Jak przygotowałem się do maratonu przez duże M

Dziś biegowy konkret. Filozofia całego makrocyklu treningowego, który zaczął się jeszcze na jesieni i na koniec tego tygodnia doprowadzi mnie do startu w maratonie w Łodzi. A w ostatni weekend doprowadził mnie do parku wodnego Suntago na regeneracyjny dzień świąt.

Listopad

Sezon kończy się Biegiem Niepodległości 11 listopada, robimy go na Kabatach, nie łamię 40 minut, słabo kończę sezon. Mogę się sam przed sobą tłumaczyć, że to po covidzie, ale nastrój mam listopadowy. Jeszcze Maraton Kampinoski i następnego dnia zaczynam pracę w Ratuszu. A bieganie odwieszam na kołku. Myślę, gdzie ja teraz zmieszczę w tygodniu te wszystkie treningi. Biegam 1-2 razy w tygodniu, lekko. Obiecuję sobie ćwiczenia wzmacniające w domu. Miesiąc zamykam liczbą 106 – tyle kilometrów przebiegam.

Grudzień

Z ćwiczeń wzmacniających nic nie wychodzi. Zaczynam biegać z pracy 1-2 razy w tygodniu. Albo dobiegam na wtorkowy trening, z Ratusza mam 5 km na Bielany, 4 km na Agrykolę. Buduję wytrzymałość.

Po dwóch artroskopiach postanowiłem zrezygnować z podbiegów, to zbyt obciążające dla kolan. Robię podbiegi albo krosy z grupą na Treningu Wspólnym, ale niczego nie dodaję od siebie. A kiedyś podbiegi dwa razy w tygodniu w zimie były standardem. Obiecuję sobie za to dużo ćwiczeń wzmacniających z taśmami.

Przechodzimy w pracy na zdalną z powodu covida. Powoli wracam do treningu. Udaje się zrobić czasem 1,5 h easy przed pracą. Na święta w Rabce trochę biegam po górach. Stare Wierchy, oblig Kingi, i nie tylko. Kilometraż na koniec miesiąca: 132 km.

Styczeń

Dużo easy, trzydziestka. Staruję w Janosiku. Kinga mówi: Wojtek-Ślimok. Brnę przez śniegi, pod górę podchodzę, mnóstwo ludzi mnie wyprzedza. Podopieczny Przemek nie daje mi szans, jestem z kwadrans za nim, tuż a mną wpada Podopieczny Paweł. Urodzeni górale.

Wiem, co robię. Wiem, bo przerabiam to nie pierwszy raz. Buduję podstawę formy biegowej. Wytrzymałość, wytrzymałość, siła. Siły biegowej trochę mniej niż kiedyś, ale każdy trening na śniegu ma element siły biegowej w sobie. Robimy epicki kros na Bielanach na Treningu Wspólnym. Czuję, że forma rośnie.

Przestaję sobie obiecywać ćwiczenia wzmacniające w domu. Znowu w życiu mi nie wyszło. Kilometraż stycznia: 253 km.

Kinga w Suntago, strefa relaksu

Luty

Zaczynam wprowadzać szybsze akcenty. Tempo interwałowe robię jak ślimok – walczę o tempo 4:15, a to jest tempo, z jakim chcę pobiec maraton. Chyba że na treningach z grupą, wtedy realne jest zejście poniżej czwórki. A odcinki progowe biegamy na Bielanach po 4:10.

Startuję w parkrunie. W styczniu dwa razy nie złamałem dwudziestki, teraz wychodzi 19:52.

Robię sporo ślimaczych półmaratonów. Wiem, że powinienem biegać easy po 5:20 min./km, ale to jest poza zasięgiem. Robię połówki albo poniżej 2 h (tempo 5:40), albo poniżej tempa 6:00 (czas 2:06). Muszę o te wartości walczyć. Mam opracowane dobre trasy powrotne z pracy, najlepiej zbiec nad Wisłę przy pomniku syrenki i stamtąd ciągnąć przez Wilanów na Kabaty.

Trzydziestkę robię również, jeszcze wolniej. Ciągle mamy zdalne przez większą część tygodnia. Kilometraż 297 km.

Marzec

Obóz biegowy KS Staszewscy w Rabce-Zdroju. Ślimaczę się trochę, z podziwem i zdumieniem patrzę na wyprzedzających mnie nieustannie na różnych treningach Podopiecznych.

Po powrocie parkrun – tylko o 5 sekund lepiej niż w lutym. Nie odpocząłem jeszcze po obozie.

Nie odpuszczam wytrzymałości. Wróciliśmy do pracy na większą część tygodnia, w poniedziałek biegnę po Młodego Yodę na akrobatykę (półmaraton), w piątek na piłkę (półmaraton). Półmaraton Warszawski przebiegam w 1:25:48. Na finiszu nieznajomy Czytelnik Bloga mówi półżartem: pan Wojtek oszukuje Liczydło Biegowe, nie da się tak pobiec z piątki w 19:47. I ma rację. Bo ja biegam na zawodach po asfalcie jak wariat, jak Forrest. Wygrywam sporo z Pawłem (który tym razem wraca po chorobie) i prawie o 10 minut z Przemkiem, którego plecy widziałem na Janosiku tylko przez 10 minut.

W marcu robię 303 km.

Gdyby zrobić z tego film, to najlepszy tytuł byłby: jak ślimak pływałby żabką

Kwiecień

Siadam sam ze sobą i liczę. Liczę, na co mogę liczyć w Łodzi. Według Liczydła na 3:05. Ale po pierwsze od połówki do maratonu jest jeszcze trochę czasu, jeszcze podciągnę szybkość, której bardzo brakuje. Po drugie na jesieni pobiegłem w Warszawie 3:08 z dziesiątki w 40:xx, a teraz na dziesiątym kilometrze połówki miałem lepszy czas na dychę. Po trzecie jakoś nie wiem kiedy stałem się mistrzem wytrzymałości. Swoją najsłabszą kiedyś cechę motoryczną rozwinąłem tak, że stała się najmocniejsza. Po czwarte jeszcze nie zrezygnowałem z marzeń. Na jesieni biegłem celując w okolice 3:05, teraz znów mogę celować na starcie w wymarzoną dwójkę z przodu. Chociaż raz, jeszcze raz.

Wydaję prawie bimbalion na adidas Adizero Adios Pro 2. Zobaczymy, co dodadzą. Biegnę w nich 10 km w Raszynie, wychodzi 39:15. Nie wiem, ile dodały mi buty, ile zabrał wiatr. Ale mam prawo do nadziei. Dwójka z przodu ze snów o potędze zamienia się w cel wynikowy.

Interwały nadal idą jak krew z nosa. Z grupą schodzę poniżej czwórki, na Bielanach robimy epickiego killera z odcinkami progowymi i interwałowymi, których nie muszę się wstydzić (chociaż to progowe bliższe jest maratońskiego).

Robię trochę ćwiczeń wzmacniających, żeby pobudzić pośladki, bo to u mnie mięśnie w stanie zaniku. Wiem, za późno, obiecuję sobie… na przyszłą zimę.

Koło świąt robię obóz domowy – po dwa treningi dziennie. Rano easy, biegnę nawet raz 1,5 h z Kabat do Ratusza, po południu akcent, tak przez trzy dni. Zawsze mi taki obóz robił dobrze. A raczej inaczej: zawsze, kiedy rezygnowałem z takiej intensyfikacji, maraton wychodził poniżej oczekiwań.

Suntago. Znacie Celeste? Poszukajcie, złapiecie lepiej kontekst fotki ; – )

W Wielką Niedzielę zrobiliśmy sobie wielką niespodziankę – rodzinne Suntago. Dzieci szalały na zjeżdżalniach, Kinga też, ja zjechałem na dwóch, co uważam za akt odwagi. Trochę popływałem, chociaż w zasadzie nie umiem. Ale rozluźniałem się kompletnie, psychicznie i fizycznie.

Plan na wielki tydzień przed maratonem jest taki. Dziś była 1 h powoli. Wtorek bardzo mocne interwały z grupą na Treningu Wspólnym. Środa wolne. Czwartek godzinka easy z jednym kilometrem w tempie 4:10-4:15. Albo zrobię to w piątek, zobaczymy. Sobota wyjazd. Niedziela maraton. Maraton. I kropka.

Komentarze

1 thought on “Jak przygotowałem się do maratonu przez duże M”

  1. Widzimy się na starcie. U mnie równie wielka niewiadoma jak u Ciebie – biegałem dużo, robiłem bardzo dużo starego, drugiego zakresu, ale w kwietniu wypadł mi w zasadzie tydzień z treningów – a maraton ostatni biegłem w 2019 roku… Trochę się boję, ale albo będę Ci uciekał, albo Cię gonił.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *