Inny świat

Równo rok po wprowadzeniu pierwszego lockdownu grupa biegaczek i biegaczy zjechała do Rabki, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Lżejszym. Zdjąć maseczki na terenie leśnym lub zielonym, bo przez cały przedłużony weekend przebywaliśmy na terenie leśnym lub zielonym.

Dużo można pisać o radości biegania, o endorfinach, o euforiach widokowych. W czasach ciągnącej się jak guma pandemii i pełzających lockdownów, każde takie doznanie jest jak podkreślone grubym, żółtym markerem. To jest namiastka szczęścia: jesteś tak dorąbany porannym wybieganiem na Luboń Wlk. podbitym wcześniej wieczornym biegiem na Krzywoń, że przed treningiem sprawności ogólnej i szybkości w parku zdrojowym, walisz się do łóżka na drzemkę. I nie czytasz o pandemii, mutacjach, zamykaniu gospodarki i protestach przedsiębiorców.

Nie będę twierdził, że w Rabce koronawirus nie łapie. Krąży przecież w każdym miejscu w Polsce. W każdym Lidlu, Biedronce i Lewiatanie. W każdym autobusie albo wagonie metra, gdzie na drzwiach wisi karteczka o limitach pasażerów, ale nie wiadomo, jak ją wziąć na poważnie. Bo co: panie motorniczy, niech pan jeszcze nie odjeżdża, muszę sprawdzić liczbę pasażerów w wagonie, przeliczyć co do jednego, żeby wiedzieć, czy mogę wsiąść?

Biegaliśmy z dziką radością starając się definiować dla siebie nową normalność. Nikt nie napił się od nikogo z bidonu, nikt nikomu nie dał gryza, nie było pocałunków pozamałżeńskich. Ale nie stawaliśmy do zdjęć w dwumetrowych odstępach, tak jak ludzie w kolejce do Lidla nie stają rozciągnięci jak poćwiartowana gąsienica – tak jak stawali w marcu, w kwietniu zeszłego roku.

Zdjęcie otwarciowe zatytułowałbym „Gazele na Mogielicy. Zima”. Kolejne „Grupa Stare Wierchy na Maciejowej. Wiosna”. Następne „Grupa Turbacz na Turbaczu. Też zima”.

Jeszcze cała grupa przed masakrycznie legendarnym podbiegiem na Luboń. Zdjęć z Lubonia nie ma, bo tam było najzimniej, najmgielniej i herbata ze schroniska smakowała tam najlepiej. Tak, piliśmy herbatę bez maseczek.

A poniżej – godzinę później – wiosenne zdjęcie pod Krzywoniem. Uwielbiam fotografować biegaczki/biegaczy robiących sobie selfie. Wtedy te emocje, o których pisałem na początku, zapisują się podwójnie podkreślone, żółtym markerem i czarnym flamastrem w kolorach KS Staszewscy. Obie dziewczyny zaszczepione, w dodatku rodzone siostry.

To zestawienie zimy z wiosną jest dobrą metaforą tego pandemicznego obozu. Jeden świat, z którego nie da się uciec, to zakażenia, zachorowania, liczby na czerwonych paskach. Drugi to oddech, odpoczynek, zdrowy dystans. Kiedy zbiegaliśmy rok temu do Rabki w ostatnim dniu obozu ulice były opustoszałe i każdy zastanawiał się, co to będzie. Teraz na ulicach chodzą ludzie z maseczkach i wiadomo, że będzie to, co jest, jeszcze długo, długo. Mam nadzieję, że na następnym wiosennym obozie spotkamy się w jeszcze innym świecie – gdzie będą takie choroby jak angina, grypa i koronawirus oraz mniej lub bardziej skuteczne lekarstwa na każdą z nich.

Komentarze

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *