Legia Warszawa – Ajax Amsterdam. Patrzyłem na nieźle grającą drużynę z miasta mojego wręcz z jakąś dumą. Wróciły te emocje z Euro, kiedy to przerżnęliśmy koncertowo, ale zaprezentowaliśmy się Europie jako znaczący, nowoczesny i już naprawdę europejski kraj. Ale jakaś niepełna ta duma, niepewna, podszyta wstydem i zażenowaniem lewicującego liberalnego inteligenta ze znaczącego niegdyś europejskiego kraju.
Legia to legenda. Legenda o Kazimierzu Deynie. W latach 70. przy nieautentycznej scenie rockowej (zresztą i tak byliśmy na nią wtedy, Dziki, za mali) wirtuozem i artystą, na którego widok wszyscy, był właśnie Kazik. Zresztą myśmy wtedy piłkę nie tylko kopali, ale kochali. Haratanie w gałę. Zdobyte na boisku na Serku (tam gdzie dziś Metro Słodowiec) bramki zostawały nam w pamięci dłużej niż snapki na Snapchacie. Nie mieliśmy znajomych z fejsa, tylko do grania w piłę. Potem powrót do domu na głodniaka, w spożywczaku można sobie było kupić kawałek chleba albo biały ser (to już lata 80., kryzys gospodarczy), lekcje, szkoła i znów jesteśmy na boisku.
Centralny! Wojskowy! Kochany! Sportowy! Każdy dzieciak na dzielni to znał. Kiedyśmy dorastali, zaczęliśmy jeździć w góry, szlajać się po innych miastach i wiadomo było, że za bycie Warszawiakiem można dostać zwykły wpierdol, to pokazywaliśmy tą dumą całej Polsce takiego wała. Legia strzelała bramki leszczom z Kolejarza albo z Wisełki i jeszcze z Widzewa, a każda taka bramka to był gest Kozakiewicza pokazany nienawidzącemu stolicy Poznaniowi, Krakowowi czy Łodzi.
Wiadomo, że jest w Warszawie jeszcze Polonia, chwilowo szorująca po dnie, ale jeszcze się pewnie podniesie. Klub inteligencji warszawskiej, bywają na trybunach aktorzy, dziennikarze, (prawie) cały Żoliborz i nawet obecny dyrektor Maratonu Warszawskiego. Mój dziadek był kibicem Polonii ponad pół wieku, powrotu do Ekstraklasy niestety nie doczekał. Ale bądźmy szczerzy: to Legia, a nie Polonia jest żyłą tej atawistycznej energii, jaką niesie w sobie piłka nożna. Tego nieokrzesania, nieokiełznania, ryku na stadionie.
No i właśnie – z rykiem na stadionie zaczynają się problemy. Chuj, kurwa, wypierdalaj. Nie w tym problem, opowiadałem Ci dzisiaj, Dziki, że chciałbym pisać w życiu prozę, prozę z krwi i mięsa, i kurwa nie wystrzegałbym się autentycznego języka. Tylko chodzi o zło. O to, że to agresja skierowana przeciwko ludziom. Ciapatym, brudasom, uchodźcom i nam wszystkim wychowanym w dumie do tamtej Legii. „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice! Dla Was nie będzie gwizdów – będą szubienice”. To ja jestem KOD-em, Nowoczesną, Gazetą, a nawet Lisem i Olejnik. I Ty być może. Mam nadzieję.
„Donald Matole, twój rząd obalą kibole”. To chyba nie było na Legii, ale proroctwo się spełniło. Polska Zjednoczona Partia Respektu przejęła władzę i rząd dusz. Widziałem na wczorajszym meczu na banerach, w reklamówkach hasło „Respect”. Po angielsku to znaczy to szacunek – dla kolorowych, dla innych, no racism. Po polsku w 2017 znaczy to respekt, kurwa, respekt. Bo jak nie to w ryj. To obrzucimy was obelgami, kamieniami, pokażemy wam 11 listopada taki marsz niepodległości, żebyście wiedzieli, komu podlegacie, dobrym panom, nie przejmujcie się, dobrym panom buty będziecie lizać sprzedawczyki z żydokomuny.
Polska kibolska oderwana coraz bardziej od sportu. Ważniejsze naparzanie się na ustawkach, ważniejsza nawalanka z platfusami na twitterze. Dyscyplina dodatkowa: wpierdolić w pubie kibicom drużyny przyjezdnej, chętnie z Holandii. Jak się okaże, ci faceci w kominiarkach, którzy tydzień temu pobili kibiców Ajaksu nie byli z Legii, to ładnie przeproszę, a potem w archiwum wyszukam trzy podobne historie.
Żyleta kibicująca sobie samej, to jakaś monstrualna masturbacja w dodatku w niemal jednopłciowym towarzystwie. Dyrygujący tłumem gniazdowy, doping kompletnie oderwany od meczu. Ludzie, których kompletnie nie interesuje gra, bo i tak wiadomo, że Legia to jest potęga, Legia najlepsza jest. A jak nie to trzy respekty po ryju.
O sensie takiego kibicowania mówili mi sami kibice Legii, kiedy pisałem o tym klubie w 2013 do Newsweeka. Legia zdobyła wtedy majstra (tak to w Poznaniu mówicie, nie?) i szła na podbój Europy. Przynajmniej taką nadzieję mieliśmy w czerwcu, bo w czerwcu zawsze ma się taką nadzieję, a respekty po ryju odnośnie pozycji polskich klubów w Europie, dostaje się dopiero od września. Do kibiców dotarłem przez znajomych, ale najpierw próbowałem dotrzeć do prawdziwych liderów. Idę do sklepu tzw. Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, ale oni tam nikogo nie znają. Nie słyszeli. Tylko sprzątają chyba. Dzwonię do rzecznika prasowego stowarzyszenia, ale rzecznik mówi mi – cytuję – ja nie rozmawiam z prasą.
Najważniejszy mecz Legii w tym sezonie wcale nie rozegrał się wczoraj w Amsterdamie. Tylko trwa od kilku miesięcy w kancelariach adwokackich. Dwaj współwłaściciele Legii dojrzeli chyba do tego, że trzeba pójść albo w jedną, albo w drugą stronę. Odwołać się do sportowej legendy Legii albo do hord kiboli. Czy wygra ten, który wygląda jak hippis-biznesmen czyli Chopin’2007? Czy ten, który zbratał się z Żyletą nie tylko przez tatuaże?
Mam wrażenie, Dziki, że i tak zostanę z jakąś tam miłością do Legii, tak jak żyję z miłością do Polski. Tyle że to może być miłość jak po 3:3 z Realem (przy pustych trybunach przez to bałwaństwo całe, na szczęście i tak przeżywam takie uniesienia przed telewizorem) albo po 0:6 z Borussią.
Na zdjęciu głównym – piłka właśnie wpada do bramki Legii i to Ajax awansuje. Nick Viergever będzie mógł se wrzucić na Snapa.
14 thoughts on “Legia Warszawa. Duma i wstyd”
Dobrze, że teraz leszcze grają w warszawie
Podopieczny 🙂 System nie pozwala wrzucać linków. Można to obejść podając opisowo, że na koniec jest kropka, a potem html
A Lechowi też kibicowałem jak jechali do Europy na Rumaku. Bo najbardziej to kibicuję wszystkim polskim drużynom w Europie, czuję, że mnie reprezentują. Kiedyś Widzew, potem Wisła, potem Lech, a ciągle gdzieś Legia
W 1978 r Odra Opole zdobywa Puchar jesieni. Pierwsze miejsce na półmetku ligi. Piechniczek, Młynarczyk taka była kiedyś Odra dawno dawno temu w odległej galaktyce…☺
(uwaga kontrowersje!) A ja nie kibicuję Legii, programowo. Nie interesuje mnie, że klub jest z Polski, trzymałbym kciuki za Bate Borysow (czy jak się tam to nazywam) w finale Ligii Mistrzów z Legią. Nawet za Real 😉 Nie mam krzty szacunku do tego klubu, do jego kiboli, jego gniazdowych, do tego podejścia do piłki nożnej, które reprezentuje Legia. Szczerze powiedziawszy to kwestia historii Legii też jest wielce dyskusyjna. Jedyny mecz Legii jaki oglądałem na żywo to derby Warszawy na Łazienkowskiej – 1:1 kilka lat temu. Byłem oczywiście w sektorze kibiców Polonii. Ale w ogóle piłka nożna coraz mniej mnie „grzeje” – już raczej ta spod znaku „against modern football”.
Wojtek na prozę z krwi i mięsa czekam. Fajnie napisane.
Tu
Dziki był raz na meczu Legii. Zabrał mnie mój tata. Miałem 8-10 lat. Wróciłem wzbogacony w język polski spoza słowników polszczyzny. „Arka Gdynia, ch… i świnia”. Pamiętam.
„Wszystko czego dziś chcę
Pół litra wódki
Alpagi dwie
I prostytutki
Co j… się do rana
Do rana…” Przeróbka hitu czołowej szansonistki w tamtych czasach.
I wiele innych. Fajnie było. Spacer z tatą.prl, mecz, mały Dziki zapamiętał każdą sekundę. Darli mordy chociaż obok siedziało dziecko, wtedy mi to nie przeszkadzało, teraz widzę tą przemoc, a Kazimierz (nomen omen to imię mojego ojca.prl, grał zresztą w Legii w trampkarzach pod Kazikiem Górskim) nie za bardzo wiedział jakmi to wytłumaczyć. Mam tak samo jak Pict. Prawie… Bo mam w dupie piłkę nożną, ale jak grają nasi to jestem za naszymi. Taki nacjonalizm wyssany z mlekiem matki i zasłyszany podczas rozmów dorosłych u cioci Hali na imieninach. Bo poza tym:
„Na nazwy i na znaki sram
Nie fetysz granic mnie tu trzyma
Lecz miejsca i w tych miejscach przyjaźń
I w Polsce z tym nie jestem sam” – Kleyff
Tak John. Pisz jak Ci w duszy gra. Nie uzależniaj się od publiki, nie próbuj dogodzić przeciwnikom (dziś:hejterom), nie rób z bloga polityki w sensie układania tekstu pod… coś, kogoś, ideę, zobowiązanie… Jak piszesz lub mówisz jak to naprawdę jest, jak to z Tobą jest, jak widzisz rzeczy z Twojego punktu widzenia, wtedy, po pierwsze jesteś sobą i robisz to co lkochasz w sposób uczciwy (dla siebie przede wszystkim, ale też dla odbiorców), po drugie, to się czuje i to się czyta, krew, kości, mięśnie, łzy, szczęście, po trzecie takie pisanie najlepiej Ci wychodzi, z takiego pisania wyszły Ci trzy Grand Pressy (jest czterech facetów w tym kraju, którzy tyle razy byli laureatami – przepraszam za „facetów”, lecz tak mi pasuje do zdania i to byli dziennikarze rodzaju męskiego, jeśli się mylę, przeproszę :-} . Po czwarte reszta przyjdzie sama. Nawet nie będziesz wiedział z której strony. Itp, itd. To skrót naszej rozmowy przy szachach…
A John (czyli Wojtek Staszewski) chodzi!!! Sam, bez kul. Poprosiłem i przeszedł się po kawiarni jak model na wybiegu. Potem Dziki przegrał dwa razy w szachy i do domu. To wczoraj.
A Dziki dziś 17 km po Puszczy Kampinoskiej. Mokro, ślisko i do domu daleko. I muszę już kończyć. Dziki.
O Odrze Opole też było na meczu z tatą.prl:
„Odra Opole
Ja Odrę w d…ę p……ę
Odra Opooooole
Ja Odrę w d…ę p…ooooolę”
Niech żyje sport w oczach dziecka!!! I tu na obrazku spetowany w małym oczku papieros marki „Sport”. Sporty były bez filtra, Klubowe z filtrem.
Mam też refleksje na temat częstotliwości wpisów.
Słowom trzeba pozwolić wybrzmieć. Za często są teraz wpisy moim zdaniem. Może ma to cel i sens merkantylny, ale zabiera ducha, jest gorączka następnego wpisu, nie skomentuję poprzedniego bo już jest stary, itp. W ten sposób ograniczona jest możliwość budowania społeczności pod blogiem i zwiększa się dystans między autorem i czytelnikami. Dziki
Dziki – …o Puszczy coś malutko… Serdecznie pozdrawiam 🙂
Co do częstotliwości wpisów, to w pełni się z Tobą zgadzam. Jeśli pod tym wpisem umieszczę zdanie dotyczące poprzedniego – tego o maratonie, to jest on już zawieszony w próżni. Zupełnie nie na temat, więc po co się odzywać…
Spróbuję:
Do maratonu ( i jednocześnie rozpocząłem przygodę z bieganiem) przygotowałem się w dwa miesiące. Wyszło w 5.20 (jakoś tak, bo już nie pamiętam) Potem była dwumiesięczna przerwa, po której rozbiegałem bolące kolana. Może głupio, ale fajnie 😉 To było osiem lat temu. I dalej biegam, a w przypadku asfaltu – biegamy, bo jeszcze nigdy nie biegłem sam. Zawsze z Mańkiem. Dla siebie mam Góry.
Co do parcia na wynik (czyli cyfrę). Bieganie jest dla Każdego. Nic tu nikomu do stylu. Można gonić za cyfrą, można zawieruszyć się w Puszczy, poczłapać po parku, złapać wiatr we włosy na grani… i można (o zgrozo!) powiesić sobie na ścianie medal za maraton ukończony w 5,59.
Najważniejsze są osoby, z którymi spotykamy się na biegowych ścieżkach. Im dłużej biegamy, tym jest ich więcej. Są Ci, którzy zostają na dłużej. Jest paczka, ekipa, grupa…
Co roku kurs wspinaczkowy w moim klubie kończy kilkadziesiąt osób. I nawet jeśli tylko po to aby mieć dyplom, to kilka osób „wsiąka” w klub. Łapie bakcyla. Wspinanie zamienia się w pasję…
I o to biega! 😉
Pojawienie się Dzikiego, przypomniało mi, że przecież to właśnie Dziki prowadził w Łodzi grupę na 5:15 i nie był to wcale marszobieg. Dla Dzikiego (nie dla mnie) był to najwolniejszy t.zw. „świński trucht” ale mimo wszystko da się „przebiec” maraton powyżej 5 godz.
Dziki – mam wrażenie, ze nie odnosisz się do tego, co jest na blogu od stycznia, tylko do obrazu wytwarzanego przez hejterow. Więcej na szachach. A grandpressy dostałem owszem za teksty z głębi trzewi – opublikowane w Gazecie Wyborczej w nakładzie kilkuset tysięcy egzemplarzy. Bez Czytelników możesz sobie flaki wypruwać przed grupa znajomych. Ja bym chciał, żeby ta grupa kiedyś mogła o sobie mówić: weterani bloga z czasów, kiedy było tu tylko pare osób. Więcej na szachach, naprawdę.
Pjachu – ja się uparcie trzymam myśli: zachęcam do biegania maratonu po przygotowaniu. Nieprzygotowanych, którzy mogą się przygotować namawiam, żeby się najpierw przygotowali. Stary Wilmo – Ty się przygotowałeś na ile to możliwe, wiec będę Ci bil brawo na ostatniej prostej. Tez wtedy byłem w Łodzi, biegłem końcówkę z Dzikin
O weteranach mowa….a ja np lubię czytać bloga częściej niż rzadziej ( czasami to 2 odc na raz – fajnie )
A propos odc. dot Legii – to nic mnie tak nie wku..ia jak mieszanie za pomocą działaczy kibiców czy innych metod, polityki i jakiś chorych mniej lub bardziej ideologii do sportu.
Nie lubiłem bojkotu IO Moskwa w ’80 i LA w ’84
Nie podobało mi się głaskanie bandytów ze stadionów piłkarskich przez obecnie rządzących w czasach kiedy byli opozycją.
Bardzo słabe są tez ideologiczne występy ministra przed jakimś tam biegiem na 10 k ( i inne dyst.) w ubiegły weekend w Skaryszewskim Parku.
Nie dla takich idiotyzmów nie dla polityki w sporcie bo kończy się jak z kibolami piłkarskimi.
A jak mi zachodzono drogę w 80/90′ „na mieście” w Warszawie i pytano za kim jestem Legia czy Polonia odpowiadałem że za Piłką jestem(za Sportem) nigdy nic mi nie zrobiono a chodziłem wtedy na oba stadiony na ul Konwiktorskiej i na ul. Łazienkowskiej.
Dzięki Wojtek za dobre słowo, bo ja naprawdę przygotowywałem się do tego maratonu. Może jestem antytalent, jeśli chodzi o bieganie, albo mam zbyt małą pojemność płuc (30 lat palenia po 2 paczki dziennie)? Zrobiłem wszystko co mogłem i muszę się przyznać, że byłem szczęśliwy po ukończeniu tego maratonu i wcale nie byłem „umierający” (na drugi dzień – zgodnie z Twoimi zaleceniami – robiłem nawet lekkie rozbieganie.
Tu Dziki
Napisałem, John, co uważam. Dziki nie inspiruje się ani hejterami, ani wyznawcami 🙂 Weź z tego co chcesz, chociaż wygląda, że Dziki nie napisał tego, czego byś sobie najbardziej na świecie życzył 🙂 Napisałem co uważam
Mnie, i Dzikiemu też :-), brakuje tego, o co wołał Wilma. Misia, powiedzmy… Wspólnoty, potrzeby poznawania się w realu, wymian między czytelnikami/biegaczami/zawodnikami, itp. To Twój blog. Weź co chcesz.
Dwa razy prowadziłem grupę na 5:15 w Łodzi jako pacemaker. Jako trening pod Rzeźnika. Raz w upale 30 stopni,, raz w zimnie i w deszczu. Mam najwyższy szacunek dla biegaczek i biegaczy z tej strefy czasowej. Poznałem ich, było na to mnóstwo czasu zanim grupy się porozsypywały – do przodu i do tyłu 🙂 To maratończycy z krwi i kości. Wilma (nie taki znowu stary) daje świadectwo biegania bez parcia na cyfrę (jak mawia Jach). Dla siebie. Komu to oceniać? Zawodnicy byli przygotowani na 5 godzin i pobiegli po 5 godzin, ktoś szybciej, ktoś wolniej. Jak w każdej innej strefie czasowej, nie wyłączając strefy 2:10 🙂
A wracając do pierwszego wątku – uważam, że najważniejsze to robić swoje. Dziki