzwyczajony, że na ulicznych biegach muszę brać poprawkę około 2-3s/km. Zmieniłem na F935 i nagle poprawki nie potrzebuję a meta jest tam gdzie spodziewa się jej zegarek. I kółka na Agrykoli zaczęły mieć po 400m.